Słońce
Marcel podskoczył z radości. Nie przypuszczał, że po wczorajszym wyczynie rodzice pozwolą mu jechać z Nikodemem na wycieczkę rowerową. Paradowanie w odblaskowej kamizelce obydwóm chłopcom nie przypadło do gustu, toteż zaraz za zakrętem zdjęli rzucające się w oczy, obciachowe wdzianka.
Chłopcy jednomyślnie zdecydowali, że celem ich wycieczki będzie molo. Nie mogli się doczekać, by móc usiąść na drewnianym pomoście i zamoczyć stopy we wodzie.
Po kilkunastu minutach jazdy rowerami, Marcel i Nikodem dotarli do celu. Oparli rowery o starą wierzbę, po czym wbiegli na molo.
- Jest mój podpis... - rzekł Marcel przyglądając się wyrzeźbionym na desce znakach.
Chłopiec położył się na pomoście.
- Niko, chodź... Zobaczymy, który z nas dłużej będzie patrzył na słońce bez mrugania!
Nikodem bez sprzeciwu położył się na deskach obok brata. Obaj z determinacją wpatrywali się w jasne promienie słoneczne.
- Mrużysz oczy - rzekł Marcel. - A teraz zamknij oczy i zobaczysz, że nie będziesz widział ciemności tylko takie gwiazdki...
Nikodem głośno się zaśmiał.
- I co widzisz? - spytał Marcel.
- Oliwera - odpowiedział Nikodem.
Marcel prędko otworzył oczy. Spostrzegł sąsiada siedzącego przy brzegu jeziora. Chłopiec miał nisko zwieszoną głowę.
- Idziemy do niego? - spytał Marcel.
Nie zastanawiając się ani chwili, chłopcy pobiegli do Oliwera.
- Cześć - powiedział Nikodem podając chłopcu rękę.
- Cześć - odparł Oliwer. - Czemu za mną łazicie? - spytał patrząc się na Marcela.
- Wcale nie! - obruszył się chłopiec. - To ty za nami łazisz!
- Za nikim nie łażę, a już na pewno nie za tobą!
Marcel chciał hardo odpowiedzieć sąsiadowi, ale ugryzł się w język. Usiadł obok Oliwera. Nikodem rzucił okiem w stronę wierzby. Upewnił się, czy nikt nie ukradł rowerów.
- W sumie to nie musisz się wstydzić tego, że czasem płaczesz - rzekł Marcel ni stąd ni zowąd.
Oliwer spojrzał na chłopaka z zastanowieniem.
- Że co, niby? - spytał.
- Wczoraj płakałeś i nie chciałeś powiedzieć dlaczego... Nie przejmuj się tym... To normalne... Mój tata też czasem płacze...
- Co? - odezwał się Nikodem. - Nie słuchaj go - dodał uśmiechając się do Oliwera.
- A co ci się stało w rękę? - szepnął Marcel spostrzegłszy, że chłopiec ma wielkiego, fioletowego siniaka na nadgarstku.
- Nic - odparł Oliwer.
- Boli cię ręką? To dlatego wczoraj płakałeś? Oliwer, jeśli nam powiesz, czemu płakałeś to będziemy ci czasem pożyczać naszą tratwę! - rzekł Marcel wpatrując się w szkliste oczy Oliwera.
- Serio? - spytał chłopiec.
- Tak!
Oliwer chwycił kamień leżący w zasięgu jego ręki. Rzucił go tak daleko jak potrafił.
- Mój tata wciąż pije bimber - wyznał. - A jak pije to krzyczy na mamę, tłucze talerze o podłogę... W domu nie mamy już prawie w ogóle talerzy...
- To co on? Głupi? - odparł Marcel marszcząc ciemne brwi.
- No, mądry nie jest - rzekł Nikodem. - To dlatego wczoraj płakałeś?
- No...
Marcel wstał z piasku. Podał rękę Oliwerowi. Pomógł mu się podnieść.
- Trzeba zrobić porządek z tym bimbrem - rzekł. - Masz tu gdzieś rower? Jedziemy do ciebie... Pokażesz nam, gdzie twój tata trzyma bimber.
- Mam rower - rzekł Oliwer prędko ruszając w stronę krzaków. Po chwili wrócił, prowadząc stary, czerwony składak.
Chłopcy wsiedli na rowery, po czym pojechali w stronę domu na skarpie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro