Ręka na zgodę
Ada siedziała na niskoosadzonej gałęzi drzewa, do którego był przytwierdzony drewniany domek. Na widok zmierzających w jej stronę Szymona i Marcela, wdrapała się na mały tarasik. Położyła się na posadzce. Patrzyła w niebo.
- Ada! Zejdź do nas! - zawołał Szymon.
Dziewczynka nie odpowiedziała ani słowem.
- Ada!
- Nic nie słyszę! Ogłuchłam - odezwała się.
- Mówiłem ci, że to wariatka - szepnął Marcel szturchając ojca w rękę.
- Ada! Koniec żartów! W tej chwili zejdź na dół! - rzekł Szymon podniesionym głosem.
Czternastolatka zrozumiała, że jej bunt nic nie da. Podniosła się z posadzki. Przegarnęła ręką długie, rozpuszczone włosy. Zeszła na dół. Stanęła przy Szymonie. Z pogardą spojrzała na Marcela.
- Ada, musimy pogadać... Nie może między wami być tak jak do tej pory... - odezwał się Szymon. - I nie przewracaj oczami!
- Nie chcę z nim gadać - westchnęła dziewczynka. - To oszust i naciągacz.
- A ty jesteś szurniętą wariatką! - odparł chłopiec. - Powinni cię zamknąć w wariatkowie!
- Spokój! Nie potraficie ze sobą normalnie rozmawiać? - rzekł Szymon trzymając jedno i drugie dziecko za przedramię. - Marcel, po co tu przyszliśmy? Co miałeś zrobić?
- Przeprosić Adę... Ale tego nie zrobię - oświadczył chłopiec. - Najpierw niech ona mnie przeprosi za to, że...
- Za co?! - przerwała mu dziewczynka. - Jesteś zwykłym dupkiem! Dobrze wiedziałeś, że mam w portfelu tylko czterdzieści dwa złote, a mimo to zażyczyłeś sobie pięć dych za milczenie! Tak się nie robi Marcel! To nie wszystko, wujku! - dodała kierując wzrok na Szymona. - Zdobyłam tę kasę. Dałam mu osiem złotych, a on był na tyle bezczelny, że specjalnie upuścił dwa złote!
- Nie nadążam - odezwał się Szymon. - Za co zapłaciłaś Marcelowi?
- Za nic. Nie ważne! Powinieneś był trzymać język za zębami! - wrzasnęła rozgniewana.
- Ada! Uspokój się! - rzekł Szymon.
- Mówiłem ci, że to waria...
- Marcel! Dość tego! Za co zapłaciłaś Marcelowi?
- Mówiłem ci przecież! Miała żyletkę w telefonie i nie chciała, żeby się wydało! - rzekł Marcel wyrywając się z uścisku ojca. Usiadł na gałęzi drzewa. - Wariatka.
- Ada, o czym on mówi? Po co trzymałaś żyletkę?
- Wujku, tak tylko... - westchnęła spuszczając głowę na dół.
- Na ten temat porozmawiamy sobie po powrocie do domu.
- Wujku, nic wielkiego się nie stało... Serio.
- Marcel, gdzie uciekłeś? Chodź do nas!
Chłopiec zeskoczył z drzewa. Podbiegł do ojca.
- Co? - odezwał się.
- Zwrócisz Adzie jej pięćdziesiąt złotych. Zrozumiano?
- Tak - rzekł chłopiec. - Ale niech jeszcze powie, jak zdobyła brakujące osiem złotych. Pewnie ukradła! Złodziejka!
- Marcel!
- No co? Niech powie.
- Może miałam w torbie... - odparła. - Nic ci do tego.
Szymon nie wiedział, w jaki sposób pogodzić skłócone dzieci. Miał wrażenie, że sytuacja między nimi z każdą chwilą zaognia się coraz bardziej. Postanowił to przerwać.
- Koniec tych dyskusji! Proszę uścisnąć sobie ręce na zgodę i nie chcę słyszeć żadnych kłótni! Czy to jest jasne?!
- Nie bardzo - odparł Marcel.
Szymon lekko szarpnął go za przedramię. Spojrzał mu w oczy.
- Proszę w tej chwili podać cioci rękę na zgodę!
- Niech ona poda pierwsza. Dlaczego ja mam pierwszy podać jej rękę? - spytał.
- Ja nie podam mu ręki pierwsza - odparła Ada.
- To zrobimy inaczej - rzekł Szymon. - Wrócimy teraz do domu. Oboje będziecie siedzieć za karę w pokoju Marcela. Będziecie tam siedzieć dopóki się nie pogodzicie. A niech mi któryś wyjdzie z pokoju! Ada! Zmykaj do domku po swoje rzeczy. Raz, dwa!
Dziewczynka prędko wdrapała się do drewnianego domku. Wzięła do ręki Mickey Mouse oraz walizkę. Po chwili była już na dole.
- Daj tą torbę... Pomogę ci... - rzekł Szymon.
- Poradzę sobie - odparła dziewczynka.
- Jak tam chcesz...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro