Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rejs cz. 2

Słońce powoli zachodziło. Na niebie błękit zlewał się ze szkarłatem. Nie do wiary, ile barw mieści się w tym, co nazywamy niebem! Ile różnych odcieni, machnięć pędzlem!
Szymon i Daniela siedzieli na kajaku przytuleni do siebie. Delikatne pocałunki były tak przyjemne, że małżonkowie zupełnie stracili poczucie czasu. 
Ocknęli się dopiero, gdy usłyszeli dźwięk telefonu Szymona.
- To tata... - rzekł mężczyzna. - Miałem do niego zadzwonić... Czekaj, słońce.
Trzydziestosześciolatek odebrał połączenie. W czasie, gdy rozmawiał z ojcem, Daniela spoglądała w stronę brzegu. Do jej uszu docierał śmiech i pisk skaczących na trampolinie chłopców.
Po kilku minutach Szymon schował swój smartfon do kieszeni spodni.
- Chyba czas wracać... Już prawie dziewiąta... - rzekł uśmiechając się do żony.
Ta zarumieniła się.
- Daj mi powiosłać - powiedziała.
- No, chodź... Usiądź tatusiowi na kolanach - zaśmiał się.
Daniela przeniosła się z drugiej strony łodzi. Wzięła w ręce obydwa wiosła. Szymon postanowił, że będzie jej asystował, toteż trzymał wiosła razem z nią.
Powoli dopłynęli do brzegu. Przymocowawszy łódź do rury, ruszyli w stronę domu.
- Nic mu nie mów, że nie poszedł jeszcze spać... - odezwała się Daniela spoglądając z daleka na świetnie bawiącego się na trampolinie Marcela.
- Jak nie? Miał powiedziane, że przed ósmą chcę go widzieć w łóżku. Trzeba być stanowczym i konsekwentnym... Niestety.
- Przestań... Niech się nacieszy...
Gdy tylko Marcel dostrzegł rodziców zmierzających w stronę domu, przestał skakać. Zszedł z trampoliny, po czym wbiegł do mieszkania.
- O, proszę! Ale mądraliński... Jutro pójdzie o siódmej spać za karę.
- Przestań...
Małżonkowie zbliżyli się do trampoliny. Przez moment obserwowali skaczącego po niej Nikodema. Chłopiec bardzo się popisywał. Skakał tak wysoko, jak tylko potrafił.
- Na wytrzymałość Marcel jest lepszy, a na wysokość ja! - zawołał.
- Nikuś, koniec zabawy na dzisiaj - odezwał się Szymon.
- Jeszcze pięć minut!
- Okej. Ale żebym nie musiał po ciebie przychodzić.
- Spoko!
Małżonkowie weszli do salonu. Daniela poszła prosto do łazienki. Tymczasem Szymon zajrzał do Marcela.
Nie zdziwiło go to, że chłopiec leżał w łóżku. Malec trzymał w ręku przywiezioną z Zakopanego wełnianą poduszkę w kształcie owcy. Z pokorą spojrzał Szymonowi w oczy.
- Co tam, szkrabie? Przedłużyłeś sobie trochę zabawę, co? - odezwał się Szymon.
- Trochę tak... Tatuś, to był świetny pomysł, żeby kupić trampolinę. Wiesz?
- No, domyślam się - odparł. - Marcelek, odpuszczamy sobie dzisiaj naukę tabliczki, bo to był długi dzień i pewnie jesteś zmęczony, co?
- Poskakałbym jeszcze, jeśli o to pytasz - szepnął chłopiec.
Szymon uśmiechnął się.
- Chodź do mnie - rzekł biorąc malca w objęcia. - Kocham cię, synku. Zjadłbym cię, gdybym tylko mógł - dodał, po czym ucałował chłopca w skroń. - Śpij dobrze.
Malec z powrotem wszedł do łóżka. Zwalił nogami kołdrę na podłogę. Dużymi, brązowymi oczyma obserwował, jak ojciec kieruje się w stronę drzwi.
- Tatuś! - zawołał nim Szymon zdążył nacisnąć ręką na klamkę.
- Tak?
- Dobranoc - rzekł chłopiec uśmiechając się do ojca.
- Dobranoc, smyku.
Powiedziawszy te słowa Szymon wyszedł z pokoju Marcela. Zamknął za sobą drzwi. Chłopiec spojrzał na biały sufit. Uśmiechnął się. Chwilę później zasnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro