Rakieta
Słońce świeciło od samego rana. Na dworze było parno. Prognostycy zapowiadali popołudniowe burze.
Szymon zbudził się wczesnym rankiem. Zdziwił się, gdy spostrzegł, że zamiast w sypialni, leży na kanapie w salonie. O dziwo, był przykryty kocem, a co jeszcze dziwniejsze w jego nogach leżał pies Marcela, Misiu.
Podniósłszy się z łóżka, Szymon poszedł błędnym krokiem prosto do łazienki. Również tam czekała na niego niespodzianka. Na lustrze znajdowało się duże serce namalowane białą pastą do zębów. W sercu widniał napis "I love my dad". Szymon uśmiechnął się. Nie zamierzał czyścić lustra. Miał nadzieję, że niebawem Daniela wróci do domu. Był ciekaw, jak jego żona zareaguje na owo wyznanie miłości.
Wyszedłszy z łazienki, Szymon wszedł do kuchni. Nie miał pomysłu, co zrobić chłopakom na śniadanie. Oniemiał na widok talerza wypełnionego kanapkami ze smalcem. Gdy tylko wyciągnął z lodówki tenże talerz, Misiu podniósł wysoko uszy. Prędko zeskoczył z łóżka, stanął przy Szymonie i wpatrywał się w niego swoimi okrągłymi oczami.
- Co chciałeś? Też dostaniesz, ale na dworze - rzekł Szymon otwierając tarasowe drzwi. - Ale skwar - szepnął siadając na drewnianej ławce.
Po chwili usłyszał radosne piski Marcela i Nikodema dobiegające znad jeziora. Wziął kanapkę do ręki, po czym poszedł przywitać się z chłopcami.
- Siema tata! - zawołał Marcel wynużając się z wody.
- No hej, chłopaki - rzekł podchodząc do samego brzegu. Usiadł na łodzi podpiętej do metalowej rury.
- Co to się stało, że tak wcześnie dziś wstaliście? - spytał.
- Uczymy Monsterka pływać - rzekł Nikodem pokazując ojcu zamoczonego szczeniaka.
- On jest za mały na pływanie - rzekł Szymon.
- Wcale nie... Umie już... Misiu zresztą też - wyjaśnił Marcel. - Śniadanko może być?
- Może być... Dzięki.
- Nie ma za co... Zanim smarowałem chleb smalcem umyłem ręce po psie - rzekł Marcel z uśmiechem.
- Super. A wy jedliście śniadanie?
- Zjedliśmy resztę pizzy - odparł Nikodem.
- Aha, no okej.
Szymon zjadł kanapkę. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy widział rozbawione i szczęśliwe twarze Marcela i Nikodema.
- Tata, może chodź do nas! - rzekł Niko. - Pokąpiesz się z nami? Ja pobiegnę do kanciapy po tą wielką, czarną dętkę! Będzie zarąbiście!
Szymon zawahał się.
- Chłopaki, za niedługo będziemy musieli jechać do mamy...
- Tato, błagam cię! - rzekł Marcel wychodząc z wody. Chwycił ojca za dół od koszulki. - Chodź, no!
Mężczyzna uśmiechnął się.
- No dobra! Niech ci będzie! Ale ostrzegam cię, Marcel, że będziesz błagał o litość! - oznajmił w pośpiechu zdejmując buty i spodnie.
Chłopiec wbiegł z powrotem do wody. Był podekscytowany. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł chlapać Szymonowi wodą w twarz.
Po niespełna pięciu minutach na horyzoncie ukazał się Nikodem. W jednej ręce niósł czarną dętkę, a w drugiej Misia.
Marcel zapiszczał z radości, a gdy Szymon wszedł do wody, malec zaczął tak się śmiać, że nie mógł się uspokoić.
- A tobie co? - rzekł mężczyzna podchodząc do syna. - Głupawka?
- No! - przyznał Marcel. - Wrzucisz mnie do wody? - spytał z blaskiem w oczach.
- Pewnie.
Szymon splótł ze sobą palce obydwu dłoni, po czym polecił Marcelowi stanąć jedną nogą na jego ręce. Chłopiec chwycił ojca za szyję.
- Wyrzucę cię w górę, ale musisz mnie puścić - rzekł Szymon uśmiechając się do syna.
- Okej - szepnął malec.
Po chwili Marcel poleciał w górę niczym rakieta. Był przeszczęśliwy.
- Tato, ja też tak chcę! - zawołał Nikodem wrzucając do wody Misia.
- Okej. Dawaj nogę - rzekł Szymon.
Nikodem doskonale znał tę zabawę. Wsunął stopę na ręce ojca, po czym podniósłszy wysoko ręce czekał, aż Szymon wyrzuci go w górę.
- No dalej! Jestem gotów! - zawołał Nikodem.
- Zamknij oczy!
Powiedziawszy te słowa Szymon wysoko wyrzucił syna. Nikodem wyleciał w powietrze, a po chwili wpadł do głębokiego jeziora.
- Chcę jeszcze raz! - zawołał wypływając na powierzchnię wody.
- Kolejka! - krzyknął Marcel wdrapując się na braki Szymona. - Mogę tak?
Szymon złapał go za obydwie nogi. Zakręcił nim kilka razy, po czym z rozmachu wrzucił go do wody.
Chłopiec wynużył się.
- Teraz dostaniesz za swoje! - zawołał zmierzając w stronę ojca. Odwrócił się do niego plecami. Planował pochlapać Szymona uderzając w wodę nogami. Ale mężczyzna mu na to nie pozwolił. Chwycił syna za kostki jak poprzednio. Wrzucił go do wody.
Marcel przegryzł zębami wargę. Koniecznie chciał choć przez chwilę mieć przewagę nad Szymonem.
Marcel obmyślił plan, który jego zdaniem był genialny. Podpłynął do ojca.
- Tatuś, bardzo boli mnie brzuch - rzekł przybierając smutny wyraz twarzy.
Szymon szczerze się zmartwił. Nim zdążył zareagować na wyznanie syna, malec rozszerzył ręce tuż pod powierzchnią wody, po czym z całej siły klasnął w dłonie wywołując w ten sposób falę uderzającą Szymona w twarz.
Mężczyzna udał, że się zachłysnął. Marcel poczuł, że góruje nad ojcem.
- Niko! Obezwładnimy go! - zawołał. - Przynieś tę dętkę!
- Ja ci zaraz dam "obezwładnimy"! - zawołał Szymon chwytając Marcela za nogi na wysokości kolan. Poraz kolejny wrzucił chłopca do jeziora.
Tymczasem Nikodem usiadł w wielkiej dętce. Machając rękoma płynął w stronę Szymona.
- Tatuś, zwal mnie - rzekł.
Szymon nie dał się długo prosić. Bez trudu przewrócił dętkę na drugą stronę. Nikodem zaczął machać rękoma i nogami. Po chwili otarł ręką usta.
- Napiłem się trochę - rzekł.
- Chłopaki, czas się zbierać... - oznajmił Szymon po chwili. - Tata musi kawę wypić i będziemy się szykować do mamy, do szpitala. Wychodzimy z wody. Raz, dwa!
Chłopcy spojrzeli na siebie.
- Tatuś, wrzuć nas do wody jeszcze po jednym razie... - szepnął Marcel. - Tak bardzo cię o to prosimy...
Szymon zastanowił się przez moment.
- No dobrze... - rzekł życzliwie uśmiechając się do chłopców.
- Albo mam lepszy pomysł... Możesz nas wrzucić do wody jeszcze po trzy razy, albo po pięć razy! - zawołał Marcel.
- Okej, ale pod warunkiem, że powiesz mi, ile jest siedem razy osiem! - zaśmiał się Szymon.
- Tato, no weź! - zawołał chłopiec.
- Dawaj nogę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro