Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pływak

Marcel był już bardzo zmęczony. Chociaż nieprzerwanie machał w wodzie rękoma i nogami, brzeg zdawał się nie przybliżać. Chłopiec odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł płynącą w jego kierunku łódkę. Po chwili rozpoznał, że osobą, która wiosłuje jest Szymon.
Chłopiec wiedział, że za moment dostanie porządną burę. Mimo to, bardzo chciał wejść do kajaka i odpocząć.
Szymon wyciągnął ręce do chłopca. Wciągnął go do łódki. Marcel spoczął na drewnianym siedzeniu. Głęboko oddychał. Był wykończony długotrwałym wysiłkiem.
- Marcel, znamy się już trochę czasu... Prawie rok - rzekł Szymon zawracając kajakiem w drugą stronę. - Przez ten czas zrobiłeś wiele głupstw, ale tym dzisiejszym wyczynem pobiłeś wszystkie poprzednie. Nie myślałem, że jesteś aż tak nieodpowiedzialny... Co ci strzeliło do głowy, żeby popłynąć na drugi brzeg? Mogłeś się utopić.
Chłopiec wzruszył ramionami. Trząsł się z zimna.
- Pod siedzeniem leży moja bluza. Ubierz się... Zęby ci popękają od tego zgrzytania...
Marcel bez słowa wtulił się w polarową bluzę ojca.
- Od razu bym się nie utopił - rzekł drżąc z zimna. - Jestem najlepszym pływakiem, jakiego znasz...
- Tak? Wystarczy, że na środku jeziora chwyciłby cię skurcz w nogę. Poszedłbyś na dno... Wiesz, ile dzieciaków w ten sposób straciło życie?
- Widocznie nie umieli za dobrze pływać...
- Marcel! Nic nie dociera do ciebie? Jeśli chwyciłby cię skórcz albo wpadłbyś w wir wodny, to że umiesz pływać nie miałoby żadnego znaczenia! Jak byłem w twoim wieku, jeden chłopak ze szkoły założył się z kolegami, że przepłynie jezioro w tę i z powrotem. Przegrał zakład... Utopił się.
Marcel zamyślił się. Sam nie wiedział, co go skłoniło do tego, by popłynąć na drugi brzeg. Zrobił to bezmyślnie.
Po niedługim czasie Szymon i Marcel przypłynęli kajakiem do brzegu. Mężczyzna przymocował łódkę do służącej do tego metalowej rury. Marcel szedł błędnym krokiem w stronę domu. Przystanął, gdy dostrzegł Danielę stojącą mniej więcej na połowie drogi między kajakiem a domem. Zamarł widząc, że jego matka trzyma w rękach witkę.
Daniela odpowiednio przygotowała się na spotkanie z synem. Wyszukała młody pęd dzikiego bzu. Starannie oskubała z niego wszystkie listki. Chłopiec w mgnieniu oka zdecydował się na ucieczkę.
Pobiegł w stronę obalonej wierzby płaczącej. Wdrapał się na jedną z wysoko osadzonych gałęzi. Ani myślał stamtąd zejść.
Daniela i Szymon stanęli pod drzewem.
- Masz w tej chwili zejść z tego drzewa! - krzyknęła Daniela. - Słyszysz, co do ciebie mówię?!
- Słyszę, ale nie zejdę... - odparł chłopiec zaciskając zęby.
- Marcel! Zejdź natychmiast! Lanie na pewno cię nie ominie! Nie pozwolę ci bezkarnie pływać sobie po całym jeziorze w tę i z powrotem! Szymon, każ mu zejść z tego drzewa, tak jak ty to potrafisz... Tak skutecznie - zwróciła się do męża.
Szymon obszedł dookoła szeroki pień wierzby. Nie zastanawiając się długo, zaczął wspinać się po drzewie. Marcel z bojaźnią spojrzał w dół. Nie wiedział, czy wspinać się wyżej, czy dać za wygraną.
W końcu Szymon chwycił chłopca za nogę.
- Marcel, dość przedstawienia! - rzekł krótko.
Chłopiec poczuł wypieki na policzkach. Zdecydował, że nie będzie już uciekał. Obaj z ojcem ostrożnie zeszli z wierzby.
Na widok Danieli, Marcelowi stanęły łzy w oczach. Po chwili wybuchnął płaczem.
Gdy kobieta ujrzała przerażoną twarz syna, witka wyśliznęła jej się z rąk.
- Nigdy więcej tego nie zrobię - rzekł Marcel zaciskając zęby.
Daniela poczuła, jak łzy cisną jej się do oczu. Mocno przytuliła syna.
Chwilę później ona, Marcel i Szymon wrócili do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro