Pokój cz. 2
O wpół do dwunastej Daniela zdecydowała się poraz drugi zajrzeć do pokoju Marcela. Chłopiec leżał na łóżku. Robił graffiti w zeszycie. Na podłodze leżały pogniecione kartki papieru.
- Może byś tu posprzątał? Za pół godziny przyjadą babcia z dziadkiem. Na pewno będą chcieli obejrzeć wasze pokoje.
- Wisi mi to - rzekł chłopiec wyrywając z zeszytu kolejną kartkę papieru.
- Marcel! Masz w tej chwili pozbierać te kartki z podłogi!
- Sory, ale to mój pokój. Ja w nim mieszkam, a mi one w ogóle nie przeszkadzają więc tobie tym bardziej nie powinny.
- Jesteś bezczelny!
- A ty głupia! Czepiasz się mnie o wszystko! Jak tak bardzo ci przeszkadzają te kartki, to sobie je pozbieraj a mi nie zawracaj dupy!
- Marcel! Mam iść po ojca? Powiedzieć mu, jak się do mnie odzywasz?
- Idź. Mam to w dupie.
Daniela poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Nie chciała, by Marcel je dostrzegł, toteż prędko wyszła z jego pokoju. Usiadła na piętrze, na schodach. Rozpłakała się.
- Te drzwi się zamyka! - wrzasnął Marcel wstając z łóżka. Z całej siły trzasnął drzwiami od swojego pokoju. Daniela otarła rękoma łzy. Poszła do łazienki. Przemyła twarz wodą z mydłem. Nie chciała, by Szymon widział, że płakała.
Gdy wyszła z łazienki jej mąż siedział na kanapie. Sprawdzał coś na laptopie.
- On cały dzień zamierza siedzieć w tym pokoju? - odezwał się Szymon.
Daniela nic nie odpowiedziała. Czuła, że za moment wybuchnie płaczem. Bez słowa wstawiła wodę na kawę, po czym jeszcze raz weszła do łazienki.
Mężczyzna podniósł się z kanapy. Poszedł za Danielą.
- Lusia, źle się czujesz? Co ci jest? - spytał wchodząc do ciasnego pomieszczenia.
- Nic mi nie jest - odparła. - Emocje...
- Marcel ci coś nagadał? Co ci powiedział?
- Szymon... To nie ma nic wspólnego z Marcelem...
- Lusia, błagam cię! Siedzieliśmy na tarasie, wszystko było okej. Poszłaś na chwilę do pokoju Marcela i płaczesz... Serio myślisz, że jestem aż tak głupi, że uwierzę w to, że twoje łzy nie mają nic wspólnego z Marcelem? Przyślę go do ciebie. Każę mu cię przeprosić.
- Szymon, nie... Daj spokój...
Mężczyzna zmarszczył brwi. Ruszył w stronę schodów. Drzwi od pokoju Marcela były zamknięte. Szymon nacisnął klamkę. Drzwi ani drgnęły. Mężczyzna wziął głęboki oddech, po czym z całej siły je pchnął. Biurko tarasujące drzwi, powoli się przesunęło. Szymon wszedł do pokoju syna.
Chłopiec jak gdyby nigdy nic leżał na dywanie. Oglądał książkę o psach. Nie podniósł nawet wzroku na ojca.
- Marcel, wstań! Ale już! Pomożesz mi odstawić to biurko.
- To mój pokój. Biurko ma stać tak, jak stoi. Chyba, że naprawdę bardzo ci przeszkadza, to sam sobie je przestawiaj... Ja jestem zajęty...
Szymon spojrzał na chłopca ze zdumieniem. Nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Marcel, przestań się popisywać - rzekł w końcu. - Wstań, przestawimy biurko.
- Boli mnie dupa. Daj mi spokój...
Szymon wzruszył ramionami. Sam odstawił biurko Marcela na swoje miejsce. Po chwili przykucnął przy chłopcu.
- Marcel, mama płacze... Możesz mi powiedzieć dlaczego?
- Nie wiem. Ją zapytaj a nie mnie - odparł dziesięciolatek.
- Co jej powiedziałeś?
- Nic.
Szymon wziął głęboki oddech. Podniosł się. Podrapał się po głowie. Zdał sobie sprawę z tego, że Marcel jest obrażony na cały świat.
- Synku, za parę minut przyjedzie babcia z dziadkiem. Masz zejść do nich na dół, ładnie się przywitać i ani słowa o wczorajszym laniu. Rozumiemy się?
- Nie.
- Marcel, nie denerwuj mnie, chłopcze...
- A ty mnie.
- Ja cię dopiero mogę zdenerwować! Jak ściągnę pasek i poprawię ci wczorajsze lanie!
Chłopiec zmarszczył brwi.
- Przyjdę się przywitać... - burknął pod nosem. - Ale wyjdź już z mojego pokoju...
Szymon nic nie odpowiedział. Popatrzył przez chwilę na naburmuszonego syna, po czym zgodnie z jego prośbą, wyszedł z jego pokoju.
Marcel wstał z podłogi. Podszedł do drzwi. Głośno nimi trzasnął.
- Zamyka się! - wrzasnął, po czym położywszy się na łóżku, przytulił się do poduszki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro