Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Oliwer

Szymon jak zwykle obudził się jako pierwszy. Podniósł rolety w oknie. W sypialni zrobiło się jasno, toteż Daniela otworzyła oczy.
- Już wstałeś? - szepnęła ziewając. - Która jest godzina?
- Szósta trzydzieści... - odparł.
- To mamy jeszcze dużo czasu... Chodź do mnie - szepnęła błagalnym głosem.
Szymon ponownie usiadł na łóżku. Pocałował żonę w usta.
- Wstawaj śpiochu! - rzekł po chwili. Jednym ruchem zdjął z niej kołdrę. - Koniec spania! Proszę wstać i zrobić śniadanie mężowi i dzieciom - dorzucił.
- Och, ty! - syknęła podnosząc się z łóżka. Podeszła do szafy. - Tu masz wyprasowaną koszulę, mężu...
- Okej. Dzięki.
- To ja zrobię naleśniki, a ty obudź chłopaków. Okej?
- No dobrze - rzekł wkładając spodnie.
Prędko poszedł do pokoju Nikodema. Zdziwił się widząc zaścielone łóżko i leżące przy drzwiach laczki Nikodema. Zdezorientowany zajrzał do pokoju obok. Marcel i Nikodem spali obok siebie. Z drugiej strony łóżka leżał Oliwer. Miał na sobie krótkie spodenki i bawełnianą koszulkę.
Szymon zastanowił się przez moment nad tym, co zrobić. W końcu zbliżył się do łóżka.
- Marcel - szepnął chwytając chłopca za rękę.
Malec prędko otworzył oczy.
- Hej tato - szepnął.
- Co Oliwer tu robi?
Marcel bezzwłocznie wstał z łóżka. Wyszedł z Szymonem do przedpokoju.
- Tato, nie gniewaj się... - zaczął chłopiec. - Oliwer w nocy rzucił kamień w moje okno i się obudziłem. Zapytał się, czy może u mnie spać, bo bał się wrócić do domu... Co miałem zrobić? Kazać mu spadać na drzewo?
- Nie, Marcel... Dobrze zrobiłeś pozwalając mu tu zostać...
- Mówił, że jego tata się wściekł na niego i dlatego uciekł z domu... Może mógłby u nas zamieszkać chociaż na jakiś czas... Może spać w moim pokoju...
- Marcelek, Oliwer ma gdzie mieszkać... Jego rodzice martwią się o niego... Zje śniadanie i odwieziemy go do domu...
- Tato, ale ty nic nie rozumiesz... Oliwer ma przedygane w domu...
- Pogadam z jego ojcem. Nic się nie martw.
Szymon pogłaskał syna po głowie, po czym ponownie wszedł do pokoju.
- Chłopaki, czas wstawać! - zawołał. - Za pięć minut widzę was na dole!
Oliwer chwiejnie usiadł na łóżku. Spojrzał na Szymona bez cienia sympatii.
- Chodź, chłopcze... Zjesz śniadanie i odwiozę cię do domu - rzekł mężczyzna.
- Nie wrócę tam - burknął Oliwer. Przetarł ręką ciemną grzywkę. Dopiero teraz Szymon dostrzegł podpuchnięte oczy chłopca.
- No chodź... Niko, ty też schodź już na dół.
- Tato, ja nie idę do szkoły... Dopiero, co usnąłem... Chce mi się spać.
- Bez dyskusji!
Nikodem naburmuszył się, po czym niechętnie zszedł na wysoki parter.
Gdy Szymon i Oliwer dołączyli do siedzących przy kuchennym stole, Daniela wiedziała już od synów o niezapowiedzianej wizycie Oliwera. Usmażyła dla chłopca dużego naleśnika. Posmarowała go truskawkowym dżemem.
Malec nie miał apetytu. Był przygnębiony. Gdy dzieciaki jadły śniadanie, Daniela chwyciła męża za rękę, wyszła z nim na taras.
- Co z nim zrobimy? - spytała.
- Naje się i odwiozę go do domu.
- Nie... Zadzwoń do Janka, niech sam przyjedzie po syna. Chcę zobaczyć, czy nie będzie wobec niego agresywny... Jakby coś było nie tak, nie oddamy mu Oliwera.
- No dobrze... To zadzwonię - rzekł Szymon.
- To dzwoń. Ja idę do domu, bo mi się naleśniki przypalą.
Szymon poinformował przyjaciela o tym, że w jego domu jest Oliwer. Po zaledwie dziesięciu minutach, Janek podjechał swoim autem pod dom Jasińskich.
Oliwer ledwo zdążył zjeść naleśnika, gdy oto ujrzał wchodzącego do kuchni Janka. Natychmiast podniósł się z krzesła. Chciał uciekać, ale nie miał dokąd. Janek stał w futrynie.
- Już się nie popisuj - rzekł mężczyzna podchodząc do syna. - Chodź do domu... Martwiliśmy się z mamą o ciebie... - dodał.
- Wcale ci nie wierzę! - krzyknął Oliwer. - Zostaw mnie! Nienawidzę cię!
Janek spojrzał na syna z gniewem. Chwycił go z tyłu za szyję, po czym wyprowadził z domu sąsiadów. Szymon patrzył na to zupełnie oniemiały.
- Dlaczego nic mu nie powiedziałeś? - oburzyła się Daniela. Z nerwami patrzyła przez okno, jak Janek zamyka wystraszone dziecko w samochodzie, po czym z piskiem opon wjeżdża autem na drogę.
- Co miałem mu mówić? Masz Jankowi za złe, że spuścił młodemu lanie. Ja jakbym był na miejscu Janka, też porządnie sprałbym takiego dzieciaka. Jak dziecko może podnieść rękę na rodzica? Rękę! A co dopiero stalowy pręt! Przecież to się w głowie nie mieści! A na dodatek uciekł z domu i nie wrócił na noc. Włóczył się niewiadomo gdzie!
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie. Bez słowa kończyli jeść śniadanie.
- Tak myślisz? A nie uważasz, że to Janek zachowuje się niewłaściwe?! Przypomnij sobie, dlaczego Oliwer zdzielił go tym prętem! Chłopak bronił matki!
- Śmiechu warte! Znam Janka od dzieciaka! W to, że rzuca talerzami jestem w stanie uwierzyć, ale nigdy nie podniósłby ręki na żonę i na dziecko też nie! Chyba, że dziecko walnęłoby go prętem w plecy! No czegoś takiego to nawet najspokojniejszy człowiek na świecie nie pozostawiłby bez echa!
- Mamuś, zrobiłaś pyszne naleśniki - szepnął Marcel. - Tato, może zjedz... Jest już piętnaście po siódmej...
- Luśka, zjadłaś naleśnika? - odezwał się Szymon. - Marcel, mama jadła?
Chłopiec kiwnął przecząco głową.
- Luśka, nie denerwuj mnie. W tej chwili do stołu! Potem wychodzi anemia! Już ja cię przypilnuję z jedzeniem!
- Jednego na pół? - spytała siadając do stołu.
- Nie... Proszę zjeść całego naleśnika - odparł.
- To i ty siadaj do stołu... - szepnęła.
Szymon usiadł obok żony. uśmiechnął się do Nikodema. Chłopiec podpierał brodę ręką.
- Tato, a może moglibyśmy z Marcelem nie iść dzisiaj do szkoły... My naprawdę nie spaliśmy do późna... A poza tym, mamy już wystawione oceny...
- Mama zostałaby z nami i posiedzielibyśmy tutaj... Będziemy słuchać mamy i pomagać jej w sprzątaniu i we wszystkim.
- Ale dopiero, jak się wyśpimy... - dodał Nikodem ziewając ze zmęczenia.
Szymon zastanowił się przez moment. Podrapał się z tyłu głowy.
- Chcesz dzień urlopu? - rzekł po chwili spoglądając na zajadającą się naleśnikiem Danielę.
- W zasadzie... - odparła. - Zapowiada się piękny dzień... Aż żal stąd wyjeżdżać... Szymon, przywiózłbyś tutaj nasze rowery? Moglibyśmy po południu pojechać z chłopakami na wycieczkę rowerową.
- Okej - odparł. - To zostańcie dzisiaj w domu...
Nikodem i Marcel uśmiechnęli się do siebie. Obaj nie przypuszczali, że Szymon tak łatwo przystanie na ich prośbę.
- Będę się powoli zbierał. A wy, moi synowie, ładnie słuchajcie mamy, żeby się nie musiała przez was denerwować. Jasne?
- Jak słońce - odparł Marcel.
- Tato, nie chcę ci nic mówić... - rzekł po chwili Nikodem.
- Co tam?
- O czymś chyba zapomniałeś...
- O czym?
- No o kieszonkowym... W tym miesiącu nie dostaliśmy z Marcelem kieszonkowego... Już ci o tym przypominałem.
- Chcecie iPhony i do tego kieszonkowe? Lekka przesada... - rzekł Szymon uśmiechając się do Nikodema. - Pa, kochanie - dodał całując żonę w usta.
Chwilę później wyszedł z domu. Daniela posprzątała po śniadaniu, a chłopcy poszli na górę spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro