Oliwer
Szymon jak zwykle obudził się jako pierwszy. Podniósł rolety w oknie. W sypialni zrobiło się jasno, toteż Daniela otworzyła oczy.
- Już wstałeś? - szepnęła ziewając. - Która jest godzina?
- Szósta trzydzieści... - odparł.
- To mamy jeszcze dużo czasu... Chodź do mnie - szepnęła błagalnym głosem.
Szymon ponownie usiadł na łóżku. Pocałował żonę w usta.
- Wstawaj śpiochu! - rzekł po chwili. Jednym ruchem zdjął z niej kołdrę. - Koniec spania! Proszę wstać i zrobić śniadanie mężowi i dzieciom - dorzucił.
- Och, ty! - syknęła podnosząc się z łóżka. Podeszła do szafy. - Tu masz wyprasowaną koszulę, mężu...
- Okej. Dzięki.
- To ja zrobię naleśniki, a ty obudź chłopaków. Okej?
- No dobrze - rzekł wkładając spodnie.
Prędko poszedł do pokoju Nikodema. Zdziwił się widząc zaścielone łóżko i leżące przy drzwiach laczki Nikodema. Zdezorientowany zajrzał do pokoju obok. Marcel i Nikodem spali obok siebie. Z drugiej strony łóżka leżał Oliwer. Miał na sobie krótkie spodenki i bawełnianą koszulkę.
Szymon zastanowił się przez moment nad tym, co zrobić. W końcu zbliżył się do łóżka.
- Marcel - szepnął chwytając chłopca za rękę.
Malec prędko otworzył oczy.
- Hej tato - szepnął.
- Co Oliwer tu robi?
Marcel bezzwłocznie wstał z łóżka. Wyszedł z Szymonem do przedpokoju.
- Tato, nie gniewaj się... - zaczął chłopiec. - Oliwer w nocy rzucił kamień w moje okno i się obudziłem. Zapytał się, czy może u mnie spać, bo bał się wrócić do domu... Co miałem zrobić? Kazać mu spadać na drzewo?
- Nie, Marcel... Dobrze zrobiłeś pozwalając mu tu zostać...
- Mówił, że jego tata się wściekł na niego i dlatego uciekł z domu... Może mógłby u nas zamieszkać chociaż na jakiś czas... Może spać w moim pokoju...
- Marcelek, Oliwer ma gdzie mieszkać... Jego rodzice martwią się o niego... Zje śniadanie i odwieziemy go do domu...
- Tato, ale ty nic nie rozumiesz... Oliwer ma przedygane w domu...
- Pogadam z jego ojcem. Nic się nie martw.
Szymon pogłaskał syna po głowie, po czym ponownie wszedł do pokoju.
- Chłopaki, czas wstawać! - zawołał. - Za pięć minut widzę was na dole!
Oliwer chwiejnie usiadł na łóżku. Spojrzał na Szymona bez cienia sympatii.
- Chodź, chłopcze... Zjesz śniadanie i odwiozę cię do domu - rzekł mężczyzna.
- Nie wrócę tam - burknął Oliwer. Przetarł ręką ciemną grzywkę. Dopiero teraz Szymon dostrzegł podpuchnięte oczy chłopca.
- No chodź... Niko, ty też schodź już na dół.
- Tato, ja nie idę do szkoły... Dopiero, co usnąłem... Chce mi się spać.
- Bez dyskusji!
Nikodem naburmuszył się, po czym niechętnie zszedł na wysoki parter.
Gdy Szymon i Oliwer dołączyli do siedzących przy kuchennym stole, Daniela wiedziała już od synów o niezapowiedzianej wizycie Oliwera. Usmażyła dla chłopca dużego naleśnika. Posmarowała go truskawkowym dżemem.
Malec nie miał apetytu. Był przygnębiony. Gdy dzieciaki jadły śniadanie, Daniela chwyciła męża za rękę, wyszła z nim na taras.
- Co z nim zrobimy? - spytała.
- Naje się i odwiozę go do domu.
- Nie... Zadzwoń do Janka, niech sam przyjedzie po syna. Chcę zobaczyć, czy nie będzie wobec niego agresywny... Jakby coś było nie tak, nie oddamy mu Oliwera.
- No dobrze... To zadzwonię - rzekł Szymon.
- To dzwoń. Ja idę do domu, bo mi się naleśniki przypalą.
Szymon poinformował przyjaciela o tym, że w jego domu jest Oliwer. Po zaledwie dziesięciu minutach, Janek podjechał swoim autem pod dom Jasińskich.
Oliwer ledwo zdążył zjeść naleśnika, gdy oto ujrzał wchodzącego do kuchni Janka. Natychmiast podniósł się z krzesła. Chciał uciekać, ale nie miał dokąd. Janek stał w futrynie.
- Już się nie popisuj - rzekł mężczyzna podchodząc do syna. - Chodź do domu... Martwiliśmy się z mamą o ciebie... - dodał.
- Wcale ci nie wierzę! - krzyknął Oliwer. - Zostaw mnie! Nienawidzę cię!
Janek spojrzał na syna z gniewem. Chwycił go z tyłu za szyję, po czym wyprowadził z domu sąsiadów. Szymon patrzył na to zupełnie oniemiały.
- Dlaczego nic mu nie powiedziałeś? - oburzyła się Daniela. Z nerwami patrzyła przez okno, jak Janek zamyka wystraszone dziecko w samochodzie, po czym z piskiem opon wjeżdża autem na drogę.
- Co miałem mu mówić? Masz Jankowi za złe, że spuścił młodemu lanie. Ja jakbym był na miejscu Janka, też porządnie sprałbym takiego dzieciaka. Jak dziecko może podnieść rękę na rodzica? Rękę! A co dopiero stalowy pręt! Przecież to się w głowie nie mieści! A na dodatek uciekł z domu i nie wrócił na noc. Włóczył się niewiadomo gdzie!
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie. Bez słowa kończyli jeść śniadanie.
- Tak myślisz? A nie uważasz, że to Janek zachowuje się niewłaściwe?! Przypomnij sobie, dlaczego Oliwer zdzielił go tym prętem! Chłopak bronił matki!
- Śmiechu warte! Znam Janka od dzieciaka! W to, że rzuca talerzami jestem w stanie uwierzyć, ale nigdy nie podniósłby ręki na żonę i na dziecko też nie! Chyba, że dziecko walnęłoby go prętem w plecy! No czegoś takiego to nawet najspokojniejszy człowiek na świecie nie pozostawiłby bez echa!
- Mamuś, zrobiłaś pyszne naleśniki - szepnął Marcel. - Tato, może zjedz... Jest już piętnaście po siódmej...
- Luśka, zjadłaś naleśnika? - odezwał się Szymon. - Marcel, mama jadła?
Chłopiec kiwnął przecząco głową.
- Luśka, nie denerwuj mnie. W tej chwili do stołu! Potem wychodzi anemia! Już ja cię przypilnuję z jedzeniem!
- Jednego na pół? - spytała siadając do stołu.
- Nie... Proszę zjeść całego naleśnika - odparł.
- To i ty siadaj do stołu... - szepnęła.
Szymon usiadł obok żony. uśmiechnął się do Nikodema. Chłopiec podpierał brodę ręką.
- Tato, a może moglibyśmy z Marcelem nie iść dzisiaj do szkoły... My naprawdę nie spaliśmy do późna... A poza tym, mamy już wystawione oceny...
- Mama zostałaby z nami i posiedzielibyśmy tutaj... Będziemy słuchać mamy i pomagać jej w sprzątaniu i we wszystkim.
- Ale dopiero, jak się wyśpimy... - dodał Nikodem ziewając ze zmęczenia.
Szymon zastanowił się przez moment. Podrapał się z tyłu głowy.
- Chcesz dzień urlopu? - rzekł po chwili spoglądając na zajadającą się naleśnikiem Danielę.
- W zasadzie... - odparła. - Zapowiada się piękny dzień... Aż żal stąd wyjeżdżać... Szymon, przywiózłbyś tutaj nasze rowery? Moglibyśmy po południu pojechać z chłopakami na wycieczkę rowerową.
- Okej - odparł. - To zostańcie dzisiaj w domu...
Nikodem i Marcel uśmiechnęli się do siebie. Obaj nie przypuszczali, że Szymon tak łatwo przystanie na ich prośbę.
- Będę się powoli zbierał. A wy, moi synowie, ładnie słuchajcie mamy, żeby się nie musiała przez was denerwować. Jasne?
- Jak słońce - odparł Marcel.
- Tato, nie chcę ci nic mówić... - rzekł po chwili Nikodem.
- Co tam?
- O czymś chyba zapomniałeś...
- O czym?
- No o kieszonkowym... W tym miesiącu nie dostaliśmy z Marcelem kieszonkowego... Już ci o tym przypominałem.
- Chcecie iPhony i do tego kieszonkowe? Lekka przesada... - rzekł Szymon uśmiechając się do Nikodema. - Pa, kochanie - dodał całując żonę w usta.
Chwilę później wyszedł z domu. Daniela posprzątała po śniadaniu, a chłopcy poszli na górę spać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro