Obiad
Szymon wyczyścił stół stojący na tarasie. Marcel przyniósł z kanciapy kilka składanych krzeseł.
- Tato, - rzekł podchodząc do ojca - mama trochę przesadza z tymi koszulami, co nie? Co innego jakbyśmy jedli ten obiad w jakiejś ekskluzywnej restauracji...
Szymon pogłaskał chłopca po włosach. Uśmiechnął się do niego.
- Wpadłem na taki świetny pomysł - kontynuował Marcel. - Moglibyśmy zamiast elegancko, ubrać się mega luzacko... Albo jeszcze lepiej! Ubierzemy te głupie koszule, ale w ogóle nie zapniemy guzików!
- Marcel, nie wydziwiaj - rzekł Szymon. - Chodź, pomożesz nakryć do stołu. Nasi goście już powinni być.
- Pewnie zabłądzili.
W tymże momencie pod dom Jasińskich podjechał czerwony sedan.
Szymon i Marcel popędzili się przebrać. Na taras wyszła Daniela. Nim zaprowadziła rodziców do domu, oprowadziła ich po podwórku.
- Pięknie tu macie! - zachwyciła się Zosia. - Tyle zieleni i świeże powietrze! Spokój, cisza... Naprawdę spokojne miejsce...
- I jezioro - odezwał się ojciec Danieli.
Po niedługim obchodzie, Daniela zaprowadziła rodziców na taras, gdzie siedzieli już Marcel i Szymon.
- Jacy eleganccy panowie - odezwała się Zosia.
- Cześć babcia - rzekł chłopiec wstając z krzesła.
- No cześć wnusiu! - zawołała Zosia uśmiechając się do Marcela. Ucałowała mu obydwa policzki.
- Marcel, umyj się. Jesteś cały od szminki - zaśmiał się Szymon.
Chłopiec wytarł ślady po szmince w biały rękaw od koszuli.
- Bardzo dobrze - pochwalił go Szymon.
- A gdzie jest nasz drugi wnuk? - odezwał się Janek.
- No właśnie, Szymon. Gdzie jest Nikodem?
Mężczyzna rozejrzał się wokół. Nim wyruszył na poszukiwania syna, przywitał się z rodzicami małżonki.
W czasie, w którym Daniela nakrywała do stołu, Marcel przyniósł w okolice tarasu kota i dwa psy.
- To teraz masz wakacje, tak? - rzekł Janek.
- Tak - odparł chłopiec. - Już się nie mogłem doczekać... A to jest właśnie mój ukochany Misiulek - dodał chłopiec podając dziadkowi szczeniaka na ręce. - Tylko dobrze ci radzę, nie wkładaj mu palców do pyszczka, bo ci je pogryzie... Ciągle by coś gryzł...
- A ten drugi piesek? - zainteresowała się Zosia.
- To Monster Nikodema... Też ma ząbki jak igiełki!
- Mamo! Tato! Zapraszamy na obiad! - zawołała Daniela.
Gdy goście weszli na taras, Nikodem wraz z ojcem siedzieli już przy stole. Jasnowłosy chłopiec prędko przywitał się z babcią i dziadkiem, po czym wrócił na swoje miejsce. Daniela postawiła na stole duży, okrągły talerz pełen gołąbków.
- Smacznego! - powiedziała uśmiechając się do rodziców.
- Niektóre gołąbki będą się rozwalać... To znaczy, że robił je Nikodem - rzekł Marcel.
Natychmiast poczuł, że brat kopnął go pod stołem w nogę.
- Mamo, dałaś jedną szklankę za mało - odezwał się Nikodem. - Jeśli można to chciałbym kompot bez wiśni...
Daniela pośpiesznie podniosła się z krzesła.
- Usiądź. Ja mu podam - rzekł Szymon prędko wstając od stołu. Poszedł na chwilę do kuchni.
- Zrobiłaś bardzo dobre gołąbki - odezwała się Zosia. - Wiesz, jak dawno z tatą nie jedliśmy gołąbków?
- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek je jadł - odezwał się Janek.
- No już nie przesadzaj! Jakbyś powiedział, że chcesz, to bym ci częściej robiła.
- Mamuś, polej sobie sosem pomidorowym...
- Proszę, twój kompocik - rzekł Szymon stawiając przy talerzu Nikodema szklankę z napojem.
- Dziękuję ci - szepnął chłopiec.
Wtem na stół wskoczył Pysiulek. Marcel uśmiechnął się. Prędko wziął kota na kolana.
- Ten to zawsze się zjawi, jak tylko na stole jest jedzenie!
Chłopiec pogłaskał kota, po czym zaniósł go na pobliskie drzewo.
- Siedź tu i wróble łap - rzekł biegnąc z powrotem w stronę tarasu.
- Planujecie jechać gdzieś na wakacje? - odezwała się Zosia.
- Nie... Tu mamy jezioro, chłopaki mogą się kąpać od rana do wieczora... I tak mają za dobrze... - rzekł Szymon. - Co nie, Niko? - dodał tarmosząc syna z tyłu głowy.
- Może chłopcy chcieliby przyjechać do nas na kilka dni? - odezwała się Zosia. - Odpoczelibyście sobie trochę...
- Pewnie. Marcel, pojedziesz na wakacje do babci? - powiedziała Daniela spoglądając na syna.
- Jeśli będę mógł robić, co będę chciał, to tak - odpowiedział chłopiec.
- Ja bym nie chciał jechać... - rzekł Nikodem spoglądając na ojca.
Szymon uśmiechnął się do syna.
- Na początku sierpnia obaj pojedziecie do babci na tydzień...
- Tato, a nasze psy? - odezwał się Nikodem.
- Nic im nie będzie, jak się trochę za wami stęsknią.
- No nie! Znowu ten kot! Pysiu! Nie możesz chodzić po stole! - krzyknął Marcel zdejmując kota z białego obrusu.
- Zamknij go w kanciapie - rzekł Szymon.
- Nie... Pogadam z nim - odparł Marcel. - Pysiu, kocie, nie możesz łazić po stole! Jak jeszcze raz zobaczę, że łazisz po stole to cię normalnie ukatrupię!
Powiedziawszy te słowa Marcel wyniósł kota na drzewo. Tym razem wrzucił go na wyżej osadzoną gałąź.
- Siedź tam - rozkazał.
Zostawiwszy kota na gałęzi podbiegł do tarasu. Goście kończyli jeść obiad. Chłopiec usiadł na tarasowych schodach. Z bezsilnością spoglądał na biegnącego w jego stronę kociaka. W końcu zdecydował się na ostateczność. Pobiegł do łazienki z kotem w ręku. Przyniósł stamtąd niedużą miskę. Położywszy kota na trawie, przykrył go tą miską.
Daniela zbierała talerze po obiedzie. Szymon robił w kuchni kawę. Wyciągnął z lodówki blachę z szarlotką.
Zosia i Jan siedzieli przy stole w towarzystwie milczącego Nikodema. Marcel postanowił przejąć inicjatywę. Oprowadził dziadków po całym domu. Powiedział im, kto gdzie śpi, pokazał nawet, jaki porządek jego rodzice mają w szafach w sypialni. Gdy Kromulscy zwiedzili dom, chłopiec postanowił oprowadzić dziadków po podwórku. Nie wiedział, że Daniela już to zrobiła.
- Pokazać wam, gdzie mamy kanciapę? - rzekł chłopiec szeroko uśmiechając się do babci.
- No pokaż - odpowiedziała.
Starsze małżeństwo poszło za chłopcem. Po chwili także Nikodem do nich dołączył.
- Tu jest kanciapa... Tu zawsze spały nasze zwierzaki... Ale wczoraj tata zrobił dla nich noclegownię w piwnicy. Pokazać?
- No pokaż - odparła Zosia z uśmiechem.
Marcel przyśpieszył kroku. Zaprowadził dziadków z tyłu domu. Otworzył niewielkie, drewniane drzwiczki, po czym wszedł do środka.
- Tu mają swoje legowiska do spania... - rzekł chłopiec. - I miski z żarełkiem... Aktualnie puste. Zielona miska jest Misia, a niebieska Monsterka... Pysiulinda ma swoją miskę do góry, na drapaku, żeby jej pieski nie wyjadały jedzonka...
- A to co? - rzekł Janek zaglądając pod ciemny plan przykrywający butlę do bimbru. - To ci dopiero! - zaśmiał się. - Tata pędzi bimber?
- Nie. Wystawił to z piwnicy i pewnie wywali - rzekł Nikodem.
- Jak można takie cudo wywalić?
- Janek, ty już masz jedną butlę... Starczy ci... - odezwała się Zosia.
- No niby tak...
- Dziadku, ty umiesz robić bimber? - spytał Nikodem podchodząc do starszego człowieka.
- No pewnie... To nic trudnego...
- Powiesz mi, jak to się robi?
- Jak przyjedziesz do mnie na wakacje, pokażę ci jak wino pracuje w takiej butli...
- A dasz mi spróbować? Bo ja nigdy nie piłem bimbru...
Słysząc to, Marcel klepnął się otwartą dłonią w czoło.
- Dziadek, nie gadaj z nim. To alkoholik.
Janek się zaśmiał.
- Dziadku, powiedz mi, jak robi się bimber... - szepnął Nikodem nie zwracając uwagi na słowa brata.
- Nikodem, zrobić dobry bimber to jest sztuka. Nie ma jednej uniwersalnej receptury.
- A co się daje do bimbru?
- No co dajesz? Wodę, cukier, drożdże i owoce.
- A jakie owoce?
- Jabłka, śliwki albo truskawki. To zależy...
- A jak długo robi się bimber?
- Nikodem! Zamknij się już! - wrzasnął Marcel. - Nic tylko bimber i bimber! Mam powiedzieć tacie?!
Chłopcy popatrzyli na siebie z gniewem. Nikodem wsunął ręce do kieszeni spodni, po czym pobiegł z nerwami w stronę kanciapy.
- Nikodemem nie należy się przejmować. To głupek - rzekł Marcel prowadząc dziadka i babcię z powrotem w stronę tarasu. Daniela i Szymon siedzieli przy stole, pili kawę i jedli szarlotkę.
- Chłopaki nas oprowadzili - powiedziała Zosia siadając na krześle.
- A Nikodem to palant - rzekł Marcel patrząc na Szymona. - Wypytuje dziadka o to, jak się robi bimber.
- Dobrze, że dzieciak ma jakieś zainteresowania - rzekł Janek próbując usprawiedliwiać Nikodema.
- Niko nie ma zainteresowań tylko nałogi.
- Marcel, skończ już! - powiedziała Daniela. - Gdzie jest Nikodem?
- Obraził się. Poszedł się wieszać do kanciapy - zaśmiał się chłopiec.
- Pójdę po niego - rzekł Szymon.
Po chwili ruszył w stronę drewnianej szopy. Drzwi od kanciapy były otwarte. Szymon wszedł do środka. Nikodem siedział na niedużym pieńku. Trzymał na kolanach swojego pieska.
- Chodź do nas, Niko... - rzekł Szymon wyciągając rękę do syna.
- Nie chcę. Marcel mi dokucza.
- Nie przejmuj się Marcelem. Weź pieska. Chodź.
Nikodem nie dał się długo namawiać na wyjście z ciemnej szopy. Razem z tatą poszedł w stronę domu.
- O co dziadka pytałeś, co? - rzekł Szymon bacznie obserwując minę chłopca.
- No o bimber...
- Jeszcze ci nie wybiłem z głowy alkoholu?
- Wybiłeś - szepnął chłopiec. - Ale dziadkowi bardzo się podobała ta butla, która leży koło drzwi od piwnicy... No i tak jakoś zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak się robi bimber.
- No dobrze... Marcel! Chodź na słowo!
Chłopiec zeskoczył z tarasu. Prędko stanął przy ojcu.
- Proszę się zgadzać i nie chcę słyszeć, że jeden drugiemu dokucza! Zrozumiano?
- Tak - rzekł chłopiec. - Ale ja mu nie dokuczam - dodał po chwili.
- Marcel! Bierz tego kota! - wrzasnęła Daniela.
Chłopiec uśmiechnął się do ojca, po czym wskoczył na taras po Pysia. Chwycił kota oburącz. Przyłożył go do Monsterka. Kot się najeżył. Pies zaczął warczeć.
- Robimy wojnę Monsterka z Pysiem? - rzekł Marcel uśmiechając się do brata.
- No, możemy - odparł Nikodem.
Szymon poszedł do gości. Wypił kawę do końca. Z tarasu obserwował, jak chłopcy kładą na trawie kociaka i szczeniaka. Obydwa zwierzątka były rozjuszone. Kot stał w miejscu cały napastroszony, zaś piesek biegał wokół niego i głośno szczekał.
- Wesoło macie... Dwójka dzieci, dwa psy i kot... - odezwała się Zosia. - Jest za czym się uganiać.
- Nie narzekamy na brak zajęć... - rzekł Szymon przeciągając się na krześle. - Chłopaki stale coś odwalają.
- Nieprawda... Nasi chłopcy są bardzo grzeczni... - odparła Daniela.
- Tak. Jak na nich krzyknę.
- A jak w szkole sobie radzą? - odezwał się Janek. - Dobrze się uczą?
- Chłopaki! Proszę pokazać dziadkowi swoje świadectwa!
- Robi się! - rzekł Nikodem wstając z trawy. Pędem ruszył w stronę domu. Marcel wziął w ręce kota. Rzucił go Szymonowi na kolana.
- Pilnuj go! - rzekł wbiegając do salonu.
Po chwili chłopcy byli z powrotem na tarasie. Obaj w tym samym momencie wręczyli Janowi swoje świadectwa ukończenia klasy czwartej.
- No proszę! Nikodem, od góry do dołu same piątki!
- I szóstka z wuefu - rzekł Nikodem. - I wzorowe zachowanie.
- No, super! Za takie oceny należy się nagroda - dodał Janek wyciągając z portfela sto złotych.
Nikodem uśmiechnął się. Podziękowawszy, przyglądał się temu, co stanie się za chwilę. Miał nadzieję, że Marcel dostanie od dziadka nie więcej niż pięćdziesiąt złotych.
- A tu? Co my tu mamy?
- Daj dziadek! Przeczytam ci! - rzekł chłopiec odbierając swoje świadectwo z rąk Janka. - Język polski dostateczny, matematyka dobry, historia dobry, przyroda dostateczny, język angielski bardzo dobry, informatyka bardzo dobry, sztuka celujący, wychowanie fizyczne celujący... Zachowanie dobre!
- No piękne masz oceny! - pochwalił go Janek. - Masz tu nagrodę od dziadka! - dodał wręczając wnukowi sto złotych.
Chłopiec podskoczył z radości. Podziękował, po czym pobiegł do swojego pokoju schować pieniądze do portfela.
- Udanych macie synów - odezwała się Zosia. - Zgadzają się?
- Jak to chłopaki - odparł Szymon. - Kilka razy się pobili o jakieś byle co. Ale ogólnie, są zgodni... Prawda Lusia?
- Tak... Dobrze się między sobą dogadują - przyznała Daniela.
Wtem na taras wbiegł Marcel. Usiadł obok Szymona. Wziął z jego kolan swojego kota.
- Zdjąłem już tę głupią koszulę - szepnął do ojca.
- Widzę właśnie - rzekł Szymon.
- Zrobię jeszcze kawę - odezwała się Daniela.
- Córeczko, będziemy się zbierać... Bardzo dziękujemy wam za zaproszenie. Było naprawdę miło - powiedziała Zosia.
- Zostańcie jeszcze trochę...
- Córeczko, jest już trzecia godzina... Zanim zajedziemy do domu będzie szósta, a tata wcześnie rano musi wstać do pracy.
- A dałaś Luśce te truskawki? - odezwał się Janek.
- No patrz! Zapomniałam! - odparła kobieta podnosząc się z krzesła. - Chodź Lusia... Chłopaki, pomożecie...
Marcel i Nikodem podeszli do samochodu dziadka. Janek otworzył bagażnik. Wnet okazało się, że rodzice Danieli przywieźli córce trzy skrzynki truskawek oraz skrzynkę wczesnych czereśni.
Chłopcy wszystko to zanieśli do kuchni. Po chwili wrócili, by pożegnać się z babcią i z dziadkiem.
- Jeszcze raz dziękujemy za odwiedziny - powiedziała Daniela przytulając się do mamy. - Mamuś, wpadacie częściej...
- Lusia, gdybyś czegoś potrzebowała, możesz na nas liczyć. Pamiętaj o tym - szepnęła Zosia.
- Wiem, mamuś. Dziękuję - odparła młoda mężatka.
Tymczasem Janek podszedł do zięcia. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
- Następnym razem wy przyjedźcie do nas - rzekł Jan z uśmiechem na twarzy.
- Dobrze. Wpadniemy za jakieś dwa tygodnie - odparł Szymon.
Rodzice Danieli ucałowali chłopców, po czym wsiedli do auta. Jasińscy stali na tarasie tak długo, dopóki ich goście nie wyjechali autem z podwórka. Dzieciaki machały dziadkom rękoma na pożegnanie.
Gdy tylko samochód zniknął za zakrętem, Szymon usiadł na składanym krześle.
- Marcel, chodź na moment! - zawołał.
Chłopiec stawił się przy nim. Stanął przed ojcem na baczność.
- Ode mnie też dostaniecie kieszonkowe... - rzekł Szymon wyjmując z kieszeni spodni swój skórzany portfel.
- Pięć dyszek dla ciebie i tyle samo dla Nikodema... Proszę. Dasz bratu?
- Tak - rzekł chłopiec. - Dziękuję w imieniu swoim i w imieniu Nikodema.
- Proszę - rzekł mężczyzna chowając portfel z powrotem do kieszeni.
Daniela zabrała się za sprzątanie ze stołu. Szymon poszedł do kuchni. Przesypał jedną skrzynkę truskawek do okrągłej, plastikowej miski. Zabrał się za mycie klejących się owoców.
- Lusia, one na kompot nie bardzo się nadają... Ale na dżem są idealne. Zrobimy tak... Damy sobie dzisiaj z nimi spokój. Wypłuczemy je tylko i zasypiemy na noc cukrem, a jutro zrobimy dżem.
- Dobrze, skarbie. Dziękuję, że tak mi pomagasz - szepnęła dając mężowi całusa w policzek.
Szymon chwycił żonę za biodra. Musnął ją wargami po szyi i po policzku. Po chwili ich usta się połączyły. Małżonkowie zaczęli się namiętnie całować.
- Chodź, Niko - szepnął Marcel trącając brata w łokieć. - Nie będziemy im przeszkadzać w wymianie zarazków...
Nikodem uśmiechnął się do brata. Po chwili obaj pobiegli nad jezioro się kąpać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro