Kupa
Szymon przeszedł się z chłopakami wzdłuż jeziora. W trójkę uzgodnili, jaką trasą będą biec.
Chłopcy byli podekscytowani. Marcel podskakiwał. Robił skłony i przysiady. To była jego rozgrzewka.
- Tato, jeśli wygrasz, w nagrodę będziesz musiał zabrać nas na lody! - odezwał się Marcel.
- Nie wiem, czy będę w stanie...
- Oj, będziesz, będziesz! - odezwał się Nikodem. - Marcel, może damy tacie fory, co? Wygra i weźmie nas na lody!
- Nikodem, kupię ci podwójnego loda jeśli nie pozwolisz mu wygrać - odparł Marcel.
- Dobra, chłopaki! Dość tej pogadanki. Sędzia! - zawołał Szymon.
- Jestem, jestem! - powiedziała Daniela schodząc z tarasu.
Podeszła do chłopaków. Ci, stanęli przed linią.
- Zanim ruszycie przypomnę wam o kilku zasadach - odezwała się. - Nie popychamy się, nie podkładamy sobie nóg. Marcel, do ciebie to się głównie tyczy.
- Spoko - odparł chłopiec.
- No, mam nadzieję... Nie biegniemy na skróty... To ma być uczciwa rozgrywka. Okej?
- Skarbie, do rzeczy... - odezwał się Szymon.
- No dobra! Trzy, dwa, jeden... Start! - krzyknęła.
Chłopcy pobiegli w stronę kajaku. Marcel wystartował jako pierwszy. Czuł, że wygraną ma w garści. Biegł tak szybko, jak potrafił. Chociaż Nikodem kilka razy starał się go wyprzedzić, Marcel nie pozwolił mu na to. Dobiegł do mety jako pierwszy. Rzucił się kolanami na trawę.
- I po spodniach - szepnęła Daniela podchodząc do syna. - Mamy zwycięzcę! Marcel, pierwsze miejsce! Drugie miejsce, Nikodem! Gratulacje! Szymon, niestety... Chłopaki, gdzie jest tata?
Dzieciaki odwróciły się w stronę kajaka.
- Ej, gdzie tata? Biegł za mną i znikł... - odezwał się Nikodem.
- Chodźmy go poszukać! - zawołał Marcel chwytając matkę za rękę.
Daniela i jej synowie poszli w stronę kajaka. Przeszli około dwieście metrów. Wtem, ich oczom ukazał się leżący na trawie Szymon. Mężczyzna udawał, że nie ma siły dalej biec.
- Tato, co z tobą? - odezwał się Nikodem. - Mówiłeś, że masz super sprint, a teraz co? Dajesz ciała?
Szymon uśmiechnął się w duchu.
- No, daję - rzekł próbując podnieść się z ziemi.
Nikodem podał ojcu rękę. Szymon się podniósł, zrobił skłon. Wziął kilka głębokich oddechów.
- Kto pierwszy na tarasie! - zawołał, po czym ruszył sprintem w stronę domu.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie, po czym pobiegli za ojcem. Obaj mieli nadzieję, że uda im się go dogonić. I udało się. Tuż przed tarasem, Marcel i Nikodem wyprzedzili Szymona.
- Sory, tato! Cienias z ciebie! - rzekł Marcel siadając na tarasowej balustradzie. Szymon podbiegł do domu. Usiadł na drewnianych schodach. Oddychał głęboko.
- Zmęczyłeś się? - spytał Marcel.
- No... - przyznał.
- Ja zrobiłem jeszcze z pięć takich okrążeń i to z palcem w dupie - rzekł Marcel.
- Gdzie? - spytał Szymon patrząc na chłopca z niedowierzaniem.
- W dupie, tato. Tak się mówi...
- Nie mówi się tak.
- Ty też mówisz "dupa"...
- Okej... Niech ci będzie - odparł Szymon pochylając głowę.
Po chwili z domu wyszedł Nikodem. Trzymał w ręku butelkę z wodą.
- Co, tatuś? Zgrzałeś się? Chciałbyś się ochłodzić? - spytał odkręcając butelkę.
- Nawet nie próbuj - odparł Szymon.
Nikodem zawahał się. Odłożył butelkę, po czym usiadł obok ojca.
- Niko, boisz się taty? Przecież on jest tak zmachany, że dałbyś radę zwiać przed nim na pierwsze, lepsze drzewo. Co nie, tato? - spytał Marcel zeskakując z balustrady.
Chwycił leżący za tarasem zielony wąż. Odkręcił wodę.
- Marcel, dobrze ci radzę... Zakręć tę wodę...
Chłopiec uśmiechnął się do ojca, po czym maksymalnie przekręcił zawór. Prędko skierował na Szymona strumień zimnej wody.
Nikodem pobiegł w stronę auta. Z niedowierzaniem patrzył na to, co robi Marcel.
- Okej, jestem już cały mokry... Wystarczy! - rzekł Szymon po chwili.
- Ja o tym zadecyduję... Nie ty - odparował chłopiec.
- A, niech ci będzie! - odparł mężczyzna kładąc się na tarasie.
Marcel podszedł bliżej niego z wężem w ręku. Sowicie polewał ojca zimną wodą.
- Niko! Chodź! Chcesz trochę?
Nikodem bez słowa podbiegł do brata. Chwycił wąż obydwiema rękoma. Szymon postanowił zmienić pozycję. Przewrócił się na brzuch. Nikodem polewał wodą jego plecy, biodra i nogi.
- Przyjemnie ci? - spytał.
- Może być - odparł Szymon.
- Tato, a kiedy rozłożymy nasz basen? - zapytał chłopiec po chwili.
- Jak przestaniesz mnie lać wodą...
Stojący przy kranie Marcel natychmiast zakręcił zawór.
- Tata, chodź! Gdzie jest ten basen? Zaraz go przyniesiemy z Nikodemem!
- Teraz to ja muszę iść się przebrać...
- Ale zaraz przyjdziesz? - spytał Marcel.
- Tak...
- I rozłożymy dzisiaj ten basen i napełnimy go wodą?
- Tak... Z palcem wiesz gdzie - odparł Szymon, po czym wszedł do domu.
Nikodem spojrzał na Marcela z namysłem.
- Ja myślę, że to nie jest mój tata. Mój tata się tak nie odzywa... Myślę, że jakiś kosmita w niego wszedł...
- Kosmita to wszedł w ciebie - rzekł Marcel. - Bo tacie to odwala raz na jakiś czas, a ty zawsze zachowujesz się tak, jakbyś był z innej planety... Niko z planety Mars!
- Spadaj - odparł Nikodem siadając na zlanych wodą tarasowych schodach.
- Śpisz dzisiaj z Monsterkiem?
- Coś ty, nie zgodzą się.
- Ja spałem z Misiem i nic mi nie mówili - pochwalił się.
- Ściema!
- Wcale nie! Nawet zrobił mi kupę pod łóżkiem. Jak nie wierzysz, to chodź, pokażę ci!
- To ta kupa wciąż tam jest?
- No...
Chłopcy uśmiechnęli się do siebie, po czym weszli do domu. Bez słowa pobiegli po schodach do pokoju Marcela.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro