Kominek
Po powrocie z zakupów Marcel i Nikodem pojechali rowerami odwiedzić Oliwera.
Chłopak siedział na obalonym pieńku i zdzierał z niego korę scyzorykiem.
Marcel popatrzył z zazdrością na metalowy, składany nożyk. Zrobiłby wszystko, żeby też taki mieć.
Janka nie było w domu. Mimo to ani Oliwer ani Marcel nie wspomnieli nawet o tym, by pójść do garażu pobawić się w tortury. Chłopcy przenieśli się do drewnianej altanki. Usiedli na ławce.
- Może pobawimy się w coś normalnego? Pogramy w piłkę? - odezwał się Marcel.
- Nuda... Poza tym Reksiu parę dni temu pożarł moją ostatnią piłkę - rzekł Oliwer.
Wtem z domu wyszła sześcioletnia Julia. Na widok chłopaków podbiegła do nich, po czym wytknęła na nich język.
- Nie wytykaj jezyka, bo ci krowa nasika! - odezwał się Oliwer, po czym chwyciwszy nieduży kamyk, rzucił nim w nogi siostry.
- Powiem mamie! - krzyknęła biegnąc w stronę domu.
- Głupia małpa! - rzekł Oliwer bawiąc się swoim scyzorykiem.
- Moglibyśmy ją jakoś ukarać za to, że jest taka głupia - odezwał się Marcel.
- Jak niby?
- Moglibyśmy na przykład zrobić na nią pułapkę... Wykopać w ziemi mega wielką dziurę, przykryć ją gałęziami. Ona wpadłaby do tej dziury. Wtedy my rzucalibyśmy w nią czymś, na przykład piaskiem...
- A potem dostałbyś za to lanie na przykład paskiem! - przerwał mu Nikodem. - Marcel, miałeś się już nie bawić w tortury...
- Przecież się nie bawię... Co innego bawić się w tortury a co innego zrobić psikusa głupiej Julii!
- Wytłumacz to tacie...
- Marcel, traktujmy ją jak powietrze i tyle - odezwał się Oliwer. - Idziemy na rowery? Jedźmy na stóg słomy, tam, gdzie ostatnio.
- Nie chcę mi się wspinać... Całe nogi miałem podrapane od tej słomy - odezwał się Nikodem.
- To ja już nie wiem...
Nagle na podwórko wjechało auto ojca Oliwera. Janek jak zwykle trzasnął głośno drzwiami od jeepa. Zauważywszy siedzących w altance chłopców, podszedł do nich.
- Cześć chłopaki - rzekł.
- Dzień dobry - odpowiedzieli.
- Nudzi wam się? Chcecie jechać ze mną do lasu? Mam dwa drzewa do ścięcia.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie z uśmiechem. Oliwer wsunął scyzoryk do kieszeni.
- Bardzo chcemy - odezwał się Marcel. - Prawda, Niko?
- Tak...
- No, i to mi się podoba! Pewnie nigdy nie widzieliście jak się ścina drzewo, co?
- No, nie - przyznał Marcel.
Janek uśmiechnął się.
- Oli, przynieś mi do jeepa spalinówkę, piłę do łańcucha, olej i benzynę.
- Sam się raczej nie zabiorę - odparł chłopiec.
- Ja bym pomógł, ale nie wolno mi wchodzić do pana garażu... - rzekł Marcel kierując wzrok w ziemię.
- Wyjątkowo pozwalam ci tam wejść.
- Okej - szepnął chłopiec wstając z ławki.
Marcel i Oliwer weszli do garażu. Obaj poczuli się nieswojo.
- Co mam wziąć? - spytał Marcel.
- Weź tą pomarańczową bańkę i pilnik, a ja wezmę piłę.
Marcel podszedł do regału, na którym stała bańką z olejem i benzyną. Miał już sięgnąć po nie rękę, gdy spostrzegł leżący na podłodze scyzoryk. Upewnił się, że Oliwer nie patrzy w jego stronę, po czym schyliwszy się, podniósł znalezisko. Prędko wsunął nożyk do kieszeni spodni. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym chwycił bańkę i leżący obok niej pilnik służący do ostrzenia łańcucha.
Po chwili chłopcy wyszli z garażu. Załadowali sprzęt do bagażnika jeepa. Nikodem siedział z tyłu auta przypięty pasami. W samochodzie było bardzo gorąco, toteż chłopiec uchylił tylnią szybę.
Nie minęło wiele czasu, gdy z domu wyszedł Janek. Miał na sobie jeansy i koszulkę na ramkach. Tuż za nim podążała dziewięcioletnia Amelia.
- Tylko nie mów, że ona jedzie z nami - rzekł Marcel kierując wzrok na Oliwera.
- Wygląda na to, że tak... Niestety...
Dzieciaki wsiadły do auta. Janek przekręcił kluczyk w stacyjce. Marcel i Nikodem byli podekscytowani. Nigdy dotąd nie siedzieli w jeepie, a tym bardziej nie byli świadkami ścinania drzewa.
Zdziwili się, gdy Janek zatrzymał auto przy pobliskim sklepie.
- Zaraz wracam - rzekł odpinając pasy. - Oli, chodź ze mną!
- Okej! - odparł chłopiec prędko wysiadając z samochodu.
- Co mi przyszło? - szepnął Marcel uśmiechając się do Nikodema. - Muszę siedzieć obok dziewczyny... W dodatku takiej brzydkiej...
Amelia zawstydziła się. Z niecierpliwością wyczekiwała powrotu ojca i brata. Utkwiła wzrok w szybie.
- Nie słuchaj go. Wcale nie jesteś aż taka brzydka, jak mówi - odezwał się Nikodem.
- Jak nie? Zobacz na jej oczy! Mają kolor sraczkowaty...
- Nie sraczkowaty, tylko brązowy... Ty masz taki sam kolor oczu, Marcel... - rzekł Nikodem.
Dziewczynka odetchnęła z ulgą, gdy spostrzegła, że ojciec i Oliwer wyszli ze sklepu. Chłopiec niósł torbę z zakupami. Wrzucił ją do bagażnika, po czym usiadł na przednim siedzeniu obok Janka.
- Tato! Marcel powiedział, że jestem brzydka i mam oczy jak sraczka! - odezwała się dziewczynka.
- Tak? - rzekł Janek odpalając auto. - To nie umiesz mu odpowiedzieć? W domu taka jesteś pyskolicha, a teraz co?
- Jajco.
- No właśnie!
Janek wjechał autem wgłąb lasu. Dzieciakom podobała się jazda po nierównej drodze. Auto wręcz podskakiwało.
W końcu Janek zatrzymał jeepa przy zbitej z desek chacie.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł mężczyzna.
Dzieciaki prędko wysiadły z samochodu. Janek spojrzał w promienie słoneczne przebijające się przez ciemne gałęzie wysokich drzew.
- Tu jest zarąbiście - rzekł Marcel uśmiechając się do Janka.
Oliwer wyciągnął z bagażnika torbę z zakupami. Jak się okazało Janek kupił dla wszystkich lody i wodę do picia.
Chłopcy z podekscytowaniem obserwowali, jak Janek zabiera się do pracy. Mężczyzna podszedł do zaznaczonego na pomarańczowo drzewa.
- Oli, w którą stronę je obalimy? - spytał uśmiechając się do syna.
Malec rozejrzał się wokół. Po chwili skierował rękę w północną stronę lasu.
- Tam!
- Zuch chłopak! - rzekł Janek.
Marcel i Nikodem siedzieli na trawie. Jedząc lody patrzyli, jak ojciec Oliwera jednym ruchem ręki odpala piłę spalinową. Obydwaj chłopcy momentalnie podnieśli się z ziemi. Podeszli bliżej Janka, by móc z bliska obserwować ścinanie drzewa.
Zarówno Marcel jak i Nikodem pierwszy raz w życiu mieli okazję widzieć, jak drzewo z impetem spada na ziemię. Janek odłożył piłę, usiadł na trawie. W ciągu zaledwie kilku sekund wypił pół butelki niegazowanej wody.
Chłopcy i Amelia wskrobali się na obalony pień drzewa.
Marcela korciło, by wyjąć z kieszeni spodni skradziony scyzoryk i pozostawić na drzewie swoje ryte inicjały. Po krótkiej analizie postanowił jednak, że nie będzie tego robił.
Po krótkim odpoczynku, Janek wstał z trawy. Jeszcze raz napił się wody. Wziął w ręce piłę. Zabrał się za ścinanie grubych gałęzi.
Oliwer postanowił oprowadzić przyjaciół po okolicy. Pokazał im między innymi lisią norę oraz w połowie spruchniałe drzewo, w którego pniu można ukryć się na przykład przed deszczem.
- A co jest w tej drewnianej chacie? - spytał Marcel.
- Rupieciarnia... Tata tam śpi, jak pokłóci się z mamą - odpowiedział Oliwer.
- A pokażesz nam?
- Jasne. Chyba mogę.
Oliwer wpuścił kolegów do starego domu. W progu uginała się podłoga, a pod sufitem wisiały pajęczyny.
- Tu jest super... - rzekł Marcel z uśmiechem na twarzy. - Chciałbym tu mieszkać...
- Nie chciałbyś - odparł Oliwer. - Tu nie ma prądu ani wody...
- Ale za to jest strasznie... - szepnął Marcel spoglądając na wiszące w oknach szare firanki. Na środku dużego pokoju znajdował się murowany kominek. Marcel zajrzał do środka.
- Super! - zachwycił się. - Przecież ten komin jest tak duży, że się do niego zmieszczę!
- Nie zmieścisz się - rzekł Nikodem.
- Jak nie? To patrz!
Marcel wsunął prawą nogę do kominka. Schyliwszy nisko głowę, wszedł do środka.
- Ale jesteś głupi! - zawołał Nikodem.
- O co ci chodzi? Wlazłem!
Nikodem uśmiechnął się, po czym zamknął szklane drzwiczki, uniemożliwiając bratu wydostanie się na zewnątrz komina.
- Odbiło ci?! - wrzasnął Oliwer.
- O co ci chodzi?
Oliwer otworzył drzwiczki. Marcel wyszedł z komina. Był cały czarny od sadzy i popiołu.
Nikodem i Oliwer wybuchnęli śmiechem. Nie potrafili się opanować.
- Zdejmij koszulkę - rzekł Nikodem. - Oczepię ci ją...
Marcel prędko się rozebrał. Nikodem wyrwał mu z ręki błękitną koszulkę, po czym wrzucił ją do kominka.
- Jesteś nienormalny! - wrzasnął Marcel. Bez namysłu pchnął brata na podłogę. Nikodem skaleczył sobie rękę o wystający z podłogi gwóźdź.
- Ała! Debilu! Przez ciebie się skaleczyłem! - zawołał Nikodem wycierając zranioną rękę w jasne spodenki.
- Dobrze ci tak, głupku! - krzyknął Marcel wyjmując z kominka swoją koszulkę. Ujrzawszy ją, w jak opłakanym jest stanie, zdenerwował się. Ponownie wsunął koszulkę do kominka. Nabrał nią sadzy, po czym podbiegłszy do brata, umazał nią jego twarz i włosy.
Chłopcy zaczęli się bić. Oliwer prędko ich rozdzielił.
- Przestańcie! Zaraz tu przyjdzie mój tata i dopiero będzie!
Marcel włożył na siebie czarną koszulkę. Uśmiechnął się do Nikodema.
- Jak ty wyglądasz? - rzekł.
Kilka razy splunął w swoją dłoń, po czym zbliżył się do brata i zaczął mazgać mu ową ręką po całej twarzy.
- Co ty, debilu, robisz?! - wrzasnął Nikodem.
- Chciałem cię trochę umyć. Wyglądasz, jakbyś mieszkał w tym lesie!
- Marcel, obaj tak wyglądacie - wtrącił się Oliwer.
Wtem do domu zajrzał Janek.
- A wy co? Jak mama was zobaczy takich czarnych, to dopiero wam da! Wracamy do domu.
Chłopcy spojrzeli na siebie, po czym wyszli z drewnianej chaty. Wsiedli do jeepa, gdzie czekała już na nich Amelia. Dziesięć minut później dojechali pod dom Oliwera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro