Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kominek

Po powrocie z zakupów Marcel i Nikodem pojechali rowerami odwiedzić Oliwera.
Chłopak siedział na obalonym pieńku i zdzierał z niego korę scyzorykiem.
Marcel popatrzył z zazdrością na metalowy, składany nożyk. Zrobiłby wszystko, żeby też taki mieć.
Janka nie było w domu. Mimo to ani Oliwer ani Marcel nie wspomnieli nawet o tym, by pójść do garażu pobawić się w tortury. Chłopcy przenieśli się do drewnianej altanki. Usiedli na ławce.
- Może pobawimy się w coś normalnego? Pogramy w piłkę? - odezwał się Marcel.
- Nuda... Poza tym Reksiu parę dni temu pożarł moją ostatnią piłkę - rzekł Oliwer.
Wtem z domu wyszła sześcioletnia Julia. Na widok chłopaków podbiegła do nich, po czym wytknęła na nich język.
- Nie wytykaj jezyka, bo ci krowa nasika! - odezwał się Oliwer, po czym chwyciwszy nieduży kamyk, rzucił nim w nogi siostry.
- Powiem mamie! - krzyknęła biegnąc w stronę domu.
- Głupia małpa! - rzekł Oliwer bawiąc się swoim scyzorykiem.
- Moglibyśmy ją jakoś ukarać za to, że jest taka głupia - odezwał się Marcel.
- Jak niby?
- Moglibyśmy na przykład zrobić na nią pułapkę... Wykopać w ziemi mega wielką dziurę, przykryć ją gałęziami. Ona wpadłaby do tej dziury. Wtedy my rzucalibyśmy w nią czymś, na przykład piaskiem...
- A potem dostałbyś za to lanie na przykład paskiem! - przerwał mu Nikodem. - Marcel, miałeś się już nie bawić w tortury...
- Przecież się nie bawię... Co innego bawić się w tortury a co innego zrobić psikusa głupiej Julii!
- Wytłumacz to tacie...
- Marcel, traktujmy ją jak powietrze i tyle - odezwał się Oliwer. - Idziemy na rowery? Jedźmy na stóg słomy, tam, gdzie ostatnio.
- Nie chcę mi się wspinać... Całe nogi miałem podrapane od tej słomy - odezwał się Nikodem.
- To ja już nie wiem...
Nagle na podwórko wjechało auto ojca Oliwera. Janek jak zwykle trzasnął głośno drzwiami od jeepa. Zauważywszy siedzących w altance chłopców, podszedł do nich.
- Cześć chłopaki - rzekł.
- Dzień dobry - odpowiedzieli.
- Nudzi wam się? Chcecie jechać ze mną do lasu? Mam dwa drzewa do ścięcia.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie z uśmiechem. Oliwer wsunął scyzoryk do kieszeni.
- Bardzo chcemy - odezwał się Marcel. - Prawda, Niko?
- Tak...
- No, i to mi się podoba! Pewnie nigdy nie widzieliście jak się ścina drzewo, co?
- No, nie - przyznał Marcel.
Janek uśmiechnął się.
- Oli, przynieś mi do jeepa spalinówkę, piłę do łańcucha, olej i benzynę.
- Sam się raczej nie zabiorę - odparł chłopiec.
- Ja bym pomógł, ale nie wolno mi wchodzić do pana garażu... - rzekł Marcel kierując wzrok w ziemię.
- Wyjątkowo pozwalam ci tam wejść.
- Okej - szepnął chłopiec wstając z ławki.
Marcel i Oliwer weszli do garażu. Obaj poczuli się nieswojo.
- Co mam wziąć? - spytał Marcel.
- Weź tą pomarańczową bańkę i pilnik, a ja wezmę piłę.
Marcel podszedł do regału, na którym stała bańką z olejem i benzyną. Miał już sięgnąć po nie rękę, gdy spostrzegł leżący na podłodze scyzoryk. Upewnił się, że Oliwer nie patrzy w jego stronę, po czym schyliwszy się, podniósł znalezisko. Prędko wsunął nożyk do kieszeni spodni. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym chwycił bańkę i leżący obok niej pilnik służący do ostrzenia łańcucha.
Po chwili chłopcy wyszli z garażu. Załadowali sprzęt do bagażnika jeepa. Nikodem siedział z tyłu auta przypięty pasami. W samochodzie było bardzo gorąco, toteż chłopiec uchylił tylnią szybę.
Nie minęło wiele czasu, gdy z domu wyszedł Janek. Miał na sobie jeansy i koszulkę na ramkach. Tuż za nim podążała dziewięcioletnia Amelia.
- Tylko nie mów, że ona jedzie z nami - rzekł Marcel kierując wzrok na Oliwera.
- Wygląda na to, że tak... Niestety...
Dzieciaki wsiadły do auta. Janek przekręcił kluczyk w stacyjce. Marcel i Nikodem byli podekscytowani. Nigdy dotąd nie siedzieli w jeepie, a tym bardziej nie byli świadkami ścinania drzewa.
Zdziwili się, gdy Janek zatrzymał auto przy pobliskim sklepie.
- Zaraz wracam - rzekł odpinając pasy. - Oli, chodź ze mną!
- Okej! - odparł chłopiec prędko wysiadając z samochodu.
- Co mi przyszło? - szepnął Marcel uśmiechając się do Nikodema. - Muszę siedzieć obok dziewczyny... W dodatku takiej brzydkiej...
Amelia zawstydziła się. Z niecierpliwością wyczekiwała powrotu ojca i brata. Utkwiła wzrok w szybie.
- Nie słuchaj go. Wcale nie jesteś aż taka brzydka, jak mówi - odezwał się Nikodem.
- Jak nie? Zobacz na jej oczy! Mają kolor sraczkowaty...
- Nie sraczkowaty, tylko brązowy... Ty masz taki sam kolor oczu, Marcel... - rzekł Nikodem.
Dziewczynka odetchnęła z ulgą, gdy spostrzegła, że ojciec i Oliwer wyszli ze sklepu. Chłopiec niósł torbę z zakupami. Wrzucił ją do bagażnika, po czym usiadł na przednim siedzeniu obok Janka.
- Tato! Marcel powiedział, że jestem brzydka i mam oczy jak sraczka! - odezwała się dziewczynka.
- Tak? - rzekł Janek odpalając auto. - To nie umiesz mu odpowiedzieć? W domu taka jesteś pyskolicha, a teraz co?
- Jajco.
- No właśnie!
Janek wjechał autem wgłąb lasu. Dzieciakom podobała się jazda po nierównej drodze. Auto wręcz podskakiwało.
W końcu Janek zatrzymał jeepa przy zbitej z desek chacie.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł mężczyzna.
Dzieciaki prędko wysiadły z samochodu. Janek spojrzał w promienie słoneczne przebijające się przez ciemne gałęzie wysokich drzew.
- Tu jest zarąbiście - rzekł Marcel uśmiechając się do Janka.
Oliwer wyciągnął z bagażnika torbę z zakupami. Jak się okazało Janek kupił dla wszystkich lody i wodę do picia.
Chłopcy z podekscytowaniem obserwowali, jak Janek zabiera się do pracy. Mężczyzna podszedł do zaznaczonego na pomarańczowo drzewa.
- Oli, w którą stronę je obalimy? - spytał uśmiechając się do syna.
Malec rozejrzał się wokół. Po chwili skierował rękę w północną stronę lasu.
- Tam!
- Zuch chłopak! - rzekł Janek.
Marcel i Nikodem siedzieli na trawie. Jedząc lody patrzyli, jak ojciec Oliwera jednym ruchem ręki odpala piłę spalinową. Obydwaj chłopcy momentalnie podnieśli się z ziemi. Podeszli bliżej Janka, by móc z bliska obserwować ścinanie drzewa.
Zarówno Marcel jak i Nikodem pierwszy raz w życiu mieli okazję widzieć, jak drzewo z impetem spada na ziemię. Janek odłożył piłę, usiadł na trawie. W ciągu zaledwie kilku sekund wypił pół butelki niegazowanej wody.
Chłopcy i Amelia wskrobali się na obalony pień drzewa.
Marcela korciło, by wyjąć z kieszeni spodni skradziony scyzoryk i pozostawić na drzewie swoje ryte inicjały. Po krótkiej analizie postanowił jednak, że nie będzie tego robił.
Po krótkim odpoczynku, Janek wstał z trawy. Jeszcze raz napił się wody. Wziął w ręce piłę. Zabrał się za ścinanie grubych gałęzi.
Oliwer postanowił oprowadzić przyjaciół po okolicy. Pokazał im między innymi lisią norę oraz w połowie spruchniałe drzewo, w którego pniu można ukryć się na przykład przed deszczem.
- A co jest w tej drewnianej chacie? - spytał Marcel.
- Rupieciarnia... Tata tam śpi, jak pokłóci się z mamą - odpowiedział Oliwer.
- A pokażesz nam?
- Jasne. Chyba mogę.
Oliwer wpuścił kolegów do starego domu. W progu uginała się podłoga, a pod sufitem wisiały pajęczyny.
- Tu jest super... - rzekł Marcel z uśmiechem na twarzy. - Chciałbym tu mieszkać...
- Nie chciałbyś - odparł Oliwer. - Tu nie ma prądu ani wody...
- Ale za to jest strasznie... - szepnął Marcel spoglądając na wiszące w oknach szare firanki. Na środku dużego pokoju znajdował się murowany kominek. Marcel zajrzał do środka.
- Super! - zachwycił się. - Przecież ten komin jest tak duży, że się do niego zmieszczę!
- Nie zmieścisz się - rzekł Nikodem.
- Jak nie? To patrz!
Marcel wsunął prawą nogę do kominka. Schyliwszy nisko głowę, wszedł do środka.
- Ale jesteś głupi! - zawołał Nikodem.
- O co ci chodzi? Wlazłem!
Nikodem uśmiechnął się, po czym zamknął szklane drzwiczki, uniemożliwiając bratu wydostanie się na zewnątrz komina.
- Odbiło ci?! - wrzasnął Oliwer.
- O co ci chodzi?
Oliwer otworzył drzwiczki. Marcel wyszedł z komina. Był cały czarny od sadzy i popiołu.
Nikodem i Oliwer wybuchnęli śmiechem. Nie potrafili się opanować.
- Zdejmij koszulkę - rzekł Nikodem. - Oczepię ci ją...
Marcel prędko się rozebrał. Nikodem wyrwał mu z ręki błękitną koszulkę, po czym wrzucił ją do kominka.
- Jesteś nienormalny! - wrzasnął Marcel. Bez namysłu pchnął brata na podłogę. Nikodem skaleczył sobie rękę o wystający z podłogi gwóźdź.
- Ała! Debilu! Przez ciebie się skaleczyłem! - zawołał Nikodem wycierając zranioną rękę w jasne spodenki.
- Dobrze ci tak, głupku! - krzyknął Marcel wyjmując z kominka swoją koszulkę. Ujrzawszy ją, w jak opłakanym jest stanie, zdenerwował się. Ponownie wsunął koszulkę do kominka. Nabrał nią sadzy, po czym podbiegłszy do brata, umazał nią jego twarz i włosy.
Chłopcy zaczęli się bić. Oliwer prędko ich rozdzielił.
- Przestańcie! Zaraz tu przyjdzie mój tata i dopiero będzie!
Marcel włożył na siebie czarną koszulkę. Uśmiechnął się do Nikodema.
- Jak ty wyglądasz? - rzekł.
Kilka razy splunął w swoją dłoń, po czym zbliżył się do brata i zaczął mazgać mu ową ręką po całej twarzy.
- Co ty, debilu, robisz?! - wrzasnął Nikodem.
- Chciałem cię trochę umyć. Wyglądasz, jakbyś mieszkał w tym lesie!
- Marcel, obaj tak wyglądacie - wtrącił się Oliwer.
Wtem do domu zajrzał Janek.
- A wy co? Jak mama was zobaczy takich czarnych, to dopiero wam da! Wracamy do domu.
Chłopcy spojrzeli na siebie, po czym wyszli z drewnianej chaty. Wsiedli do jeepa, gdzie czekała już na nich Amelia. Dziesięć minut później dojechali pod dom Oliwera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro