Kino
Daniela zajęła czteroosobowy stolik. Spoglądała na olbrzymią fontannę znajdującą się w samym środku rynku. Krążąca w niej woda tryskała wysoko w górę wzbudzając podziw wśród przechodniów.
Zadumanie Danieli przerwał widok zmierzającego w jej kierunku Marcela. Chłopiec trzymał lody w obydwu rękach.
- Mamuś, jeden jest smerfowy a drugi jogurtowo-truskawkowy... Którego mam ci dać?
- Truskawkowy poproszę - odparła.
Chłopiec usiadł naprzeciw Danieli. Szczerze się do niej uśmiechnął.
- Ale pycha - rzekł.
Po chwili do stolika dosiedli się Szymon i Nikodem. Mężczyzna objął żonę ramieniem.
- Daj spróbować - rzekł uśmiechając się do małżonki.
- Spróbuj... Jogurtowo-truskawkowy... Mój synek mi takiego wybrał...
- No, lepszy od mojego... Ja mam słony karmel... Chcesz spróbować?
- Chcę...
- I co? Zamienisz się?
- Nie... Mój jest lepszy...
Marcel ponownie uśmiechnął się do mamy, po czym kopnął Nikodema w nogę.
- Co? - odezwał się jedenastolatek.
- Czemu się nie odzywasz?
- Bo jem...
- Ty nie jesz... Ty pochłaniasz.
- Bo mi smakuje... Tato, będę mógł zjeść jeszcze jedną gałkę?
- Niko, jeszcze nie zjadłeś jednego loda, a już pytasz o następnego?
- Dobrze, że pyta o loda a nie o piwko - zaśmiał się Marcel.
Zarówno Daniela jak i Szymon spojrzeli na Marcela. Ten, niewinne wzruszył ramionami.
- No co? - rzekł. - Pani psycholog mi się spytała, czy ktoś z mojej rodziny pije alkohol... Chciałem powiedzieć, że Nikodem....
- Ale chyba tego nie powiedziałeś? - oburzył się jasnowłosy chłopiec.
- No pewnie, że nie... Powiedziałem, że tata raz się upił i się obalał...
Daniela skierowała wzrok na męża.
- On żartuje... - rzekł Szymon.
- Nie no, tym razem mówię serio...
- Marcel, rozmawiaj z nami szczerze... - szepnęła Daniela.
- Dobra, nie gadajmy o tym - odparł Marcel.
Nikodem podniósł się z krzesła. Wsunął wafelek do ust.
- Tato, dasz mi piątaka na jeszcze jedną gałkę? - spytał.
Szymon wyciągnął portfel z kieszeni. Podał synowi pięć złotych.
- Dzięki. Marcel, idziesz ze mną? - zwrócił się do brata.
- Pewnie!
Chłopcy poszli w stronę pobliskiej budki. Stanęli na końcu długiej kolejki.
- Jakiego loda kupujesz? Gumę balonową? - spytał Marcel.
- No, tak... Mniam, mniam...
- Idę trochę posiedzieć przy fontannie. Jak kupisz loda to przyjdź po mnie, okej?
- Okej - odparł Nikodem.
Marcel podszedł do wielkiej, okrągłej fontanny. Oparł się rękoma o jej kamienną ściankę. Ze zdumieniem patrzył na potężny strumień nieprzerwanie płynącej wody.
Chłopiec był tak wpatrzony w tryskające krople, że nie zauważył podchodzącego do niego Marka. Mężczyzna położył rękę na ramieniu chłopca. Marcel odskoczył od niego. Wystraszył się.
- Cześć Marcel... Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy - rzekł mężczyzna zdawszy sobie sprawę z tego, że Marcel zwyczajnie się go boi.
- Nie wiedziałem, że cię tu spotkam... Jesteś sam?
- Z mamą, tatą i z bratem - odparł patrząc w stronę rodziców.
- Okej - rzekł Marcel pochylając na moment głowę. Zastanowił się nad tym, co powiedzieć. - Byłem kilka razy u was w domu, ale zdaje się, że już tam nie mieszkacie... Marcel, zapomnijmy o tym, co było. To, co było, minęło. Chciałbym, żebyś dał mi jeszcze jedną szansę. Naprawimy wszystko.
Marcel spojrzał Markowi w oczy, po czym wyciągnął w jego kierunku zaciśniętą pięść. Mężczyzna patrzył na niego z namysłem. Nie wiedział, co ów gest znaczy... Pojął jego znaczenie dopiero, gdy Marcel wysunął z pięści środkowy palec.
Marek zaniemówił.
- Nie gadam z nieznajomymi... Spadaj na drzewo dmuchać banany...
- Co? Marcel... Coś ci powiem... Mam tylko ciebie. Jesteś moim jedynym dzieckiem. Zrobię wszystko, żebyś przekonał się do mnie. Nie jestem taki zły, jak zapewne naopowiadała ci twoja mama.
- Mama nic mi nie musiała opowiadać. Popchnąłeś ją. Widziałem to...
- Popełniłem błąd. Żałuję tego bardzo, ale czasu nie cofnę. Marcel, każdy zasługuje na drugą szansę... Jestem twoim ojcem... W twoich żyłach płynie moja krew...
- Marcel, idziesz? - zawołał Nikodem.
- Nara, dupku - rzekł chłopiec, po czym pobiegł w stronę Nikodema.
- Tylko nie wypaplaj mamie, że ze mną gadał... Nie chcę, żeby się denerwowała przez niego...
- Okej - rzekł Nikodem.
- I tak to powiesz... Jesteś papla, a papla wszystko wypapla!
- Słowo, że nie wygadam tego, Marcel.
- Jak wygadasz, płacisz mi stówę!
- Nie wygadam...
Chłopcy podeszli do rodziców. Marcel stanął przy mamie. Przytuli się do niej.
- A tobie, co tak nagle się zebrało na czułości? - spytała kobieta. - Chcesz jeszcze jednego loda?
- Nie, mamuś... - szepnął spoglądając w stronę fontanny. - Może wracajmy do domu...
- A tobie co? Przecież koniecznie chciałeś jechać na lody, a teraz tak ci się śpieszy do domu? Tak rozmawialiśmy z tatą, kiedy was nie było, że po lodach możemy jechać z wami do kina na drugą część Jurassic World. Podoba się pomysł?
- Podoba - szepnął Marcel z obawą spoglądając na fontannę. Spostrzegł, że Marek zmierza w kierunku ich stolika.
- Idzie tu - szepnął.
- Kto? - spytała kobieta.
- Marek... Mamuś, nie gadaj z nim. Wyślij go, żeby spadał na drzewo... Tatuś, wyślesz go na drzewo?
Nim Szymon zdążył odpowiedzieć na pytanie zadane przez chłopca, Marek przysiadł się do stolika zajętego przez rodzinę Jasińskich.
- Cześć... Ale spotkanie... Nie wiedziałem, że was tu spotkam... - rzekł.
Marcel jeszcze mocniej wtulił się w ramiona mamy. Odwrócił wzrok od biologicznego ojca. Nie chciał na niego patrzeć.
- Jakich głupot naopowiadałaś mojemu synowi, że nie chce ze mną gadać i pokazuje mi fuck you? - spytał.
- Nic mu nie opowiadałam. Jest mądry, widział parę razy ciebie w akcji i sam doszedł do wniosku, że brak ci piątek klepki - odparła głaszcząc Marcela po głowie.
- Marek, nie życzę ci źle, ale lepiej będzie dla ciebie, jeśli sobie stąd pójdziesz - odezwał się Szymon.
- Spokojnie, rozmawiamy tylko - rzekł Marek. - Nie chcę robić wam na złość... Nic z tych rzeczy... Chcę jedynie raz na jakiś czas spotkać się z moim dzieckiem. Czy to zbrodnia?
- O tym, czy będziesz spotykał się z Marcelem na szczęście nie ty zadecydujesz, tylko sąd. Póki co, daj znam spokój - odezwała się Daniela.
Marek uśmiechnął się do kobiety.
- Marcel - rzekł wyciągając rękę w stronę chłopca.
- Zostaw go! - wrzasnęła kobieta.
Szymon podniósł się z krzesła. Marek spojrzał mu w oczy.
- Nie chcecie gadać, to nie - rzekł czyniąc krok w tył. - Nic tu po mnie... Do zobaczenia na rozprawie! - dodał oddalając się od stolika.
- Poszedł? - szepnął Marcel do ucha matki.
- Tak, skarbie... Poszedł - odpowiedziała.
Dopiero teraz Marcel puścił mamę. Usiadł na krześle obok Nikodema. Przetarł ręką oko.
- Będzie trzeba jechać z nim do okulisty... Wciąż trze te oko... - rzekł Szymon.
- Tylko, kiedy się denerwuje - odparła Daniela.
- Chodź do taty - odezwał się Szymon biorąc Marcela na kolana. Chłopiec wtulił się w jego ramiona.
- Pięć razy pięć, ile jest? - spytał.
- Tato, przez pięć umiem... Dwadzieścia pięć - odparł.
- Przez osiem nie umie! - zawołał Nikodem.
- Tak? Osiem razy pięć?
- No... - zawahał się. - Czterdzieści pięć?
- Pouczymy się dzisiaj...
- Ale najpierw kino - wtrącił się Nikodem.
- Właśnie, tato. Najpierw kino! - przyłączył się Marcel.
Daniela przełożyła kopertówkę przez ramię.
- Mogę być kierowcą? - spytała puszczając oko do męża.
- Jeśli nie rozwalisz mi auta, to pewnie - zaśmiał się.
Chłopcy pędem ruszyli w stronę auta. Marcel uderzył ręką w maskę, jako pierwszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro