Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kino

Daniela zajęła czteroosobowy stolik. Spoglądała na olbrzymią fontannę znajdującą się w samym środku rynku. Krążąca w niej woda tryskała wysoko w górę wzbudzając podziw wśród przechodniów.
Zadumanie Danieli przerwał widok zmierzającego w jej kierunku Marcela. Chłopiec trzymał lody w obydwu rękach.
- Mamuś, jeden jest smerfowy a drugi jogurtowo-truskawkowy... Którego mam ci dać?
- Truskawkowy poproszę - odparła.
Chłopiec usiadł naprzeciw Danieli. Szczerze się do niej uśmiechnął.
- Ale pycha - rzekł.
Po chwili do stolika dosiedli się Szymon i Nikodem. Mężczyzna objął żonę ramieniem.
- Daj spróbować - rzekł uśmiechając się do małżonki.
- Spróbuj... Jogurtowo-truskawkowy... Mój synek mi takiego wybrał...
- No, lepszy od mojego... Ja mam słony karmel... Chcesz spróbować?
- Chcę...
- I co? Zamienisz się?
- Nie... Mój jest lepszy...
Marcel ponownie uśmiechnął się do mamy, po czym kopnął Nikodema w nogę.
- Co? - odezwał się jedenastolatek.
- Czemu się nie odzywasz?
- Bo jem...
- Ty nie jesz... Ty pochłaniasz.
- Bo mi smakuje... Tato, będę mógł zjeść jeszcze jedną gałkę?
- Niko, jeszcze nie zjadłeś jednego loda, a już pytasz o następnego?
- Dobrze, że pyta o loda a nie o piwko - zaśmiał się Marcel.
Zarówno Daniela jak i Szymon spojrzeli na Marcela. Ten, niewinne wzruszył ramionami.
- No co? - rzekł. - Pani psycholog mi się spytała, czy ktoś z mojej rodziny pije alkohol... Chciałem powiedzieć, że Nikodem....
- Ale chyba tego nie powiedziałeś? - oburzył się jasnowłosy chłopiec.
- No pewnie, że nie... Powiedziałem, że tata raz się upił i się obalał...
Daniela skierowała wzrok na męża.
- On żartuje... - rzekł Szymon.
- Nie no, tym razem mówię serio...
- Marcel, rozmawiaj z nami szczerze... - szepnęła Daniela.
- Dobra, nie gadajmy o tym - odparł Marcel.
Nikodem podniósł się z krzesła. Wsunął wafelek do ust.
- Tato, dasz mi piątaka na jeszcze jedną gałkę? - spytał.
Szymon wyciągnął portfel z kieszeni. Podał synowi pięć złotych.
- Dzięki. Marcel, idziesz ze mną? - zwrócił się do brata.
- Pewnie!
Chłopcy poszli w stronę pobliskiej budki. Stanęli na końcu długiej kolejki.
- Jakiego loda kupujesz? Gumę balonową? - spytał Marcel.
- No, tak... Mniam, mniam...
- Idę trochę posiedzieć przy fontannie. Jak kupisz loda to przyjdź po mnie, okej?
- Okej - odparł Nikodem.
Marcel podszedł do wielkiej, okrągłej fontanny. Oparł się rękoma o jej kamienną ściankę. Ze zdumieniem patrzył na potężny strumień nieprzerwanie płynącej wody.
Chłopiec był tak wpatrzony w tryskające krople, że nie zauważył podchodzącego do niego Marka. Mężczyzna położył rękę na ramieniu chłopca. Marcel odskoczył od niego. Wystraszył się.
- Cześć Marcel... Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy - rzekł mężczyzna zdawszy sobie sprawę z tego, że Marcel zwyczajnie się go boi.
- Nie wiedziałem, że cię tu spotkam... Jesteś sam?
- Z mamą, tatą i z bratem - odparł patrząc w stronę rodziców.
- Okej - rzekł Marcel pochylając na moment głowę. Zastanowił się nad tym, co powiedzieć. - Byłem kilka razy u was w domu, ale zdaje się, że już tam nie mieszkacie... Marcel, zapomnijmy o tym, co było. To, co było, minęło. Chciałbym, żebyś dał mi jeszcze jedną szansę. Naprawimy wszystko.
Marcel spojrzał Markowi w oczy, po czym wyciągnął w jego kierunku zaciśniętą pięść. Mężczyzna patrzył na niego z namysłem. Nie wiedział, co ów gest znaczy... Pojął jego znaczenie dopiero, gdy Marcel wysunął z pięści środkowy palec.
Marek zaniemówił.
- Nie gadam z nieznajomymi... Spadaj na drzewo dmuchać banany...
- Co? Marcel... Coś ci powiem... Mam tylko ciebie. Jesteś moim jedynym dzieckiem. Zrobię wszystko, żebyś przekonał się do mnie. Nie jestem taki zły, jak zapewne naopowiadała ci twoja mama.
- Mama nic mi nie musiała opowiadać. Popchnąłeś ją. Widziałem to...
- Popełniłem błąd. Żałuję tego bardzo, ale czasu nie cofnę. Marcel, każdy zasługuje na drugą szansę... Jestem twoim ojcem... W twoich żyłach płynie moja krew...
- Marcel, idziesz? - zawołał Nikodem.
- Nara, dupku - rzekł chłopiec, po czym pobiegł w stronę Nikodema.
- Tylko nie wypaplaj mamie, że ze mną gadał... Nie chcę, żeby się denerwowała przez niego...
- Okej - rzekł Nikodem.
- I tak to powiesz... Jesteś papla, a papla wszystko wypapla!
- Słowo, że nie wygadam tego, Marcel.
- Jak wygadasz, płacisz mi stówę!
- Nie wygadam...
Chłopcy podeszli do rodziców. Marcel stanął przy mamie. Przytuli się do niej.
- A tobie, co tak nagle się zebrało na czułości? - spytała kobieta. - Chcesz jeszcze jednego loda?
- Nie, mamuś... - szepnął spoglądając w stronę fontanny. - Może wracajmy do domu...
- A tobie co? Przecież koniecznie chciałeś jechać na lody, a teraz tak ci się śpieszy do domu? Tak rozmawialiśmy z tatą, kiedy was nie było, że po lodach możemy jechać z wami do kina na drugą część Jurassic World. Podoba się pomysł?
- Podoba - szepnął Marcel z obawą spoglądając na fontannę. Spostrzegł, że Marek zmierza w kierunku ich stolika.
- Idzie tu - szepnął.
- Kto? - spytała kobieta.
- Marek... Mamuś, nie gadaj z nim. Wyślij go, żeby spadał na drzewo... Tatuś, wyślesz go na drzewo?
Nim Szymon zdążył odpowiedzieć na pytanie zadane przez chłopca, Marek przysiadł się do stolika zajętego przez rodzinę Jasińskich.
- Cześć... Ale spotkanie... Nie wiedziałem, że was tu spotkam... - rzekł.
Marcel jeszcze mocniej wtulił się w ramiona mamy. Odwrócił wzrok od biologicznego ojca. Nie chciał na niego patrzeć.
- Jakich głupot naopowiadałaś mojemu synowi, że nie chce ze mną gadać i pokazuje mi fuck you? - spytał.
- Nic mu nie opowiadałam. Jest mądry, widział parę razy ciebie w akcji i sam doszedł do wniosku, że brak ci piątek klepki - odparła głaszcząc Marcela po głowie.
- Marek, nie życzę ci źle, ale lepiej będzie dla ciebie, jeśli sobie stąd pójdziesz - odezwał się Szymon.
- Spokojnie, rozmawiamy tylko - rzekł Marek. - Nie chcę robić wam na złość... Nic z tych rzeczy... Chcę jedynie raz na jakiś czas spotkać się z moim dzieckiem. Czy to zbrodnia?
- O tym, czy będziesz spotykał się z Marcelem na szczęście nie ty zadecydujesz, tylko sąd. Póki co, daj znam spokój - odezwała się Daniela.
Marek uśmiechnął się do kobiety.
- Marcel - rzekł wyciągając rękę w stronę chłopca.
- Zostaw go! - wrzasnęła kobieta.
Szymon podniósł się z krzesła. Marek spojrzał mu w oczy.
- Nie chcecie gadać, to nie - rzekł czyniąc krok w tył. - Nic tu po mnie... Do zobaczenia na rozprawie! - dodał oddalając się od stolika.
- Poszedł? - szepnął Marcel do ucha matki.
- Tak, skarbie... Poszedł - odpowiedziała.
Dopiero teraz Marcel puścił mamę. Usiadł na krześle obok Nikodema. Przetarł ręką oko.
- Będzie trzeba jechać z nim do okulisty... Wciąż trze te oko... - rzekł Szymon.
- Tylko, kiedy się denerwuje - odparła Daniela.
- Chodź do taty - odezwał się Szymon biorąc Marcela na kolana. Chłopiec wtulił się w jego ramiona.
- Pięć razy pięć, ile jest? - spytał.
- Tato, przez pięć umiem... Dwadzieścia pięć - odparł.
- Przez osiem nie umie! - zawołał Nikodem.
- Tak? Osiem razy pięć?
- No... - zawahał się. - Czterdzieści pięć?
- Pouczymy się dzisiaj...
- Ale najpierw kino - wtrącił się Nikodem.
- Właśnie, tato. Najpierw kino! - przyłączył się Marcel.
Daniela przełożyła kopertówkę przez ramię.
- Mogę być kierowcą? - spytała puszczając oko do męża.
- Jeśli nie rozwalisz mi auta, to pewnie - zaśmiał się.
Chłopcy pędem ruszyli w stronę auta. Marcel uderzył ręką w maskę, jako pierwszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro