Kapitan
Była godzina trzynasta, gdy Daniela zabrała się za nakładanie na talerze spaghetti. Marcel nieśmiało spojrzał na siedzącego na kanapie ojca.
- Chodź do mnie, synek - odezwał się Szymon.
Chłopiec wziął do ręki książkę, po czym zbliżył się do taty.
- Zaraz sprawdzimy, czego nauczyłeś się przez ostatnie dwie godziny...
Marcel spojrzał kątem oka na mamę. Daniela uśmiechnęła się do niego.
Szymon wyciągnął rękę w stronę Marcela. Przysunął go bliżej siebie.
- Osiem razy siedem ile jest? - spytał.
- Od razu osiem i siedem... - szepnął chłopiec. - Czemu nie cztery razy pięć? Dwadzieścia.
- Marcel, osiem razy siedem...
Chłopiec spuścił głowę na dół.
- Siedem razy sześć? - usłyszał kolejne pytanie.
- Uu... Wiem, ile jest sześć razy sześć... Trzydzieści sześć... Rymuje się...
- Siedem razy pięć?
- No, to na palcach... Pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia pięć... Trzydzieści, trzydzieści pięć... Trzydzieści pięć.
- Siedem razy sześć?
- No, znowu to samo...
- Marcel, wiesz, ile jest siedem razy pięć... Wystarczy, że dodasz do tego jeszcze jedną siódemkę.
- No i?
- Marcel, przestaniesz się wygłupiać? Ile jest siedem razy pięć?
- Czekaj... Pięć, dziesięć... Hm... Jejku... Pięć, dziesięć...
- Szymon, obiad jest. A on ma wakacje - odezwała się Daniela.
- Jak ja mu zaraz dam wakacje, to nie będzie ani trampoliny, ani zabawy z psem!
- Szymon!
- Ile jest siedem razy pięć?
- Szymon...
Marcel zacisnął zęby. Zdenerwował się. Wtem ze schodów zbiegł Nikodem. Zajrzał do głębokiej patelni.
- O, spaghetti! - zawołał.
- Myj ręce i siadaj do stołu - odezwała się Daniela. - Marcel, to samo.
Dziesięciolatek ani drgnął. Stał tuż przy Szymonie.
- Marcel, mówię do ciebie - odezwała się Daniela.
- Czekaj moment - rzekł Szymon zwracając się do żony. - Pięć razy sześć, ile jest? - dodał spoglądając na Marcela.
- No ile? No trzydzieści... - szepnął chłopiec.
- A pięć razy siedem?
- No, trzydzieści pięć...
- Pięć razy osiem?
- Czterdzieści, bo się tylko dodaje piątki...
- Pięć razy dziewięć?
- Czterdzieści pięć...
- Pięć razy osiem?
Marcel przetarł ręką oczy. Miał dość tego przepytywania.
- Nie będę na ciebie krzyczał. Zastanów się spokojnie... - rzekł Szymon biorąc głęboki oddech. - Pięć razy osiem...
- Czterdzieści - odezwał się Nikodem. - Tato, czemu pytasz go o mnożenie przez osiem? Nie bądź taki. Poza tym są wakacje.
- Wiem, że są wakacje... Marcel, na dzisiaj koniec nauki, a jutro kupię ci liczydło... Niestety, tabliczki mnożenia ci nie odpuszczę...
Chłopiec spojrzał na ojca oczyma pełnymi żalu.
- I nie patrz tak na mnie. Myj ręce i siadaj do stołu. Po obiedzie zrobimy wyścigi. Jeśli będziesz pierwszy na mecie, to w nagrodę przez dwa dni nie będę cię męczył z tą tabliczką.
- Przez trzy dni...
- Przez dwa...
- Okej, okej... - szepnął chłopiec.
- A jeśli ja będę pierwszy, to co? - odezwał się Nikodem.
- To w nagrodę pomożesz bratu uczyć się mnożenia przez osiem.
Nikodem uśmiechnął się do taty. Tymczasem Marcel błędnym krokiem powędrował do łazienki. Odkręcił wodę. Przemył ręce wodą z mydłem.
Po chwili do łazienki wszedł Szymon. Stanął za Marcelem.
- Już mnie nie lubisz? - spytał płucząc dłonie w ciepłej wodzie.
Marcel zrobił obrażoną minę.
- Co? - rzekł Szymon nalewając sobie na dłonie różane mydełko w płynie. - Umyjemy dziecku buzię - dodał, po czym namydlił chłopcu całą twarz.
Marcel zupełnie nie spodziewał się takiego ataku. Wytarł twarz ręcznikiem.
- No uśmiechnij się do mnie - rzekł Szymon.
- Nie... - odparł chłopiec.
- Marcel, nie bądź taki... Masz gilgotki?
- Nie mam - rzekł malec marszcząc brwi.
- Nie masz? A ja myślę, że jednak masz - powiedział mężczyzna gilgocząc chłopca po brzuchu.
Marcel wybuchnął śmiechem.
- Przestań już! - zawołał po chwili. - Zgoda! Już się na ciebie nie gniewam!
Szymon uśmiechnął się.
- Chodź na obiad, smyku - rzekł kładąc chłopcu rękę na ramieniu. Obaj weszli do salonu. Usiedli przy stole.
- Ja bym poprosił o dokładkę - odezwał się Nikodem. - Mamuś, wiesz, że robisz najlepsze spaghetti na świecie?
- Tak? - odparła Daniela uśmiechając się do chłopca.
- No, bo nie przypalasz makaronu, jak tata...
Szymon uśmiechnął się.
- Zmyśla - rzekł.
- Raz tak ci się mocno makaron przypalił, że wywaliłeś garnek na śmietnik... I byliśmy bez obiadu.
- Bo bawiłem się z tobą klockami i zapomniałem, że wstawiłem makaron... Niko, czy będziesz mi to do końca życia wypominał?
- Tak - rzekł chłopiec uśmiechając się do taty. - Niestety, za błędy trzeba płacić.
- Tato, a dałeś w końcu Nikodemowi ten prezent znad morza? - odezwał się Marcel.
- No, w końcu nie dałem...
- Niko! W aucie jest prezent dla ciebie! Bardzo drogi! Kosztował prawie sto pięćdziesiąt złotych!
- Co to? - spytał chłopiec podnosząc się z krzesła. - Mogę iść zobaczyć?
- Czekaj. Ja ci przyniosę... - odparł Szymon.
Nikodem pobiegł za ojcem na dwór. Nie mógł się doczekać prezentu. Oczy lśniły mu z radości.
Szymon otworzył bagażnik. Wyciągnął z niego zapakowane w kolorowy papier duże pudełko, po czym uśmiechnął się do syna.
- Proszę. To dla ciebie ode mnie i od Marcela - rzekł podając chłopcu prezent.
- Dzięki - odparł jedenastolatek. Prędko rozdarł kolorowy papier.
- Jejku! - zawołał. - To jest statek do składania?! Tatuś, dzięki!
- Podoba ci się? - spytał Szymon.
- Jeszcze się pytasz? Jest mega!
Nikodem przytulił się do ojca, po czym wbiegł do domu. Położył karton na stole. Stanął przy Danieli.
- Mama, widziałaś kiedyś coś takiego? - spytał rozpakowując pudełko. - Tu są takie malutkie części... Nie można ich pogubić, bo będzie kicha... Statek nam utonie...
- Skala jeden do pięćset - rzekł Szymon kładąc rękę na ramieniu syna.
- Masakra... Dzięki, Marcel - rzekł Nikodem odrywając na moment wzrok od elementów statku.
- Spoko. Wiedziałem, że ci się spodoba... Ja bym się załamał, jakbym dostał coś takiego... Wolałbym scyzoryk za pięć złotych...
- No wiem - odparł Nikodem.
- Albo łańcuch kneblatyczny - szepnął Marcel.
- Co takiego? - odezwała się Daniela.
- No łańcuch kneblatyczny... Taki do kneblowania...
Kobieta wzięła głęboki oddech. Spojrzała na męża.
- Jak ja cię zaraz zaknebluję, to będziesz błagał o litość! - zawołał Szymon gilgocząc chłopca po brzuchu.
Marcel nie chciał się śmiać, ale nie potrafił nad sobą zapanować. Wybuchnął śmiechem. Nie mógł się uspokoić.
- Zrobić z ciebie samolot? - spytał Szymon po chwili. Chłopiec kiwnął przecząco głową. Był zły na tatę i starał się mu to okazać.
- I tak zrobię z ciebie samolot - oznajmił Szymon podnosząc chłopca do góry.
Marcel uśmiechnął się w końcu. Po chwili zapiszczał z radości. A gdy Szymon rzucił go na kanapę, Marcel niemalże zsikał się ze śmiechu. Prędko pobiegł do łazienki.
Po chwili wrócił. Z rozpędu wskoczył Szymonowi na kolana.
- Ała! - zawołał mężczyzna.
- Zrób ze mnie samolot!
- To wy się bawcie, a ja tymczasem poskładam sobie statek - rzekł Nikodem wysypując na stół wszystkie elementy statku.
Daniela przysiadła się bliżej Nikodema.
- Mogę ci pomóc? - spytała.
- Możesz - odparł.
Marcel leżał na łóżku. Oddychał głęboko. Był rozpromieniony.
- Wiem już, kim zostanę, gdy dorosnę - odezwał się.
- Kim? - spytała Daniela.
- Pilotem samolotu - odparł chłopiec.
- A ja kapitanem statku - odezwał się Nikodem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro