Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kapitan

Była godzina trzynasta, gdy Daniela zabrała się za nakładanie na talerze spaghetti. Marcel nieśmiało spojrzał na siedzącego na kanapie ojca.
- Chodź do mnie, synek - odezwał się Szymon.
Chłopiec wziął do ręki książkę, po czym zbliżył się do taty.
- Zaraz sprawdzimy, czego nauczyłeś się przez ostatnie dwie godziny...
Marcel spojrzał kątem oka na mamę. Daniela uśmiechnęła się do niego.
Szymon wyciągnął rękę w stronę Marcela. Przysunął go bliżej siebie.
- Osiem razy siedem ile jest? - spytał.
- Od razu osiem i siedem... - szepnął chłopiec. - Czemu nie cztery razy pięć? Dwadzieścia.
- Marcel, osiem razy siedem...
Chłopiec spuścił głowę na dół.
- Siedem razy sześć? - usłyszał kolejne pytanie.
- Uu... Wiem, ile jest sześć razy sześć... Trzydzieści sześć... Rymuje się...
- Siedem razy pięć?
- No, to na palcach... Pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia pięć... Trzydzieści, trzydzieści pięć... Trzydzieści pięć.
- Siedem razy sześć?
- No, znowu to samo...
- Marcel, wiesz, ile jest siedem razy pięć... Wystarczy, że dodasz do tego jeszcze jedną siódemkę.
- No i?
- Marcel, przestaniesz się wygłupiać? Ile jest siedem razy pięć?
- Czekaj... Pięć, dziesięć... Hm... Jejku... Pięć, dziesięć...
- Szymon, obiad jest. A on ma wakacje - odezwała się Daniela.
- Jak ja mu zaraz dam wakacje, to nie będzie ani trampoliny, ani zabawy z psem!
- Szymon!
- Ile jest siedem razy pięć?
- Szymon...
Marcel zacisnął zęby. Zdenerwował się. Wtem ze schodów zbiegł Nikodem. Zajrzał do głębokiej patelni.
- O, spaghetti! - zawołał.
- Myj ręce i siadaj do stołu - odezwała się Daniela. - Marcel, to samo.
Dziesięciolatek ani drgnął. Stał tuż przy Szymonie.
- Marcel, mówię do ciebie - odezwała się Daniela.
- Czekaj moment - rzekł Szymon  zwracając się do żony. - Pięć razy sześć, ile jest? - dodał spoglądając na Marcela.
- No ile? No trzydzieści... - szepnął chłopiec.
- A pięć razy siedem?
- No, trzydzieści pięć...
- Pięć razy osiem?
- Czterdzieści, bo się tylko dodaje piątki...
- Pięć razy dziewięć?
- Czterdzieści pięć...
- Pięć razy osiem?
Marcel przetarł ręką oczy. Miał dość tego przepytywania.
- Nie będę na ciebie krzyczał. Zastanów się spokojnie... - rzekł Szymon biorąc głęboki oddech. - Pięć razy osiem...
- Czterdzieści - odezwał się Nikodem. - Tato, czemu pytasz go o mnożenie przez osiem? Nie bądź taki. Poza tym są wakacje.
- Wiem, że są wakacje... Marcel, na dzisiaj koniec nauki, a jutro kupię ci liczydło... Niestety, tabliczki mnożenia ci nie odpuszczę...
Chłopiec spojrzał na ojca oczyma pełnymi żalu.
- I nie patrz tak na mnie. Myj ręce i siadaj do stołu. Po obiedzie zrobimy wyścigi. Jeśli będziesz pierwszy na mecie, to w nagrodę przez dwa dni nie będę cię męczył z tą tabliczką.
- Przez trzy dni...
- Przez dwa...
- Okej, okej... - szepnął chłopiec.
- A jeśli ja będę pierwszy, to co? - odezwał się Nikodem.
- To w nagrodę pomożesz bratu uczyć się mnożenia przez osiem.
Nikodem uśmiechnął się do taty. Tymczasem Marcel błędnym krokiem powędrował do łazienki. Odkręcił wodę. Przemył ręce wodą z mydłem.
Po chwili do łazienki wszedł Szymon. Stanął za Marcelem.
- Już mnie nie lubisz? - spytał płucząc dłonie w ciepłej wodzie.
Marcel zrobił obrażoną minę.
- Co? - rzekł Szymon nalewając sobie na dłonie różane mydełko w płynie. - Umyjemy dziecku buzię - dodał, po czym namydlił chłopcu całą twarz.
Marcel zupełnie nie spodziewał się takiego ataku. Wytarł twarz ręcznikiem. 
- No uśmiechnij się do mnie - rzekł Szymon.
- Nie... - odparł chłopiec.
- Marcel, nie bądź taki... Masz gilgotki?
- Nie mam - rzekł malec marszcząc brwi.
- Nie masz? A ja myślę, że jednak masz - powiedział mężczyzna gilgocząc chłopca po brzuchu.
Marcel wybuchnął śmiechem.
- Przestań już! - zawołał po chwili. - Zgoda! Już się na ciebie nie gniewam!
Szymon uśmiechnął się.
- Chodź na obiad, smyku - rzekł kładąc chłopcu rękę na ramieniu. Obaj weszli do salonu. Usiedli przy stole.
- Ja bym poprosił o dokładkę - odezwał się Nikodem. - Mamuś, wiesz, że robisz najlepsze spaghetti na świecie?
- Tak? - odparła Daniela uśmiechając się do chłopca.
- No, bo nie przypalasz makaronu, jak tata...
Szymon uśmiechnął się.
- Zmyśla - rzekł.
- Raz tak ci się mocno makaron przypalił, że wywaliłeś garnek na śmietnik... I byliśmy bez obiadu.
- Bo bawiłem się z tobą klockami i zapomniałem, że wstawiłem makaron... Niko, czy będziesz mi to do końca życia wypominał?
- Tak - rzekł chłopiec uśmiechając się do taty. - Niestety, za błędy trzeba płacić. 
- Tato, a dałeś w końcu Nikodemowi ten prezent znad morza? - odezwał się Marcel.
- No, w końcu nie dałem...
- Niko! W aucie jest prezent dla ciebie! Bardzo drogi! Kosztował prawie sto pięćdziesiąt złotych!
- Co to? - spytał chłopiec podnosząc się z krzesła. - Mogę iść zobaczyć?
- Czekaj. Ja ci przyniosę... - odparł Szymon.
Nikodem pobiegł za ojcem na dwór. Nie mógł się doczekać prezentu. Oczy lśniły mu z radości.
Szymon otworzył bagażnik. Wyciągnął z niego zapakowane w kolorowy papier duże pudełko, po czym uśmiechnął się do syna.
- Proszę. To dla ciebie ode mnie i od Marcela - rzekł podając chłopcu prezent.
- Dzięki - odparł jedenastolatek. Prędko rozdarł kolorowy papier.
- Jejku! - zawołał. - To jest statek do składania?! Tatuś, dzięki!
- Podoba ci się? - spytał Szymon.
- Jeszcze się pytasz? Jest mega!
Nikodem przytulił się do ojca, po czym wbiegł do domu. Położył karton na stole. Stanął przy Danieli.
- Mama, widziałaś kiedyś coś takiego? - spytał rozpakowując pudełko. - Tu są takie malutkie części... Nie można ich pogubić, bo będzie kicha... Statek nam utonie...
- Skala jeden do pięćset - rzekł Szymon kładąc rękę na ramieniu syna.
- Masakra... Dzięki, Marcel - rzekł Nikodem odrywając na moment wzrok od elementów statku.
- Spoko. Wiedziałem, że ci się spodoba... Ja bym się załamał, jakbym dostał coś takiego... Wolałbym scyzoryk za pięć złotych...
- No wiem - odparł Nikodem.
- Albo łańcuch kneblatyczny - szepnął Marcel.
- Co takiego? - odezwała się Daniela.
- No łańcuch kneblatyczny... Taki do kneblowania...
Kobieta wzięła głęboki oddech. Spojrzała na męża.
- Jak ja cię zaraz zaknebluję, to będziesz błagał o litość! - zawołał Szymon gilgocząc chłopca po brzuchu.
Marcel nie chciał się śmiać, ale nie potrafił  nad sobą zapanować. Wybuchnął śmiechem. Nie mógł się uspokoić.
- Zrobić z ciebie samolot? - spytał Szymon po chwili. Chłopiec kiwnął przecząco głową. Był zły na tatę i starał się mu to okazać.
- I tak zrobię z ciebie samolot - oznajmił Szymon podnosząc chłopca do góry.
Marcel uśmiechnął się w końcu. Po chwili zapiszczał z radości. A gdy Szymon rzucił go na kanapę, Marcel niemalże zsikał się ze śmiechu. Prędko pobiegł do łazienki.
Po chwili wrócił. Z rozpędu wskoczył Szymonowi na kolana.
- Ała! - zawołał mężczyzna.
- Zrób ze mnie samolot! 
- To wy się bawcie, a ja tymczasem poskładam sobie statek - rzekł Nikodem wysypując na stół wszystkie elementy statku.
Daniela przysiadła się bliżej Nikodema.
- Mogę ci pomóc? - spytała.
- Możesz - odparł.
Marcel leżał na łóżku. Oddychał głęboko. Był rozpromieniony.
- Wiem już, kim zostanę, gdy dorosnę - odezwał się.
- Kim? - spytała Daniela.
- Pilotem samolotu - odparł chłopiec.
- A ja kapitanem statku - odezwał się Nikodem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro