Kamień
Marcel i Nikodem pomagali ojcu budować budę dla Monsterka, gdy oto ujrzeli Oliwera podjeżdżającego rowerem pod kanciapę.
Chłopiec był podekscytowany. Rzucił rower na ziemię.
- Siema! - zawołał. - Tata pojechał do miasta! Możemy, no wiecie, co... - zawahał się.
Marcel natychmiast odłożył młotek.
- Tato, czy pozwolisz nam jechać na pół godzinki do Oliwera? - odezwał się Marcel.
Szymon z uwagą przyjrzał się Oliwerowi.
- Przede wszystkim, chłopcze, jak się wchodzi do kogoś na podwórko, należy się przywitać - rzekł.
- Dzień dobry - powiedział Oliwer zdejmując czapkę z głowy.
- Dzień dobry - odparł Szymon.
- Tato, czy możemy jechać do Oliwera? Proszę cię! Zgódź się! - zawołał Marcel błagalnym głosem.
- Nie. Widzę, że coś kombinujecie. Możecie bawić się z Oliwerem tutaj. Albo mam jeszcze lepszy pomysł. Oliwer pomoże nam robić budę dla Monsterka.
- Tato, nie bądź taki, no! - zawołał Marcel. - Pozwól nam jechać. Słowo, że za pół godziny będziemy w domu. Zresztą! Co ci się będę pytał!
Nie bacząc na Szymona chłopiec wyprowadził z kanciapy swój rower. Nikodem usiadł na prymitywnej ławce zrobionej z dwóch pustaków i deski.
- W tej chwili schowaj rower do szopy! - rzekł Szymon stanowczo.
- Nie będę się ciebie słuchał - odparł Marcel. - Jadę do Oliwera bawić się z nim w tortury. Wrócę za pół godziny. Wiesz, gdzie będę i o której wrócę więc się mnie nie czepiaj.
- Marcel, proszę natychmiast schować rower do szopy! Nigdzie dzisiaj nim nie pójdziesz!
- Właśnie, że pojadę - odpyskował chłopiec. Nie bacząc na ojca, wsiadł na rower. Nim zdążył położyć nogi na pedałach, Szymon chwycił syna za ramię i zdjął go z rowera.
- Uspokoisz się sam, czy ja mam cię uspokoić, co?! Jak zaraz zdejmę pasek i trzepnę cię nim parę razy w dupsko to na drugi raz będziesz wiedział, że ojca należy słuchać!
Marcel momentalnie spokorniał. W oczach stanęły mu łzy. Szybko je otarł.
- Proszę schować rower do szopy! Raz!
Chłopiec bez słowa wykonał polecenie Szymona. Zamknął drzwi od kanciapy. Z nerwami usiadł obok Nikodema.
- Oliwer, ty też jesteś w domu taki nieusłuchany jak Marcel? - rzekł Szymon spoglądając na syna sąsiadów.
Malec nie wiedział, co odpowiedzieć. Schylił lekko głowę.
- Dzisiaj nie pobawisz się z chłopakami. Marcel i Nikodem mają robotę - rzekł Szymon po chwili. - A poza tym, co to za zabawa w tortury, co?! Chcecie sobie krzywdę zrobić? Nie możecie pograć w piłkę, pobawić się z psem czy kotem, tylko wymyślacie jakieś zabawy w tortury?!
- Nie my, tylko Marcel - rzekł Nikodem pod nosem.
- Przecież nikt nie zrobiłby nikomu krzywdy... - szepnął Marcel po cichu.
- Może nie, a może tak. Oliwer, zmykaj do domu. Jak spotkam twojego ojca to mu powiem, w co się bawisz z chłopakami. Ciekawe, co na to powie!
Oliwer w milczeniu wsiadł na rower, po czym pojechał w stronę swojego domu. Marcel westchnął głęboko.
- Ani razu się jeszcze z Oliwerem w to nie bawiliśmy, więc nic nie mów jego tacie - szepnął Marcel biorąc do ręki leżący na ziemi kamyk.
- Zobaczymy... - odparł Szymon. - Wymierzysz kolejną deskę?
- Tak. Wymierzę... A Nikodem będzie w tym czasie siedział na dupie!
- Marcel, dość! Do domu! Biegiem! - krzyknął Szymon.
Chłopiec ruszył z nerwami w stronę tarasu.
- W dupie mam wszystko! - krzyknął. Bez namysłu rzucił kamieniem w auto Szymona. Zamarł, gdy spostrzegł, że kamień utkwił w przedniej szybie pojazdu.
- Nie! Tego ci nie podaruję! - krzyknął Szymon ruszając w pościg za uciekającym chłopcem.
Marcel był szybszy. Wdrapał się na jedną z pobliskich wierzb. Szymon stracił go z pola widzenia. Wzburzony podszedł do auta.
- Nie no! - zawołał, po czym uderzył maskę samochodu zaciśniętą pięścią. - No co za gówniarz!
Nagle przy samochodzie zjawił się Nikodem. Dawno nie widział ojca tak bardzo zdenerwowanego.
- Tatuś, może dokończymy robić budę dla Monsterka... - odezwał się.
- Niko, później. Muszę wezwać lawetę! Przecież nie pojadę do serwisu z pięciocentymetrowym kamieniem wbitym w sam środek przedniej szyby!
- Tato, on nie chciał tego zrobić... - szepnął Nikodem.
- Ale zrobił! Niko, synku... Pochowaj deski i narzędzia do szopy...
- Tato, obiecałeś, że zrobisz tę budę dzisiaj!
Szymon odszedł od auta. Usiadł na tarasowych schodach. Wziął kilka głębokich oddechów. Próbował się uspokoić.
Tymczasem Nikodem obszedł samochód kilka razy dookoła. W końcu podbiegł do ojca. Usiadł obok niego na schodach.
- Marcel to ma cela... Normalnie szok! - rzekł pełen podziwu dla brata.
- No... To prawda... - przyznał mężczyzna. - Ma cela...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro