Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jeden pies

Marcel pośpiesznie zamknął okno. Odwrócił się w stronę pokoju. Ujrzawszy Szymona opartego o zamknięte drzwi, uczynił krok w tył. Mężczyzna miał skrzyżowane ręce a jego mina mówiła sama za siebie.
- Podejdź do mnie - rzekł stanowczo.
Chłopiec podrapał się z tyłu głowy. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie przemyślał do końca akcji WALIZKA. Wiedział, że ma dwa wyjścia - albo spuścić głowę na znak skruchy, albo niewinnie uśmiechnąć się do taty mając nadzieję, że to rozluźni napiętą atmosferę.
- Ale żart zrobiłem Adzie - westchnął uśmiechając się do ojca. Prędko odwrócił się przodem do okna. Otworzył je.
- Żartowałem! Dałaś się nabrać! - zawołał. - Możesz sobie u mnie mieszkać tak długo jak chcesz! I wcale nie myślę, że jesteś wariatką!
Wykrzyknąszy te słowa Marcel ponownie spojrzał w stronę taty. Tym razem spuścił głowę na dół.
- Marcel, dlaczego wyrzuciłeś rzeczy Ady przez okno? - rzekł Szymon podchodząc do syna. Przykucnął przy chłopcu, spojrzał Marcelowi głęboko w oczy. Nie dostrzegł w nich skruchy, a jedynie strach przed karą.
- Jejku, zaraz pójdę i ją za to przeproszę... Mam iść? - odparł dziesięciolatek.
- Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś?
Malec wzruszył ramionami.
- Nie lubię jej - westchnął. - Tato, ona naprawdę jest walnięta. Nosi w telefonie żyletkę... Mama może potwierdzić. Ada dała mi czterdzieści osiem złotych, żebym jej nie wydał z tą żyletką... Tato, ona teraz każe mi oddać tę kasę. Po co mi dawała? Mogła nie dawać! Nie oddam jej - rzekł zbulwersowany. - Ale to nie wszystko! Zaczaiła się na mnie za drzewem i mnie tutaj złapała - dodał chwytając się z tyłu za szyję. - Tato, wiesz, jak to bolało?! A potem popchnęła mnie... Prawie się przewróciłem. Powiedziała, że daje mi dwie minuty na oddanie jej kasy... To jej pokazałem, kto tu rządzi...
- No, pokazałeś... Marcel, jesteś już duży, więc coś ci powiem... Wiesz, dlaczego Ada jest u nas na wakacjach?
Chłopiec kiwnął przecząco głową.
- Ady mama jest poważnie chora. Leży w szpitalu. Jest w takim stanie, że Ada nie może z nią nawet porozmawiać przez telefon.
- Nie wiedziałem - westchnął chłopiec.
- To teraz wiesz... Wiesz, dlaczego ci to powiedziałem?
Marcel nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko.
- Ada nie ma, gdzie się podziać. Ma tylko nas, wiesz? Marcel, obiecaj mi, że nie będziesz jej dokuczał i zwrócisz jej pieniądze.
- Mogę jej oddać co najwyżej czterdzieści złotych. Bank też coś musi zarobić... Tato, nie patrz tak. Przechowałem jej kaskę? Przechowałem. Musi mi za to zapłacić. Poza tym przez wakacje nie będziesz mi dawać kieszonkowego. Tatuś, muszę sobie jakoś radzić.
- Marcel, zwrócisz jej tyle, ile od niej wziąłeś. Nie ma dyskusji.
- Ale... - zawahał się.
- Ale co? Jeśli tego nie zrobisz, to we wrześniu też nie dostaniesz kieszonkowego.
- Jeden pies!
- Słucham?
- Tato, ile dostaję kieszonkowego? Pięć dych! Jeśli nie oddam jej kasy, będę bogatszy o czterdzieści osiem złotych, ale nie dostanę kieszonkowego... A jeśli oddam jej kasę, to będę miał zero, ale ty mi dasz pięćdziesiąt złotych kieszonkowego. Tato, o dwa złote nie chodzi! Jeden pies, czy jej oddam czy nie oddam!
Szymon spuścił głowę. Powoli brakowało mu na chłopca argumentów. Zastanowił się przez chwilę.
- Marcel, zdobyłeś te pieniądze bezprawnie... Dlatego zwrócisz je Adze... Jasne?
- Ciemne.
- No dobrze... To chodź, przeprosisz ciocię Adę za to, że wyrzuciłeś jej walizkę przez okno...
Szymon podniósł się z ukucku. Położywszy rękę na ramieniu syna, poszedł z nim w stronę drzwi.
- A ona mnie za to, że mnie popchnęła... - odezwał się Marcel. - I za to, że się rządzi.
- Co robi?
- Leży na mojej trampolinie bez pytania...
- Trampolina jest w połowie Nikodema.
- Ale ona kładzie się na całej...
- Smyku, nie przeginaj...
Szymon i Marcel zeszli na wysoki parter. Lusia spała na kanapie w salonie. Nikodem siedział na podłodze. Składał model statku.
- Dokąd idziecie? - spytał spoglądając na tatę.
- Idziemy pogadać z Adą... - odparł Szymon.
- Ady nie ma.
- Jak to nie ma?
- Wyprowadziła się - oznajmił chłopiec.
Marcel uśmiechnął się. Gdyby nie to, że obok niego stał Szymon, chłopiec podskoczyłby z radości.
- Co? Dokąd?
- Do domku na drzewie... Powiedziała, że tam będzie miała święty spokój. Jeszcze wzięła trochę jedzenia z lodówki... Między innymi mój jogurt truskawkowy...
Szymon wziął głęboki oddech. Spojrzał na rozpromienioną twarz Marcela. Po chwili obaj ruszyli w stronę tarasowych drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro