Diagnoza cz. 3
Kobieta zmienną jest - oj, bardzo! Nie doszliśmy jeszcze do auta, gdy Daniela powiedziała, że jednak to ona zostanie z Marcelem na noc.
- Lusia, rozmawialiśmy już o tym. Będę przy nim przez cały czas - uspokajałem ją. - Marcel to twardziel, nic mu nie będzie.
- Co? Twardziel? Marcel? Wiesz, co mówisz?
- Tak. Lusia...
Staliśmy przez chwilę na parkingu przy samochodzie. Rozmawialiśmy. W pewnym momencie Daniela zrobiła się blada jak ściana.
- Co ci jest? - spytałem, gdy tylko spostrzegłem, że zaczyna przewracać oczami.
- Słabo mi - szepnęła.
Prędko otworzyłem drzwi od auta. Pomogłem jej usiąść.
- Lusia, jesteśmy pod szpitalem. Skoczę po pomoc! - zawołałem.
- Nie! - wrzasnęła. - Zawieź mnie do domu - dodała opierając głowę o fotel.
Wziąłem głęboki oddech. Wsiadłem do auta. Przekręciłem kluczyk w stacyjce.
- Luśka, nie możesz się tak denerwować - powiedziałem wyjeżdżając autem z parkingu.
- Szymon, weź się zamknij - odparowała wkładając moje przeciwsłoneczne okulary. Zamknąłem się.
Jadąc autem przez osiedle domków jednorodzinnych, omal nie rozjechałem mojego ucznia, Mateusza Głowackiego, który wybiegł za piłką na sam środek jezdni. Przygroziłem mu.
Nikodem siedział na schodach przed domem. Rękoma podpierał brodę. Podbiegł do auta, gdy tylko podjechałem pod dom rodziców.
- I co z Marcelem? - spytał wpatrując się we mnie.
- W porządku - odpowiedziałem. - Ma na pokoju koleżankę...
- Będę mógł jechać jutro do niego? - zapytał.
- Jasne - odpowiedziałem. - Babcia z dziadkiem w domu?
- Tak. Babcia robi kolację, a dziadek nie wiem, coś tam robi.
Chwyciłem Lusię pod ramię. Weszliśmy do domu moich rodziców. Padła seria pytań. Odpowiadaliśmy z Luśką na zmianę. Czułem się tak, jakbym był egzaminowany... Co powiedział lekarz? Jakie leki mu podano? Czy ma temperaturę? Jak się czuje? Czy coś jadł? Czy kupiliście mu wodę do picia?
Nie mówiliśmy mamie o tym, że Marcel będzie operowany. Na pewno powiedziałaby o tym mojemu ojcu, a on ma naprawdę słabe serce. Nie chciałem, żeby się zamartwiał o swojego przyszywanego wnuka.
Po kolacji rodzice wyściskali nas. Zapewnili, że w każdej chwili możemy liczyć na ich pomoc. Podziękowaliśmy im za miłe słowa.
Chociaż jazda autem z Torunia do Zajezierza trwała zaledwie piętnaście minut, Nikodem zasnął w samochodzie. Obudziłem go, gdy zajechaliśmy na miejsce. Wysłałem Lusię do domu. Powiedziałem jej, że ma kłaść się spać.
Wsypałem zwierzakom karmę do miseczek. Zamknąłem je w piwniczce.
Gdy wszedłem do domu przywitał mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Lusia kończyła rozkładać kanapę.
- Będziesz tutaj spała? - spytałem ją.
Uśmiechnęła się do mnie. Usiedliśmy obok siebie. Spojrzała mi w oczy. Pocałowaliśmy się. Wow! Uwielbiam te momenty, kiedy z Lusią... Nieważne.
Wypiliśmy kawę. Była mocna, taka, jaką lubię najbardziej.
- Zdrzemnij się trochę zanim pojedziesz... - szepnęła głaszcząc mnie dłonią po policzku.
Oboje położyliśmy się na kanapie. Nastawiłem sobie budzik na za pół godziny. Położyłem głowę na poduszce. Daniela przytuliła się do mnie. Zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro