Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Diagnoza cz. 2

Siedzieliśmy z Danielą przy łóżku Marcela. Spał niespokojnie. Wiercił się na boki. Zupełnie jakbym widział Nikodema.
Luśka wpatrywała się w niego jak w obrazek. Co rusz poprawiała mu kołdrę.
- Mam taki pomysł - odezwałem się. - Pojedziemy teraz do mamy po Nikodema. Odwiozę was do domu. Wyśpisz się. Jutro rano po ciebie pojadę.
Spojrzała na mnie jak na wariata.
- No co tak się patrzysz? - spytałem.
- Moje dziecko leży chore w szpitalu, jutro będzie miało robioną operację, a ja miałabym jak gdyby nigdy nic jechać do domu? Żartujesz sobie, Szymon?
Złapałem ją za rękę i wyprowadziłem na korytarz. Nie chciałem kłócić się z nią przy dziewczynce leżącej w tej samej sali, co Marcel.
Usiedliśmy na szerokim parapecie. Przez moment oboje milczeliśmy.
- Ja zostanę przy nim. Ty jedź do domu - powiedziała dość stanowczo.
- Nie ma mowy - odpowiedziałem hardo. Byłem zdecydowany nie iść w tej sprawie na kompromis. - Lusia, pamiętaj, że nie jesteś sama. Pocałowałem ją przez bluzkę w brzuch. - Moja mała Agatka chce, żeby jej mamusia spała w domu, na łóżku, nie na szpitalnym stołku.
- Agatka niech nie będzie za mądra - odparła. - A poza tym nie będzie żadnej Agatki... Jeśli już to może być Zosia albo Michalinka...
Nie chciałem jej denerwować więc nie drążyłem tematu. I tak dam swojej córce na imię Agata, a Lusia będzie musiała się z tym pogodzić.
- Jedziemy do domu - oświadczyłem zchodząc z parapetu. Spojrzała na mnie z obrazą.
- Szymon, nie - odparła.
Zupełnie, jakbym słyszał Marcela. Ilekroć coś nie idzie po jego myśli, robi złą minę i mówi z nerwami "tato, nie". Muszę przyznać, że Marcel umie mi się postawić. Ma charyzmę. Teraz chociaż wiem za kim się wdał.
- Szymon, nie - powtórzyła patrząc mi w oczy.
- Obiecuję, że będę cały czas przy nim. Gdyby coś się działo, na pewno do ciebie zadzwonię - zapewniłem ją.
Uśmiechnęła się do mnie. Oboje w tym samym momencie zeszliśmy z parapetu. Zajrzeliśmy do Marcela. Wciąż spał.
- Spójrz na niego - powiedziałem. - Nic mu nie jest. Jestem pewien, że prześpi spokojnie całą noc a z samego rana się zmienimy. Skarbie, weź torebkę.
Spuściła wzrok. Rozumiała, że to, co powiedziałem ma sens. Pochyliła się nad rumianą buzią Marcela. Ucałowała go w policzek.
Objąłem Lusię ramieniem, po czym wyszliśmy z sali numer dwanaście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro