Demolka
Było kilka minut po jedenastej, gdy chłopcy dotarli na miejsce. Zostawili rowery przy dużej stodole, po czym pobiegli w stronę ziemianki.
- Taty nie ma w domu... Na pewno pojechał po dziewuchy - rzekł Oliwer, gdy tylko spostrzegł, że na podwórku nie ma samochodu jego ojca.
- Tu mój tata trzyma bimber dodał wprowadzając kolegów do ziemianki.
- Jejku, ale tu strasznie - rzekł Marcel nie odstępując od Nikodema na krok. - Co tu tak śmierdzi? - spytał.
- No właśnie bimber - rzekł Oliwer.
Chłopiec podszedł do drewnianej beczki. Wyciągnął z niej butelkę samogonu. Nikodemowi zabłyszczały oczy.
Marcel niepewnie podszedł do beczki. Zajrzał do środka.
- Ile tu tego jest! - zawołał. - Zbijemy te butelki... - dodał patrząc na Oliwera.
- Nie! - zaoponował Oliwer. - Tata się wścieknie...
- I tak się wścieka! Sam mówiłeś, że stale ma jakieś wonty i potłukł wam talerze... Jak chce się wściekać, to niech chociaż ma o co!
Powiedziawszy te słowa Marcel wyciągnął z beczki butelkę samogonu, po czym zamachnawszy się, rzucił ją na ziemię.
Butelka poturlała się w stronę schodów.
- Całe szczęście, że nie pękła! Marcel, nie możemy ich zbić... Tata się wścieknie...
- Oliwer, jeśli tego nie zrobimy nic się nie zmieni... Twój tata wciąż będzie chlał ten bimber... Zróbmy z tym porządek raz na zawsze. Słowo, że nigdy, przenigdy cię nie wydamy... To co? Zrobimy to?
Oliwer podniósł wysoko głowę.
- Za altanką jest złom - rzekł. - Znajdziemy tam jakieś rury...
Marcel uśmiechnął się. Cieszył się, że Oliwer zgodził się na zniszczenie butelek z alkoholem. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł je tłuc.
Chłopaki pośpiesznie wyszukali żelazne rury. Wróciwszy do ziemianki, obalili dębową beczkę, po czym potłukli wszystkie butelki.
Dźwięk rozbijanego szkła i śmiechy dobiegające z ziemianki zainteresowały Emilię. Postanowiła sprawdzić, co się tam dzieje.
Wchodząc do ziemianki ujrzała Oliwera trzymającego w ręce półmetrowy pręt. Chłopiec zamachnął się, po czym rozbił przykrytą planem aparaturę do pędzenia bimbru.
Emilia zamarła.
- Coś ty zrobił?! - krzyknęła zdenerwowana. Chwyciła syna za rękę, po czym wyprowadziła go z ciemnej piwniczki.
Marcel i Nikodem pobiegli w stronę rowerów. Widząc podjeżdżający pod dom srebrny mini van, ukryli się za krzakami. Z bezpiecznej odległości obserwowali, jak z samochodu wychodzi mała Julia. Dziewczynka pobiegła prosto do domu. Zaraz za nią podążała Amelia... Trzymała na rękach najmłodszego braciszka. Jako ostatni z samochodu wyszedł Janek. Mężczyzna ruszył prosto w stronę ziemianki. To był dla Marcela i Nikodema sygnał, że najwyższy czas brać nogi za pas i wiać.
Chłopaki prędko pobiegli za altanę. Wsiedli na rowery, po czym pojechali prosto do domu.
Zdyszani weszli do salonu.
- Szymon, tylko spójrz, jakich mamy punktualnych synów... - odparła Daniela. - Chłopcy, myjcie ręce. Za chwilę będzie obiad - dodała sięgając z szuflady chochelkę.
- Okej... Tylko jeszcze skoczę na chwilę w jedno miejsce! - zawołał Nikodem zmierzając w stronę tarasowych drzwi.
Wyszedłszy na dwór, zajrzał do piwnicy. Rozwinął swoją starannie zwiniętą w rulon bluzę, po czym wyciągnął z niej jedyną ocalałą z demolki butelkę bimbru. Uśmiechnął się sam do siebie, wsunął butelkę pod starą, drewnianą komodę, w której Szymon trzymał baniaki z olejem i benzyną do kosiarki.
- Tu będziesz bezpieczna... - szepnął Nikodem jeszcze raz spoglądając w stronę szafy. Radosny, pobiegł w stronę domu. Wszyscy siedzieli już przy stole.
- Niko, jak długo mamy na ciebie czekać, co? - rzekł Szymon nalewając synowi do talerza dwie chochle żurku.
- Jestem przecież - odparł chłopiec spoglądając na Marcel.
Bracia uśmiechnęli się do siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro