Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Demolka

Było kilka minut po jedenastej, gdy chłopcy dotarli na miejsce. Zostawili rowery przy dużej stodole, po czym pobiegli w stronę ziemianki.
- Taty nie ma w domu... Na pewno pojechał po dziewuchy - rzekł Oliwer, gdy tylko spostrzegł, że na podwórku nie ma samochodu jego ojca.
- Tu mój tata trzyma bimber dodał wprowadzając kolegów do ziemianki.
- Jejku, ale tu strasznie - rzekł Marcel nie odstępując od Nikodema na krok. - Co tu tak śmierdzi? - spytał.
- No właśnie bimber - rzekł Oliwer.
Chłopiec podszedł do drewnianej beczki. Wyciągnął z niej butelkę samogonu. Nikodemowi zabłyszczały oczy.
Marcel niepewnie podszedł do beczki. Zajrzał do środka.
- Ile tu tego jest! - zawołał. - Zbijemy te butelki... - dodał patrząc na Oliwera.
- Nie! - zaoponował Oliwer. - Tata się wścieknie...
- I tak się wścieka! Sam mówiłeś, że stale ma jakieś wonty i potłukł wam talerze... Jak chce się wściekać, to niech chociaż ma o co!
Powiedziawszy te słowa Marcel wyciągnął z beczki butelkę samogonu, po czym zamachnawszy się, rzucił ją na ziemię. 
Butelka poturlała się w stronę schodów.
- Całe szczęście, że nie pękła! Marcel, nie możemy ich zbić... Tata się wścieknie...
- Oliwer, jeśli tego nie zrobimy nic się nie zmieni... Twój tata wciąż będzie chlał ten bimber... Zróbmy z tym porządek raz na zawsze. Słowo, że nigdy, przenigdy cię nie wydamy... To co? Zrobimy to?
Oliwer podniósł wysoko głowę.
- Za altanką jest złom - rzekł. - Znajdziemy tam jakieś rury...
Marcel uśmiechnął się. Cieszył się, że Oliwer zgodził się na zniszczenie butelek z alkoholem. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł je tłuc.
Chłopaki pośpiesznie wyszukali żelazne rury. Wróciwszy do ziemianki, obalili dębową beczkę, po czym potłukli wszystkie butelki.
Dźwięk rozbijanego szkła i śmiechy dobiegające z ziemianki zainteresowały Emilię. Postanowiła sprawdzić, co się tam dzieje.
Wchodząc do ziemianki ujrzała Oliwera trzymającego w ręce półmetrowy pręt. Chłopiec zamachnął się, po czym rozbił przykrytą planem aparaturę do pędzenia bimbru.
Emilia zamarła.
- Coś ty zrobił?! - krzyknęła zdenerwowana. Chwyciła syna za rękę, po czym wyprowadziła go z ciemnej piwniczki.
Marcel i Nikodem pobiegli w stronę rowerów. Widząc podjeżdżający pod dom srebrny mini van, ukryli się za krzakami. Z bezpiecznej odległości obserwowali, jak z samochodu wychodzi mała Julia. Dziewczynka pobiegła prosto do domu. Zaraz za nią podążała Amelia... Trzymała na rękach najmłodszego braciszka. Jako ostatni z samochodu wyszedł Janek. Mężczyzna ruszył prosto w stronę ziemianki. To był dla Marcela i Nikodema sygnał, że najwyższy czas brać nogi za pas i wiać.
Chłopaki prędko pobiegli za altanę. Wsiedli na rowery, po czym pojechali prosto do domu.
Zdyszani weszli do salonu.
- Szymon, tylko spójrz, jakich mamy punktualnych synów... - odparła Daniela. - Chłopcy, myjcie ręce. Za chwilę będzie obiad - dodała sięgając z szuflady chochelkę.
- Okej... Tylko jeszcze skoczę na chwilę w jedno miejsce! - zawołał Nikodem zmierzając w stronę tarasowych drzwi.
Wyszedłszy na dwór, zajrzał do piwnicy. Rozwinął swoją starannie zwiniętą w rulon bluzę, po czym wyciągnął z niej jedyną ocalałą z demolki butelkę bimbru. Uśmiechnął się sam do siebie, wsunął butelkę pod starą, drewnianą komodę, w której Szymon trzymał baniaki z olejem i benzyną do kosiarki.
- Tu będziesz bezpieczna... - szepnął Nikodem jeszcze raz spoglądając w stronę szafy. Radosny, pobiegł w stronę domu. Wszyscy siedzieli już przy stole.
- Niko, jak długo mamy na ciebie czekać, co? - rzekł Szymon nalewając synowi do talerza dwie chochle żurku.
- Jestem przecież - odparł chłopiec spoglądając na Marcel.
Bracia uśmiechnęli się do siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro