Chmury
Daniela i Szymon leżeli na trampolinie. Patrzyli na chmury.
- Ta wygląda jak olbrzymi wodospad - powiedziała Lusia wyciągając rękę w górę.
- Raczej jak pędzące stado koni...
Wtem na tarasie pojawił się Marcel. Chłopiec oparł się rękoma o balustradę.
- Za ile minut będę mógł przestać się uczyć? - spytał przybierając smutny wyraz twarzy.
- Chodź do nas! - zawołał Szymon.
Chłopiec prędko zeskoczył z tarasu. Wszedł na trampolinę. Położył się między matką a ojcem. Zamknął oczy.
Daniela uznała, że to dobry moment, by powiedzieć chłopcu o tym, że Marek stara się o widzenia z nim.
- Synku, musimy ci z tatą coś powiedzieć - zaczęła.
Marcelowi słońce świeciło w oczy, toteż zasłonił je ręką.
- Co? - spytał malec.
- Marek, twój biologiczny ojciec, chciałby spotykać się z tobą, wiesz? - wyznała.
- Ale ja z nim nie - odparł chłopiec.
- Rozumiem... My z tatą też tego nie chcemy. Ale on złożył takie pismo w sądzie... I sąd będzie musiał tę sprawę rozpatrzyć - wyjaśniła.
- No i?
- No i w piątek będziemy musieli zawieść cię do takiej pani, która będzie rozmawiała z tobą o Marku... Pewnie cię spyta o to, czy chciałbyś się z nim spotykać...
- To powiem, że nie chcę. Mamuś, ja wszystko pamiętam. On cię popchnął. Pamiętasz to?
- Tak... - szepnęła.
- Nie chcę go znać!
Marcel usiadł. Minę miał nietęgą. Chciało mu się płakać.
- Nie becz - odezwał się Szymon. - Nie oddamy cię przecież nikomu... Jesteś nasz.
Powiedziawszy te słowa Szymon przytulił chłopca. Ucałował go w czubek głowy.
- Naprawdę nie oddacie mnie? - spytał.
- Nie. Marcel, ty, Nikodem i te dwa dzieciątka, która mama nosi pod sercem, jesteście naszymi najcenniejszymi skarbami... Oboje z mamą bardzo, ale to bardzo was kochamy i nigdy żadnego z was nie oddamy ani Markowi ani nikomu innemu.
Marcel uśmiechnął się. Kiwnął głową na znak, że pojął słowa wypowiedziane przez Szymona.
- A czy w takim razie cofasz mi wszystkie kary? - spytał po chwili.
- Zrobimy tak... Wybierz sobie jedną karę, a my z mamą rozważymy czy możemy ci ją cofnąć czy nie...
- Trampolina... - szepnął chłopiec błogo.
- Jeśli zdasz krótki test, to cofniemy ci karę na trampolinę... - rzekł Szymon puszczając oko do żony. - Pięć razy trzy, ile jest?
- Piętnaście!
- Cztery razy cztery?
- Szesnaście!
- Cztery razy osiem?
Marcel zastanowił się przez chwilę. Liczył coś na palcach.
- Trzydzieści... Trzydzieści dwa - odparł.
- No, dobrze. Sześć razy osiem?
- Znów przez osiem - westchnął chłopiec. - Nie pamiętam tego...
- No, zastanów się.
- Nie wymyślę...
- No dobrze... Anulujemy tę karę na trampolinę, ale jutro znowu się trochę pouczysz... - rzekł Szymon.
- Spoko! - zawołał chłopiec. - A czy możecie zejść? Chciałbym trochę poskakać! - zawołał Marcel.
Szymon i Daniela uśmiechnęli się do siebie, po czym pomału zeszli z trampoliny. Poszli w stronę jeziora.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro