Brulion
Marcel leżał na łóżku. Spoglądał w okno. Patrzył na parking znajdujący się tuż przy szpitalu. Uśmiechnął się, gdy spostrzegł podchodzącego do niego Kornela.
- Siema Marcel - rzekł chłopiec. - Idziesz do świetlicy?
- Nie...
Kornel usiadł na krześle obok łóżka Marcela.
- I jak się mieszka z dyrkiem? - spytał. - Siedzisz całymi dniami i się uczysz?
- Pogięło cię? - spytał Marcel z uśmiechem. - Jasne, że nie... Od początku wakacji ani razu nie wspomniał o szkole... Pod tym względem jest spoko, przynajmniej na razie.
- Jedziecie gdzieś na wakacje?
- Do babci miałem jechać, ale się rozchorowałem... A ty?
- W sierpniu mamy jechać na tydzień do Chorwacji.
- Jacie...
Wtem do "siódemki" wszedł Nikodem wraz z rodzicami. Zdziwił go widok leżącego w łóżku Marcela. Spodziewał się raczej tego, że jego brat będzie szalał wózkiem po korytarzu albo bawił się z dzieciakami w świetlicy.
Marcel leżał na plecach. W prawą rękę miał wprowadzony wenflon. Był blady na twarzy.
- I jak się czuje nasz chory? - odezwała się Daniela. - Babcia ugotowała dla ciebie zupkę - dodała wyjmując z torby hermetycznie zamykaną miseczkę.
- Jaką? - spytał chłopiec.
- Pomidorówkę.
- Bez marchewki?
- Bez marchewki.
- To zjem - szepnął.
Szymon bezzwłocznie pomógł chłopcu się podnieść. Podwyższył mu oparcie od łóżka. Poprawił poduszkę.
- Kornel, kiedy do domu cię wypisują? - spytał Szymon.
- Podobno jutro - odparł chłopiec. - Mama mówiła, że miałem wstrząśnienie mózgu - powiedział z dumą.
- Prawdziwy mózgowiec z ciebie! - zaśmiał się Nikodem.
- Niko, a jak Misiulek, Pyskulek i Monsterek? - spytał Marcel po chwili.
- No dobrze... Są u babci... Jak jechaliśmy samochodem to Misiu się zlał u babci na siedzeniu!
- Mój Misiu? A to świnia! - rzekł Marcel uśmiechając się do brata. - Dostał karę?
- Nie.
- Należało dać mu pstryczka w nos, to by więcej razy tak nie robił - rzekł Marcel. - Najadłem się. Mama, powiedz babci, że dzięki za zupkę.
Daniela i Szymon spojrzeli na siebie, po czym oboje się uśmiechnęli. Szymon zajrzał do wiszącej na krześle torby.
- Mam coś dla ciebie... Taki mały prezent - rzekł.
- Nie mogę jeść żelków - odparł Marcel smutnym głosem.
- Tym razem to nie żelki. Proszę - rzekł Szymon wyjmując z torby brulion firmy Oxford w giętkiej, plastikowej oprawce.
Marcelowi pojawił się błysk w oczach.
- Jajku - szepnął nie odrywając wzroku od podarunku. - Jest świetny... Dziękuję. A coś do rysowania? - spytał podnosząc wzrok na Szymona.
- Może być zestaw ołówków?
- Jasne, tato! Dzięki! - ucieszył się. Z wdzięcznością uśmiechnął się do rodziców.
Nikodem odsunął się od Marcela. Pociągnął Kornela za rękaw od piżamy. Oboje wyszli na korytarz. Usiedli na parapecie.
- Super, że Marcel dostał prezent od rodziców a ja nie - rzekł Nikodem. - Jak ja rozwaliłem sobie nogę i miałem szytą to nie dostałem od nikogo żadnego prezentu.
- Hm... Marcelowi pewnie się strasznie nudzi, bo prawie w ogóle nie wstaje z łóżka. Niech sobie ma ten zeszyt i parę ołówków - odparł Kornel. - Zamiast mu zazdrościć, sam powinieneś coś mu kupić. Jak moja młodsza siostra leżała w szpitalu, bo miała mieć wycinane migdałki, to ze swojego kieszonkowego kupiłem jej lalkę Barbie.
- Żartujesz! - zdziwił się chłopiec.
- Nie żartuję. Wiesz, jak się cieszyła? Jak głupia!
Nikodem zastanowił się przez chwilę. Zmarszczył jasne brwi. Nic nie odpowiedział.
Po chwili obaj chłopcy ujrzeli zmierzających w ich stronę rodziców Kornela. Jego ojciec to bardzo postawny mężczyzna. Trzymał na rękach czteroletnią Zuźkę. Matka chłopca nijak komponowała się ze swoim mężem - ze względy na filigranową budowę ciała wyglądała raczej jak jego córka niż żona.
Kornel zeskoczył z parapetu, po czym wybiegł rodzicom na spotkanie. Oboje go ukochali. Siostra wręczyła mu własnoręcznie zrobioną laurkę.
- Żenada - pomyślał Nikodem, po czym zszedł z parapetu i poszedł posiedzieć z Marcelem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro