Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Baza

Marcel i Ada siedzieli obok siebie na łóżku. Z nerwami patrzyli na wychodzącego z pokoju Szymona. Gdy tylko mężczyzna zamknął drzwi, chłopiec przeniósł się na obrotowy fotel.
- Nie mogłaś pierwsza mnie przeprosić? - odezwał się. - Przez ciebie będziemy tu siedzieć w nieskończoność...
- Ta! Przeze mnie... Mówiłeś, że masz tu gdzieś kartki...
- Nie dostaniesz żadnej kartki. Masz się ze mną pogodzić, bo chcę iść na dwór.
Ada uśmiechnęła się. Wstała z łóżka. Podeszła do regału. Chwyciła w rękę należący do Marcela zeszyt z rysunkami.
- To twoje? - spytała.
- Może moje, może nie moje - odparł. - Może zostaw to...
Ada usiadła na podłodze. Przeglądała rysunki chłopca. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Weź to połóż tam, skąd to wzięłaś...
- Ładnie rysujesz... Narysowałbyś mnie?
- Tak... Jak jesteś zakopana żywcem a z ziemi wystaje ci tylko ręka! - zaśmiał się.
- Dam ci zdjęcie... Narysujesz mnie? Marcel, proszę!
- Nie - odparł krótko. - Przez ciebie przez całe wakacje nie dostanę od taty kieszonkowego. A, i jeszcze muszę ci oddać tę kasę... Ada, ja nie chciałem cię wydać, wiesz? Ale mama znalazła tą twoją żyletkę i nawrzeszczała na mnie i kazała mi powiedzieć, skąd to mam... Jakbym nie powiedział, pewnie dostałbym lanie od taty, bo wydałoby się, że trzymam w piórniku zestaw do tortur, a tata zakazał mi bawić się w tortury...
- Dziwny jesteś... Takie rzeczy trzymasz w swoim pokoju? Mało jest drzew dookoła? Ja na twoim miejscu zrobiłabym sobie gdzieś bazę...
- Kiedyś też o tym myślałem... Moglibyśmy zrobić sobie nawet salę tortur... Po drugiej stronie jeziora jest opuszczony pałac... Kiedyś byłem tam z Nikodemem...
- A myślisz, że moglibyśmy tam pójść? - spytała podnosząc wzrok znad zeszytu.
- Ogólnie, mama z tatą nie mogą się o tym dowiedzieć, bo mamy zakaz... Ale rowerami można by się przejechać...
- To może powiemy wujkowi, że się pogodziliśmy i tam pojedziemy? Co? - spytała z błyskiem w oczach.
- Albo mnie wkręcasz i zaraz pójdziesz na mnie nakablować...
- Zgłupiałeś?! Nie wkręcam! Chcę zobaczyć ten pałac!
- Ciszej mów! - wrzasnął podchodząc do skarbonki. Wyciągnął z niej pięćdziesiąt złotych. Podał je kuzynce do ręki.
- Trzymaj...
Dziewczynka uśmiechnęła się. Wsunęła banknot do kieszeni.
- To co? Idziemy? - spytała.
- No, idziemy... Ale jest jeszcze jeden problem... Niko.
- Może jechać z nami...
- Ale to papla...
- Powiemy mu, żeby trzymał język za zębami. A jak coś wypapla to najwyżej będziemy improwizować.
- Okej!
Marcel i Ada wyszli z pokoju. Zbiegli na dół po schodach. W salonie nie było nikogo.
Daniela leżała na hamaku, zaś Szymon siedział na trawie oparty plecami o drzewo. Oboje z niedowierzaniem patrzyli na biegnące w ich stronę dzieci.
- Hejo! - zawołał Marcel. - Oddałem Adzie kasę... Możemy iść na rowery? - spytał.
- Pogodziliście się? - spytał Szymon.
- Tak - odezwała się Ada. - Chcieliśmy przejechać się po okolicy... Możemy?
- No, możecie - odparł. - Ale weźcie ze sobą Nikodema. Okej?
- Okej! - zawołał Marcel biegnąc w stronę kanciapy.
Prędko wyprowadził z szopki trzy rowery. Ada pośpieszyła po Nikodema. Chłopiec niechętnie zgodził się uczestniczyć w rowerowej wycieczce. Wsunął do kieszeni kilka drobnych monet. Wziął też butelkę z wodą mineralną.
Tymczasem Marcel podbiegł do rodziców. Uśmiechnął się do mamy.
- Co kombinujecie? - odezwała się.
- Nic - odparł malec.
- Marcel, będziesz się dzisiaj wieczorem uczył tabliczki mnożenia - rzekł Szymon po chwili.
- Może tak, może nie! - zawołał chłopiec obejmując za szyję wciąż siedzącego na trawie ojca.
- Marcelek, co ty robisz? Chcesz mnie udusić? Kto pierwszy przeprosił? Ty czy Ada?
- Nikt... - odpowiedział dziesięciolatek. - Dobra! Idzie Niko! To my jedziemy! Nara!
- Nara.
Dzieciaki wsiadły na rowery. Miały już jechać, gdy nagle Marcelowi się coś przypomniało. Podjechał do rodziców.
- A czy dostaniemy trochę kasy na lody? - odezwał się.
- Na lodówce w słoiku są pieniądze... Możesz wziąć dziesięć złotych - powiedziała Daniela.
- Okej! - zawołał chłopiec zawracając rowerem. Po chwili popędził w stronę domu.
- Taki to da sobie radę w życiu - rzekł Szymon po chwili.
Daniela uśmiechnęła się.
- Chodź koło mnie... Może od razu hamak się nie zarwie...
Szymon uśmiechnął się.
- Nie, no! Cztery osoby na jednym hamaku, to lekka przesada - rzekł z namysłem.
Daniela wyciągnęła rękę w jego stronę. Wsunęła palce w jego włosy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro