Baza
Marcel i Ada siedzieli obok siebie na łóżku. Z nerwami patrzyli na wychodzącego z pokoju Szymona. Gdy tylko mężczyzna zamknął drzwi, chłopiec przeniósł się na obrotowy fotel.
- Nie mogłaś pierwsza mnie przeprosić? - odezwał się. - Przez ciebie będziemy tu siedzieć w nieskończoność...
- Ta! Przeze mnie... Mówiłeś, że masz tu gdzieś kartki...
- Nie dostaniesz żadnej kartki. Masz się ze mną pogodzić, bo chcę iść na dwór.
Ada uśmiechnęła się. Wstała z łóżka. Podeszła do regału. Chwyciła w rękę należący do Marcela zeszyt z rysunkami.
- To twoje? - spytała.
- Może moje, może nie moje - odparł. - Może zostaw to...
Ada usiadła na podłodze. Przeglądała rysunki chłopca. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Weź to połóż tam, skąd to wzięłaś...
- Ładnie rysujesz... Narysowałbyś mnie?
- Tak... Jak jesteś zakopana żywcem a z ziemi wystaje ci tylko ręka! - zaśmiał się.
- Dam ci zdjęcie... Narysujesz mnie? Marcel, proszę!
- Nie - odparł krótko. - Przez ciebie przez całe wakacje nie dostanę od taty kieszonkowego. A, i jeszcze muszę ci oddać tę kasę... Ada, ja nie chciałem cię wydać, wiesz? Ale mama znalazła tą twoją żyletkę i nawrzeszczała na mnie i kazała mi powiedzieć, skąd to mam... Jakbym nie powiedział, pewnie dostałbym lanie od taty, bo wydałoby się, że trzymam w piórniku zestaw do tortur, a tata zakazał mi bawić się w tortury...
- Dziwny jesteś... Takie rzeczy trzymasz w swoim pokoju? Mało jest drzew dookoła? Ja na twoim miejscu zrobiłabym sobie gdzieś bazę...
- Kiedyś też o tym myślałem... Moglibyśmy zrobić sobie nawet salę tortur... Po drugiej stronie jeziora jest opuszczony pałac... Kiedyś byłem tam z Nikodemem...
- A myślisz, że moglibyśmy tam pójść? - spytała podnosząc wzrok znad zeszytu.
- Ogólnie, mama z tatą nie mogą się o tym dowiedzieć, bo mamy zakaz... Ale rowerami można by się przejechać...
- To może powiemy wujkowi, że się pogodziliśmy i tam pojedziemy? Co? - spytała z błyskiem w oczach.
- Albo mnie wkręcasz i zaraz pójdziesz na mnie nakablować...
- Zgłupiałeś?! Nie wkręcam! Chcę zobaczyć ten pałac!
- Ciszej mów! - wrzasnął podchodząc do skarbonki. Wyciągnął z niej pięćdziesiąt złotych. Podał je kuzynce do ręki.
- Trzymaj...
Dziewczynka uśmiechnęła się. Wsunęła banknot do kieszeni.
- To co? Idziemy? - spytała.
- No, idziemy... Ale jest jeszcze jeden problem... Niko.
- Może jechać z nami...
- Ale to papla...
- Powiemy mu, żeby trzymał język za zębami. A jak coś wypapla to najwyżej będziemy improwizować.
- Okej!
Marcel i Ada wyszli z pokoju. Zbiegli na dół po schodach. W salonie nie było nikogo.
Daniela leżała na hamaku, zaś Szymon siedział na trawie oparty plecami o drzewo. Oboje z niedowierzaniem patrzyli na biegnące w ich stronę dzieci.
- Hejo! - zawołał Marcel. - Oddałem Adzie kasę... Możemy iść na rowery? - spytał.
- Pogodziliście się? - spytał Szymon.
- Tak - odezwała się Ada. - Chcieliśmy przejechać się po okolicy... Możemy?
- No, możecie - odparł. - Ale weźcie ze sobą Nikodema. Okej?
- Okej! - zawołał Marcel biegnąc w stronę kanciapy.
Prędko wyprowadził z szopki trzy rowery. Ada pośpieszyła po Nikodema. Chłopiec niechętnie zgodził się uczestniczyć w rowerowej wycieczce. Wsunął do kieszeni kilka drobnych monet. Wziął też butelkę z wodą mineralną.
Tymczasem Marcel podbiegł do rodziców. Uśmiechnął się do mamy.
- Co kombinujecie? - odezwała się.
- Nic - odparł malec.
- Marcel, będziesz się dzisiaj wieczorem uczył tabliczki mnożenia - rzekł Szymon po chwili.
- Może tak, może nie! - zawołał chłopiec obejmując za szyję wciąż siedzącego na trawie ojca.
- Marcelek, co ty robisz? Chcesz mnie udusić? Kto pierwszy przeprosił? Ty czy Ada?
- Nikt... - odpowiedział dziesięciolatek. - Dobra! Idzie Niko! To my jedziemy! Nara!
- Nara.
Dzieciaki wsiadły na rowery. Miały już jechać, gdy nagle Marcelowi się coś przypomniało. Podjechał do rodziców.
- A czy dostaniemy trochę kasy na lody? - odezwał się.
- Na lodówce w słoiku są pieniądze... Możesz wziąć dziesięć złotych - powiedziała Daniela.
- Okej! - zawołał chłopiec zawracając rowerem. Po chwili popędził w stronę domu.
- Taki to da sobie radę w życiu - rzekł Szymon po chwili.
Daniela uśmiechnęła się.
- Chodź koło mnie... Może od razu hamak się nie zarwie...
Szymon uśmiechnął się.
- Nie, no! Cztery osoby na jednym hamaku, to lekka przesada - rzekł z namysłem.
Daniela wyciągnęła rękę w jego stronę. Wsunęła palce w jego włosy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro