Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Agugu gigi

Był późny wieczór. Daniela dawno już spała. Szymon wyszedł na taras. Usiadł na schodach. W ręku trzymał kubek z gorącą herbatą.
Po chwili usłyszał, że ktoś otwiera tarasowe drzwi. Od razu domyślił się, że to Marcel.
Chłopiec usiadł obok ojca. Uśmiechnął się do niego.
- To się narobiło - szepnął dziesięciolatek. - Pewnie jesteś załamany...
- Załamany? - zdziwił się Szymon. - Z jakiego powodu?
- No z tego powodu, że będziesz miał dzieciaka. Znając twoje szczęście, na pewno urodzi się chłopak... A ja tak go wychowam, że będziesz miał z nim przesrane.
- Marcel, łobudzie! - rzekł Szymon czochrając chłopcu włosy.
- No co? Nigdy nie miałem młodszego brata... Będzie musiał mnie we wszystkim słuchać...
- Bez przesady...
- Co bez przesady? Jak nie będzie słuchał, to będę zabierał mu jego zabawki.
- Oj, Marcel, głuptasek z ciebie... Zanim twój braciszek podrośnie, trochę zmądrzejesz... Poza tym niepowiedziane, że mama urodzi chłopca. Może to będzie dziewczynka.
- Lepiej, żeby to był chłopak. O czym miałbym gadać z dziewczyną?
- Na początek "agugu gigi" - zaśmiał się Szymon.
- Tak mówiłeś do Nikodema, gdy był mały i nic mądrego z niego nie wyrosło...
- Oj, Marcel... Ciekaw jestem, co z ciebie wyrośnie...
- Się zobaczy... Może zostanę weterynarzem, bo ja bardzo kocham zwierzęta. Nawet Monsterka, chociaż nie jest mój.
- Byłby z ciebie świetny weterynarz. Ale, żeby zostać weterynarzem trzeba mieć dobre stopnie z matematyki i trzeba znać tabliczkę mnożenia.
- Niby po co weterynarzowi tabliczka mnożenia? - spytał chłopiec z niedowierzaniem.
- Do odmierzania lekarstw. Psu, który waży trzy kilogramy nie podasz tyle samo lekarstwa, co psu o wadze czterdzieści kilogramów, prawda?
- No nie... To ja jednak nie chcę być weterynarzem... Ale wiem, kim zostanie Niko, gdy dorośnie...
- No kim?
- Degustatorem win - rzekł chłopiec całkiem serio. - Albo zawodowym alkoholikiem.
- Marcel, proszę cię...
- No co? Kto jak kto, ale Niko bardzo by się do tego nadawał. Albo wymyśliłby nowy alkohol... I by go produkował i sprzedawał...
- Marcel...
- No co? Od Nikodema sam bym kupił jedną flaszkę na spróbowanie.
- Oj, chłopcze... Marcelek, wstajemy, idziemy spać... Późno już... - rzekł Szymon przeciągając się.
- Jeszcze o coś chciałem cię spytać... Tatuś, to my teraz jesteśmy taką prawdziwą rodziną, prawda?
Szymon uśmiechnął się. Wziął Marcela w objęcia.
- No tak... Ty jesteś moim synkiem, a ja twoim tatą - rzekł.
- Prawdziwym tatą? - spytał chłopiec
- Tak...
- Chciałbym, żebyś zrobił ze mnie teraz samolot... Ale pewnie nie zrobisz przez to, że miałem niedawno operację...
- Zrobię z ciebie taki mini samolot - rzekł Szymon wstając ze schodów. Podniósł chłopca wysoko do góry. Marcel szeroko rozpostarł ręce.
- Ja lecę! - zawołał.
- Cicho, bo mama usłyszy i się skończy nasz podniebny lot... - rzekł Szymon.
- Okej... - szepnął chłopiec. - Ja lecę - dodał tak cicho jak tylko potrafił.
- Samolot wylądował... Piloci idą spać - rzekł Szymon stawiając chłopca na drewnianej posadzce.
- Kurcze, tato! Rozkaz z lotniska... Trzeba odbyć jeszcze jeden daleki lot za ocean...
- To chodź...
Szymon ponownie uniósł Marcela do góry. Chłopiec nie posiadał się z radości. Śmiał się w głos.
Mężczyzna wniósł chłopca do salonu. Gdyby nie to, że malec niedawno wrócił ze szpitala, Szymon rzuciłby go na kanapę.
- A teraz do spania... - rzekł mężczyzna. - Raz, dwa!
- Tato, nie bądź taki... Chcę trochę z tobą się powygłupiać...
- Marcelek, jest prawie jedenasta. Chce mi się spać...
- Tato, błagam cię...
- Jutro.
- Teraz.
- Do spania... Raz!
- Dwa, trzy! I co?
- I to, że radzę ci wiać!
Chłopiec odwrócił się tyłem od ojca. Ten szybko go złapał. Przełożył przez ramię, po czym zaniósł do pokoju na poddasze. Położył chłopca do łóżka. Marcel się śmiał. Nie mógł się uspokoić.
- Już? Przechodzi głupawka? - spytał Szymon.
- Jeszcze nie - odparł chłopiec chichocząc.
- A teraz? - rzekł Szymon robiąc zeza.
Marcel wybuchnął śmiechem. Łzy poleciały mu po obydwu policzkach.
- Tato, zrób to jeszcze raz! - zawołał trzymając się ze śmiechu na brzuch.
- Śpij.
- Tato, proszę.
Szymon zmienił minę na poważną, po czym ponownie zrobił zeza. Marcel parsknął śmiechem.
- Nie mogę z ciebie - rzekł chłopiec.
- A ja z ciebie - oznajmił Szymon. - Śpij synku... Pamiętaj, jutro zmywasz naczynia po śniadaniu.
- Nic nie słyszę. Śpię.
- Śpij, śpij. Kocham cię. Dobranoc, synku.
- Ja ciebie też kocham... - szepnął chłopiec. - Zgasisz?
- Zgaszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro