Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

# 2

Maciek

Budzi mnie okropny smród i odór. Otwieram oczy, a przed swoim nosem mam syrę mojego kuzyna.

Ja pierdolę uduszę się!!! Podnoszę się z drewnianej pryczy, cały połamany i zziębnięty, po czym szturcham śpiącego kuzyna, by się obudził.

– Wstawaj śmierdzielu!

– Yyy, mamusiu, jeszcze chwilkę... Dziś mam na drugą lekcję.

– Co on pierdoli? Stare czasy mu się przypomniały, kiedy jeszcze chodził do szkoły? – krzyczę i zwalam go na zimną, brudną posadzkę.

– Aaaa, chcesz mnie zabić kretynie? – Alan podnosi się z podłogi, trzymając się za głowę.

Wygląda jak tysiąc nieszczęść i jest cały siny i zmarznięty. Zresztą ja także...

Wczoraj nie chcieliśmy wyjąć z butów i bluz sznurówek, więc zajebali nam adidasy i okrycia wierzchnie.

Zrobili nam szkołę przetrwania i jebaną wytrzeźwiałkę, zostawiając nas w zimnej, zatęchłej celi, w samych podkoszulkach.

– Wąchałem twoje śmierdzące kopyto... Kurwa stary, ty gnijesz, czy masz grzybicę? Przecież to się leczy, chłopie!

– Oj zamknij paszczę deklu! Zajebali nam buty, a jakoś wstać, żeby się wylać musiałem. Nie moja wina, że tu kurwa nie sprzątają i jebie, jakby się ktoś rozłożył. – krzyczy zdenerwowany Alan, a ja zaczynam się śmiać.

– Z czego się kretynie śmiejesz? Róża cię zabije i mnie przy okazji, a Lea nie da mi się tknąć do porodu i znowu będę jechał na ręcznym. Mało nas nie zabiłeś i jeszcze się cieszysz...Stary, głupi chuj!

– Przecież się nic nie stało. – mówię obojętnie, wzruszając ramionami.

– Nic się nie stało?! Jechałeś pod prąd, rozwaliłeś swój samochód i zabrali ci prawko na rok. Ciekawe, jak to wytłumaczysz Róży?

– Nic nie zamierzam tłumaczyć i nie zamierzam jej o tym mówić. – odpowiadam znudzony pierdoleniem kuzyna.

Głowa mi pęka i nie mam ochoty o tym myśleć... Teraz muszę dokończyć organizować nasze wesele, bo moja kobieta nie będzie miała do tego głowy.

Mieliśmy wziąć ślub, gdzieś na ciepłych wyspach, ale jak z małym dzieckiem tłuc się przez pół świata... Postanowiliśmy, że zrobimy duże wesele tu w Krakowie.

Termin mamy dokładnie za miesiąc, więc trzeba się sprężyć i stanąć na wysokości zadania, by się wszystko udało. Róża, co prawda marudziła, że wrzesień, że zaraz po ciąży nie zdąży wrócić do swojej figury, ale dla mnie i tak jest piękna... Zresztą nawet nie przytyła za dużo, poza piłką, którą nosiła na brzuchu...

Z zamyślenia wyrywa mnie Alan, trajkoczący i wymachujący rękoma.

– A jak będziesz jeździł do pracy, taksówką? Jak pojedziesz po nią i dziecko do szpitala, jak wytłumaczysz jej zniknięcie samochodu? – pyta kreatura wstrętna i dobija mnie jeszcze bardziej.

W sumie Alan ma rację... co ja teraz mam zrobić?...Wiem...

– Auto, powiem, że sprzedałem, a do pracy nie będę jeździł, bo biorę miesiąc urlopu. Mam pomysł na nową książkę i chętnie posiedzę w domku z moją kobietą i malutkim, słodziutkim synkiem. – odpowiadam i zacieszam z genialnego pomysłu.

– Do dupy śpiewać! Lea ma zostać sama w pracy? Ona nie może się teraz przemęczać, a ty jesteś dupkiem!

– Przecież będzie lekarz na zastępstwo za mnie, zresztą nie drzyj kapcia, Lea może wziąć wolne na ten czas.

Kiedy Alan chce jeszcze coś powiedzieć, drzwi pomieszczenia się otwierają i staje w nich funkcjonariusz.

– Doba hotelowa się skończyła. Rachunek możecie uregulować w recepcji. – żartuje sobie z nas palant jeden, a mnie wcale nie jest do śmiechu, ale postanawiam się troszkę podroczyć z tłuściochem i mówię.

– O bardzo dziękujemy za taką świetną gościnę. Pokój pierwsza klasa, a łóżko małżeńskie po prostu fantastyczne! Jedzenie także serwujecie państwo genialne, tylko palce lizać. Polecimy wasz hotel naszym znajomym, zarobicie krocie, a teraz dziękujemy za gościnę, ale na nas już czas.

Kiedy odbieramy z depozytu nasze ciuchy, wychodzimy na świeże powietrze, gdzie czeka już na nas wściekła Lea.

Ma minę, jakby chciała nas zamordować, ale nie daje tego po sobie poznać... Pewnie załatwi Alana w domu...dostanie wpierdol, chomąto i do pola...

Wsiadamy do samochodu, a Alan jak ten piesek zaczyna słodzić brunetce. Lea spogląda tylko na niego, wyciąga w jego kierunku dłoń i znudzonym tonem mówi.

– Mów do ręki. – na jej słowa wybucham głośnym śmiechem, a Lea tym razem zwraca się do mnie.

– Nie ciesz się tak, bo zamierzam powiedzieć Róży, o waszych nocnych eskapadach autem po pijaku! Chciałeś się zabić, to mogłeś to zrobić sam, a nie zabierać ze sobą ojca mojego dziecka.

– Przepraszam Lea. – mówię, żeby jakoś ją udobruchać i załagodzić sytuację.

– Nieodpowiedzialne, śmierdzące dupki. – odpowiada, po czym włącza się do ruchu i jedzie w stronę mojego mieszkania.

Żegnam się z wścieklizną i jej pantoflem, po czym podążam do mieszkania... Muszę się wykąpać i zmyć z siebie smród alkoholu i szczyn z izby wytrzeźwień.

Podziękuję za takie dobrobyty i przygody... nigdy więcej nie zrobię takiej głupoty. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale więcej tak nie postąpię...

Biorę szybki prysznic i kiedy mam zejść na śniadanie, dzwoni mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz i oblewają mnie zimne poty.

– Tak skarbeczku? – mówię i przełykam głośno ślinę.

– Cześć tatusiu. Jak minęła ci noc? – pyta moja przyszła żona, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.

– Spokojnie krasnalku, wypiliśmy trochę z Alanem i poszliśmy grzecznie spać. – kłamię, jak z nut i pójdę za to do piekła.

– To dobrze. Ja oka nie zmrużyłam. Całą noc patrzyłam na Maxa.

– Co, czemu? Coś się stało? – pytam wystraszony.

– Nie kochanie, po prostu nie mogłam się na niego napatrzeć, jest podobny do ciebie i bardzo was kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez was.

Mój śliczny słodziak.

– Kocham cię skarbie. Ciebie i naszego synka... Nie mogę się doczekać naszego ślubu, kiedy będziesz moją żoną i zostaniemy ze sobą na zawsze razem. Właśnie się do was wybieram.

– To super, bo się za tobą stęskniłam. – odpowiada zadowolona brunetka, a mi się robi cieplej na sercu.

– Kochanie wstąpię jeszcze w kilka miejsc, załatwię parę spraw i jestem u was.

– W takim razie czekamy. – Róża kończy połączenie, a mnie dopada moralny kac.

Jak ja jej powiem o tym, że straciłem prawa jazdy, rozpieprzyłem samochód w drobny mak i o mało nie zabiłem człowieka?...

***

Alan

Biegnę posłusznie za moją kobietą, kiedy odbieramy Olka od rodziców Róży i próbuję wytłumaczyć jej całą sytuację, ale ta nawet nie chce mnie słuchać i w sumie ma rację, bo ja też bym się pewnie wkurzył na jej miejscu... Ba... ja bym zajebał za taki numer.

– Pupelko moja, poczekaj na mnie, bo nie nadążam za tobą. – sapię, biegnąc za wściekłą kobietą, kiedy Lea gwałtownie obraca się w moją stronę i wali mnie z plaskacza w twarz.

– Jak mogłeś być taki nieodpowiedzialny?!

– Kochanie, to nie ja, to ten debil się uparł, żebyśmy pojechali autem. – mówię skruszony, trzymając się dłonią za bolący policzek.

– Jakby ci Maciek kazał nasrać i zjeść swoje gówno, to też byś to zrobił?

– O teraz cię kobieto poniosło. – podnoszę głos, za co znowu dostaje w ryj.

Nosz kurwa! Baba mnie bije? Znowu? Znowu to samo? O nie...Tak się nie będziemy bawić.

– Uderz mnie jeszcze raz, a zobaczysz! – I dostaję trzeciego strzała, a mój łeb odskakuje do tyłu.

Jestem w szoku, totalnym szoku... Bestia jest mocniejsza, niż myślałem.

– Przepraszam! – krzyczę głośno, jednocześnie robię unik w razie czego, jakby przyszedł jej pomysł do głowy, by ponownie mnie spoliczkować.

Nic takiego się jednak nie staję, bo Lea wybucha głośnym płaczem, mówiąc przez łzy.

– Jak do mnie wczoraj zadzwoniłeś i powiedziałeś, co się stało, to nie zmrużyłam oka, bo ciągle miałam przed oczami waszą stłuczkę. Alan, umarłabym, gdyby ci się coś stało! Zakuty łbie, ja nie powinnam się teraz denerwować!

– Myszeńko moja... Wybacz mi najdroższa, ja już nigdy nie zrobię takiej głupoty, jak wczoraj, nigdy! Błagam cię nie gniewaj się na mnie... Kocham cię jak wariat i nie zostawiłbym cię samej na tym świecie.

– A co kurwa, nawiedzałbyś mnie jako duch?!

– Kochanie... Ty przeklinasz? – robię zszokowaną minę, drapiąc się po karku.

– Masz szlaban, na wszystko! – brunetka krzyczy i wali mnie pięścią w klatkę piersiową.

– Jak na wszystko? – pytam zszokowany jej słowami.

– Normalnie!

– Na twoją pupelkę też? Nie tylko nie to! To nie sprawiedliwe!

– A kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe? – odpowiada i cwaniacko cmoka ustami.

– Zabiję tego starego chuja i wyrwę mu serce! Sprzedam go do Róży, a ona go wpierdoli, przeżuje i wypluje jego kosteczki. – krzyczę zdesperowany, a Lea wybucha głośnym śmiechem.

Ja mam karę, ale ty kuzynie będziesz miał armagedon w chałupie, już ja się o to postaram!!! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro