Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

# 1

Pół roku później...

Maciek

– Boże święty, jak to odeszły ci wody? O mamo kochana, jak to rodzisz? – krzyczę do słuchawki i zrywam się z fotela.

– Kurwa!!! Rodzę!! Czego tu nie rozumiesz?! Pośpiesz srakę i przyjeżdżaj do mnie, bo sama nie pojadę do szpitala! – krzyczy zdenerwowana Różyczka, a ja w te pędy zakładam na siebie marynarkę i biegnę do wyjścia, potrącając po drodze ciężarną Leę.

Lea jest w szóstym miesiącu ciąży i z Alanem spodziewają się dziewczynki. Śmiałem się z kuzyna, że raz bez gumy i zalał skutecznie formę. Alan o dziwo, strasznie się cieszy i nosi na rękach swoją małą ciężarówkę.

Olek rozwija się prawidłowo i jest taki kochany i spokojny, że aż im zazdroszczę takiego grzecznego malucha.

Mam nadzieję, że mój synek również będzie aniołkiem i da nam pospać...

Lea, zaraz po pogrzebie Amandy i Marka, przeniosła się do Alana i razem wychowują Aleksandra. Alan skaczę pod sufit i zrobił się z niego inny człowiek. Dosłownie go momentami nie poznaję... Nie zwraca uwagi na inne kobiety, a Leę traktuje, jak królową. Co prawda nadal jest głupi i szajbnięty na łeb, ale przynajmniej jest w porządku wobec brunetki.

– Lea, przepraszam cię! Nic ci nie jest, wszystko w porządku? – pytam wystraszony.

– Tak, tak wszystko ok, ale za to ty wyglądasz, jakbyś miał zaraz zejść na zawał. Stało się coś?

– Oj stało!!! – krzyczę i poluźniam krawat przy szyi.

– Jezu kochany! Mów! Coś z Różą? No mów!

– Rodzi, kurwa, rodzi! Aaaa!!!

– Ja nie mogę z ciebie człowieku, to jedź do niej, a nie tu stoisz, jak ta pizda! – Lea popycha mnie w stronę wyjścia, a ja spoglądam na nią błagalnym wzrokiem, by pojechała ze mną.

– Co tak patrzysz? Mam jechać z tobą? – pyta, a ja tylko kiwam głową. Jest mi słabo i oblewają mnie poty... zaraz się przewrócę.

– Boże kochany, jaki ty jesteś delikutaśny! Poczekaj, zamknę gabinet i napiszę informację dla pacjentów. Idź już do samochodu, ja zaraz będę. Usiądź od strony pasażera. Chcę dojechać po Różę w jednym kawałku. – mówi zdenerwowana brunetka.

– Mówiłem ci już, że cię kocham? Jeśli nie, to teraz mówię, kocham cię Lea!

– Dobra, ty mi tu nie słodź, tylko dzwoń do Alana, niech zadzwoni do Róży i twoich rodziców.

Wykonuję wszystkie polecenia mechanicznie i wystraszony, jak nie wiem co, czekam w aucie na Leę. Zaczynam się pocić i trząść z nerwów. Kochanie wytrzymaj, już jadę... mówię do siebie i próbuję się uspokoić.

Kiedy Lea wsiada do auta, jedziemy prosto po moją rodzącą kobietę.

Wpadam na górę i widzę Różę siedzącą w salonie z rozkraczonymi nogami, trzymająca się za brzuch i krzyczącą z bólu. Na podłodze jest wielka kałuża, a ja zaraz zemdleję...

Staję jak ta ciota i patrzę na moją kobietę, jak cierpi, ale za cholerę nie mogę się ruszyć z miejsca. Dopiero wrzask brunetki przywołuje mnie do porządku.

– Co się tak kurwa gapisz?! Pomóż mi, bo urodzę tu! – momentalnie podbiegam do Róży i pomagam jej wstać, po czym wychodzimy do windy. Lea zabiera torbę z rzeczami dla maluszka i dołącza do nas.

W drodze do szpitala, Róża krzyczy i płacze z bólu, a mnie boli razem z nią.

– Kochanie, wytrzymaj, jeszcze troszkę, jeszcze moment. Pomyśl sobie o czymś przyjemnym, to ból nie będzie taki mocny. – mówię i próbuję uspokoić brunetkę.

– O czym mam sobie pomyśleć? – pyta pomiędzy skurczami.

– Nie wiem, może o tym jak się kochamy i mój penis wchodzi w twoją ciasną szparkę, a ty piszczysz z przyjemności?

– Oj, kurwa zamknij się już i nie pierdol mi teraz takich śmieci! Dla twojej wiadomości, jeśli przeżyję ten poród, to on rozwali mi tę moją ciasną piczkę i już nie będziesz taki zadowolony. – krzyczy wkurzona Róża, a ja próbuję ją pocieszyć, mimo wszystko.

– E tam kochana, nie martw się o mojego penisa. On kocha twoją szparkę i nie ważne jaka będzie. On i tak jej nie zdradzi, zresztą kochanie... Twoja dziurka po porodzie wróci do swoich rozmiarów, więc się nie przejmuj.

– Ja pierdolę! – krzyczy Lea, która prowadzi samochód. – Możecie przestać? Nie mam ochoty słuchać o waszych pitolach i szparkach. Jedziemy do porodu, a wy seks rozmowy sobie urządzacie. Przestańcie, albo ja zaraz urodzę!

– Już Lea, już spokojnie. Ja nie przeżyję już dwóch porodów naraz.

Kiedy w końcu dojeżdżamy do szpitala, Różę zabierają na porodówkę, a ja idę na izbę przyjęć, załatwić wszystkie formalności.

***

Lea

Siedzę na korytarzu przed salą porodową i czekam na Alana. Zastanawiam się, jak Maciek sobie radzi, podczas porodu Róży, czy daje radę, czy może zemdleje z nerwów?... Nie widziałam go nigdy w takich nerwach, jak dziś. Szkoda mi się go zrobiło chwilami, kiedy się pocił i wyglądał, jak mały, bezbronny chłopiec.

– Cześć kochanie, już jestem. Przepraszam za spóźnienie, ale mama Róży przyjechała dość późno.

– Cześć skarbie – odpowiadam i całuję mojego mężczyznę w usta. – Nic się nie stało. Daliśmy sobie radę, ale Maciek wyglądał, jakby miał dostać zawału.

– Maciek? Taki byczek, a boi się porodu? – pyta i zaczyna się śmiać ze swojego biednego kuzyna.

– No, on bardziej się przejmował tym, że Róża cierpi, że ją boli i przez niego teraz krzyczy. Uczuciowy facet. – odpowiadam i uśmiecham się do Alana.

– Ja też jestem uczuciowy kochanie. – mówi, robiąc smutną minę.

– Wiem, mój mężczyzno, wiem. Powiedz mi, mama Róży nie robiła problemu, że musi zostać z Olkiem? – pytam.

– Nie kochanie, ona była zachwycona. Mówiła, że musi się przyzwyczajać, bo zaraz będzie zabawiać swojego wnuczka.

Siedzimy z Alanem na korytarzu już dobre dwie godziny, kiedy to z sali wychodzi Maciek.

Wygląda, jak zombie. Jest blady, jak kreda i mokry, jakby dopiero co wziął prysznic.

– Jezu stary, jak ty wyglądasz?! Jakbyś to ty rodził! I jak, no mów! – Alan zadowolony, wypytuje, będącego w szoku Maćka o przebieg porodu, ale mężczyzna bez żadnego entuzjazmu, jak zahipnotyzowany odpowiada.

– Maksymilian. Zdrowy, waga 3,5 kilograma, długość 57 centymetrów, odruchy w normie, oddech prawidłowy, skóra różowa, poród bez komplikacji. – spoglądamy z Alanem na siebie i wybuchamy głośnym śmiechem.

– Zwariował! – krzyczy Alan, trzymając się za brzuch, powstrzymując paniczny śmiech.

Podchodzę do Maćka i przytulam go mocno do siebie, gratulując narodziny dziecka.

– Maciuś, jesteś tatą! – krzyczy wariat Alan i uderza Maćka mocno w plecy, a w tym momencie Maciek wraca do rzeczywistości. Spogląda na nas i zaczyna skakać i krzyczeć z radości.

– Kurwa, mam syna, kurwa, mam syna!!! Jest śliczny i ma jaja większe od moich!

– Mówiłem, że ześwirował! Może trzeba dzwonić do szpitala psychiatrycznego? – śmieje się Alan, a ja wraz z nim, kręcąc głową na boki.

– Jak się czuje świeżo upieczona mamusia? – pytam Maćka, który bez przerwy się cieszy i skacze, jak mały chłopiec.

– Dobrze. Jest szczęśliwa, ale zmęczona. Zaraz nakarmi Maxa, a potem zabiorą go na jakieś badania. Prosiła, żebyś do niej weszła. – odpowiada szczęśliwy Maciek.

– Dobrze. W takim razie idę do niej, a wy chłopcy jedźcie do domu i wypijcie zdrowie Róży i maluszka.

– O tak kochanie! – krzyczy Alan, zacierając ręce. – Ale, co z Olkiem? – pyta.

– Nie martw się kochanie, posiedzę chwilę z Różą i pojadę po niego, a wy jedźcie, tylko Alan bądź pod telefonem, gdybym czegoś potrzebowała, dobrze?

– Kocham cię! Mam najwspanialszą kobietę pod słońcem!

– Masz, masz i nie zepsuj tego. Bądźcie grzeczni.

– Jasne skarbie. – odpowiada brunet, całuje mnie na pożegnanie, po czym z Maćkiem znikają za drzwiami.

***

Alan

Moja kobieta, to chodzący ideał i tylko ją całować po stopach... Tak się cieszę, że ją spotkałem, a jeszcze bardziej z tego, że mnie pokochała i po śmierci Amandy pomogła mi z Olkiem. Mało tego, już niedługo znowu zostanę ojcem i dosłownie szaleję z radości, że będę miał córeczkę...

Judytka, będzie moją księżniczką i oczkiem w głowie. Jeśli to będzie kopia mamusi, to już całkiem zwariuję na jej punkcie, a facet, który będzie chciał się z nią umówić w przyszłości, będzie miał jednym słowem przejebane.

– Maciuś, stary chuju! Gratulacje! Nasi synowie, to będą nasze kopie, ale mam nadzieję, że twój nie będzie taki ciotowaty, jak ty i nie będzie czekał z utratą wianuszka, do momentu, aż stuknie mu czterdziestka. – nabijam się z kuzyna i trącam go łokciem w rękę.

– Oj zamknij paszcze Alan i nie trącaj mnie, bo się zaraz rozjebiemy na pierwszej, lepszej latarni.

– Spoko stary. Zluzuj majty i jedź do domu, musisz się przebrać i walimy na imprezę, oblać narodziny twojego syna!

– Nie możemy wypić w domu? – pyta mnie ciota totalna, a ja przewracam tylko oczami.

– Jedź i nie marudź, po drodze stań koło monopolowego. – mówię i zacieram już ręce, na dzisiejszy wieczór.

W mieszkaniu Maciek idzie pod prysznic i zakłada na siebie jakieś luźniejsze ciuchy, a ja w tym czasie już się alkoholizuję w salonie i ucinam sobie miłą dyskusję z moją kochanicą diabła – Zofią.

Siedzimy w salonie, pijemy i śmiejemy się z dowcipów pani Zosi, kiedy kończy się nam alkohol. Jesteśmy nawaleni, jak autobusy, ale jak pić, to pić.

– Skończyło się nam paliwo. – mówię i spoglądam na Maćka.

– To szebaaa zatankować. – bełkocze zalany Maciek.

Maciek od zawsze miał słabą głowę, co do alkoholu, ale co się dziwić... on jest umysłowy... Tacy ludzie z inteligencją powyżej przeciętnej są delikatni i ciotowaci, właśnie tak, jak mój kuzyn.

– To jedziemy! – krzyczę i wstaję z fotela. Zarzuca mną trochę, ale kto, by się tym przejmował?

– To nie jest dobry pomysł panowie. – mówi Zosia, która dotrzymuje nam towarzystwa i bez przerwy mnie kokietuje.

Stara zboczenica...

– Kochanieńka, weźmiemy taksówkę. – odpowiadam kobiecie i szarpię za rękę nawalonego bruneta.

Zjeżdżamy windą na parking, a mój jebnięty kuzyn idzie do auta i otwiera drzwi.

– Co ty odpierdalasz? – krzyczę na Maćka i próbuję mu wyrwać kluczyki.

– Zostaw mnie, dawaj jedziemy do monopolowego.

– Pojebało cię?! Poczekamy na taksówkę.

– Nie pękaj cioto! – bełkocze debil, a ja mam ochotę go trzasnąć.

– Ok, ale jak nas zabijesz, to ja zabiję ciebie!

– Jasne, jasne! Ładuj dupę.

Jedziemy pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, a ja zaraz dostanę szału... Szlag mnie jasny trafi, jeśli on tak będzie jechał.

– Może zwolnisz? Chyba za szybko jedziemy. – kpię sobie z Maćka, a ten bierze dosłownie moje słowa i zwalnia do czterdziestki.

– Kurwa!! Maciek, do kurwy nędzy!

– Nie krzycz na mnie, bo się zamknę w sobie!

– A zamykaj się kurwa. Debil jebany!

Jedziemy i wrzeszczymy na siebie, kiedy nagle Maciek wjeżdża na przeciwny pas i zapierdala pod prąd.

– Debilu! Zabijesz nas! – krzyczę i próbuję wrócić na właściwy pas, kiedy słychać tylko trzask i wielki huk. Poduszki powietrzne wybuchają, a my uderzamy w nie głowami.

Zajebie kutasa, zajebie i urwę mu jaja!

Nic nam nie dolega całe szczęście, bo prędkość z jaką jechał Maciek była taka zawrotna, jak ślimak na wyścigach. Kierowca z pojazdu, w który zajebaliśmy, także nie jechał szybko i dodatkowo jeszcze zwalniał, widząc nas na swoim pasie.

Wściekły facet wychodzi z samochodu i biegnie w naszą stronę.

– O to denkarz pierdolony, okularnik jebany! – krzyczy Maciek i wysiada z auta, rzucając się na faceta, gotowy do bicia.

Wyskakuję z samochodu i pędzę do kuzyna, odciągając go od chłopka, by nie poprzestawiał mu okularów.

– Jak jeździsz ślepy pacanie? Wpierdol chcesz dostać? – Maciek krzyczy do wystraszonego faceta, potrząsając nim, jak szmacianą lalką.

Staram się go odciągnąć od faceta, bo jeszcze chwila i będzie nieciekawie.

– Ale to pan we mnie wjechał. – tłumaczy się goguś w okularach, a Maciek dostaje szału.

– Co? Chcesz mi wmówić, że nie umiem jeździć? O ty kurwa w dupę jebana męska szmato!

– Maciek uspokój się! – krzyczę na debila i ciągnę go na bok, kiedy podjeżdża policja.

Zajebiście!!! Jesteśmy w ciemniej, ciasnej dupie murzyna...

– Witam państwa. Mariusz Dębski, policja drogowa się kłania. Co się stało? – pyta pies, spoglądając na nas.

W tym momencie, chyba telepatycznie porozumiewamy się z Maćkiem, bo w jednym czasie pokazujemy palcem na okularnika z wadą minus czterdzieści dioptrii i mówimy.

– To on w nas wjechał!

Policjant spogląda na nasze auta, to na faceta w okularach i pyta.

– On? – pokazuje na faceta w okularach, a my kiwamy głowami na tak.

– Ja? – odzywa się facet. – Nie, to oni. – pokazuję na nas.

– My? Nie, to on! – teraz pokazujemy na policjanta, a ten doznaje szoku.

– Ja?! – mówi policyjna menda.

– A kto, kurwa ja? – odzywa się najebany kuzyn, a ja zaraz zrobię siku w majtki ze śmiechu.

– Czy pan próbuje zrobić ze mnie idiotę? – pyta Maćka policjant.

– Moja zasada. Nie rób nic, co już zostało zrobione. – na słowa mojego kuzyna przewracam się na asfalt i dławię się śliną.

– Nie no, tego już za wiele! – krzyczy niebieski smerf.

Maciek próbuje jeszcze coś powiedzieć, ale wtedy do akcji wkraczam ja.

– Proszę wybaczyć kuzynowi, cierpi na pomroczność jasną. Może potrącić człowieka na pasach i każdy sąd go uniewinni.

– Pan się ze mnie nabija?

– Ja?! – pytam oburzony.

– Wy nie jesteście do końca normalni, prawda? – pyta zdezorientowany policjant.

– Ależ panie władzo! My jesteśmy całkowicie zdrowi. To ten tu nie potrafi jeździć. Proszę zobaczyć, jakie ma na nosie denka od słoika. Takim ludziom nie powinno się dawać prawa jazdy.

– A panowie, to trzeźwi są aby? – Policjant spogląda na chwiejącego się Maćka i wyjmuje alkomat.

– My? Panie władzo, my jesteśmy trzeźwi, jak konie! – nabijam się z niego, bo już mam totalnie wszystko w dupie. Co ma być, to będzie... Wiem jedno... będą niezłe jaja...

Policjant podaje mi alkomat... No to się stary zdziwisz, myślę sobie i dmucham jako pierwszy.

– O proszę, proszę... widzę pan trzeźwy, jak skowronek. 1,4 promila w wydychanym powietrzu. Teraz proszę drugiego pana dmuchnąć.

– Dmucham tylko swoją żonę! – krzyczy najebany debil, a ja walę się dłonią w czoło.

Maciek niezdarnie bierze urządzenie, ale zamiast dmuchać, to ciągnie, na co wybucham głośnym śmiechem.

– Stary, ty nie ciągniesz fiuta, żebyś zasysał powietrze. Pomyśl sobie, że dmuchasz Różę.

Maciek, na moje słowa, zaczyna mocno dmuchać w urządzenie, aż robi się czerwony z wysiłku. Patrzę na policjanta i nie wydaje się być takim sztywnym chujem, bo widok Maćka i jego poczynań, wywołuje u niego uśmiech.

– Brawo! Wystarczy. – mówi policjant, zabierając alkomat z rąk bruneta. – Hmm... 1,75 promila. Nadal panowie twierdzą, że są trzeźwi?

– No jaha! – odpowiada Maciek.

– Kto prowadził auto?

– On! – krzyczy Maciek, pokazując na mnie, a ja w tym samym czasie mówię, że to kuzyn.

– To który? – pyta lekko zdenerwowany policjant.

Spoglądamy na siebie z Maćkiem.

– To on! – krzyczymy, wskazując na okularnika.

– On?

– No chyba mówimy, prawda?

– Chcą mi panowie powiedzieć, że ten pan jednocześnie prowadził swoje i wasze auto?

– Tak, to chcemy panu powiedzieć. – odpowiadamy z Maćkiem bardzo zgodnie.

– Tak myślałem panie władzo, że ci tu nie są do końca normalni. – odzywa się okularnik pierdolony, a ja w tym samym momencie morduję go wzrokiem.

– Panie kochany, mój kuzyn jest bardzo znanym i rozchwytywanym seksuologiem. Pisze świetne książki o cipkach i pitolkach i chętnie przyjmie panów w swoim gabinecie. – krzyczę, robiąc Maćkowi reklamę.

– Znam, znam. – mówi policjant. – Moja żona za panem szaleje. Ma pana wszystkie książki. Korzystając z okazji, czy ja mogę prosić pana o autograf, dla małżonki?

– Jasne. Dla kogo dedykacja? – pyta Maciek.

– Dla Genowefy. – odpowiada policjant, a ja parskam śmiechem.

Kiedy już wszystko jest wyjaśnione, jedziemy na komendę, a Maćka auto lawetą na parking policyjny. Dowiadujemy się, że Maćkowi zabiorą prawko na rok i będzie musiał zapłacić grzywnę, do tego dojdą wszystkie usługi, jak laweta i parking, to jakieś dwa, dwa i pół tysiąca złotych, ale co to dla mojego kuzyna... Gorzej, kiedy Róża się dowie o tym incydencie, to urwie Maćkowi jaja.

Zajebista noc się nam szykuje... nie ma co...

Kiedy dojeżdżamy na komisariat, błagam policjanta, bym mógł zadzwonić do Lei i poinformował ją, by nas rano odebrała z komendy.

Maciek jak to pijany debil, zadowolony pyta policjanta.

– Może nam pan kupić flaszkę wódki, jakąś zagrychę i przynieść nam do tego pokoju hotelowego?

– Jasne już lecę! – odpowiada policjant, śmiejąc się z nas. – Jeszcze jakieś życzenia?

Nieźle się zapowiada...Będę spał na drewnianej pryczy, gdzie dookoła jebie szczynami... Maciuś, ja ci się odwdzięczę...

I mamy pierwszy rozdział!!! Podobał się Wam kochani?...

Buziole Alicja :**:*:*:*:*:**::**::**::**

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro