# 1
Pół roku później...
Maciek
– Boże święty, jak to odeszły ci wody? O mamo kochana, jak to rodzisz? – krzyczę do słuchawki i zrywam się z fotela.
– Kurwa!!! Rodzę!! Czego tu nie rozumiesz?! Pośpiesz srakę i przyjeżdżaj do mnie, bo sama nie pojadę do szpitala! – krzyczy zdenerwowana Różyczka, a ja w te pędy zakładam na siebie marynarkę i biegnę do wyjścia, potrącając po drodze ciężarną Leę.
Lea jest w szóstym miesiącu ciąży i z Alanem spodziewają się dziewczynki. Śmiałem się z kuzyna, że raz bez gumy i zalał skutecznie formę. Alan o dziwo, strasznie się cieszy i nosi na rękach swoją małą ciężarówkę.
Olek rozwija się prawidłowo i jest taki kochany i spokojny, że aż im zazdroszczę takiego grzecznego malucha.
Mam nadzieję, że mój synek również będzie aniołkiem i da nam pospać...
Lea, zaraz po pogrzebie Amandy i Marka, przeniosła się do Alana i razem wychowują Aleksandra. Alan skaczę pod sufit i zrobił się z niego inny człowiek. Dosłownie go momentami nie poznaję... Nie zwraca uwagi na inne kobiety, a Leę traktuje, jak królową. Co prawda nadal jest głupi i szajbnięty na łeb, ale przynajmniej jest w porządku wobec brunetki.
– Lea, przepraszam cię! Nic ci nie jest, wszystko w porządku? – pytam wystraszony.
– Tak, tak wszystko ok, ale za to ty wyglądasz, jakbyś miał zaraz zejść na zawał. Stało się coś?
– Oj stało!!! – krzyczę i poluźniam krawat przy szyi.
– Jezu kochany! Mów! Coś z Różą? No mów!
– Rodzi, kurwa, rodzi! Aaaa!!!
– Ja nie mogę z ciebie człowieku, to jedź do niej, a nie tu stoisz, jak ta pizda! – Lea popycha mnie w stronę wyjścia, a ja spoglądam na nią błagalnym wzrokiem, by pojechała ze mną.
– Co tak patrzysz? Mam jechać z tobą? – pyta, a ja tylko kiwam głową. Jest mi słabo i oblewają mnie poty... zaraz się przewrócę.
– Boże kochany, jaki ty jesteś delikutaśny! Poczekaj, zamknę gabinet i napiszę informację dla pacjentów. Idź już do samochodu, ja zaraz będę. Usiądź od strony pasażera. Chcę dojechać po Różę w jednym kawałku. – mówi zdenerwowana brunetka.
– Mówiłem ci już, że cię kocham? Jeśli nie, to teraz mówię, kocham cię Lea!
– Dobra, ty mi tu nie słodź, tylko dzwoń do Alana, niech zadzwoni do Róży i twoich rodziców.
Wykonuję wszystkie polecenia mechanicznie i wystraszony, jak nie wiem co, czekam w aucie na Leę. Zaczynam się pocić i trząść z nerwów. Kochanie wytrzymaj, już jadę... mówię do siebie i próbuję się uspokoić.
Kiedy Lea wsiada do auta, jedziemy prosto po moją rodzącą kobietę.
Wpadam na górę i widzę Różę siedzącą w salonie z rozkraczonymi nogami, trzymająca się za brzuch i krzyczącą z bólu. Na podłodze jest wielka kałuża, a ja zaraz zemdleję...
Staję jak ta ciota i patrzę na moją kobietę, jak cierpi, ale za cholerę nie mogę się ruszyć z miejsca. Dopiero wrzask brunetki przywołuje mnie do porządku.
– Co się tak kurwa gapisz?! Pomóż mi, bo urodzę tu! – momentalnie podbiegam do Róży i pomagam jej wstać, po czym wychodzimy do windy. Lea zabiera torbę z rzeczami dla maluszka i dołącza do nas.
W drodze do szpitala, Róża krzyczy i płacze z bólu, a mnie boli razem z nią.
– Kochanie, wytrzymaj, jeszcze troszkę, jeszcze moment. Pomyśl sobie o czymś przyjemnym, to ból nie będzie taki mocny. – mówię i próbuję uspokoić brunetkę.
– O czym mam sobie pomyśleć? – pyta pomiędzy skurczami.
– Nie wiem, może o tym jak się kochamy i mój penis wchodzi w twoją ciasną szparkę, a ty piszczysz z przyjemności?
– Oj, kurwa zamknij się już i nie pierdol mi teraz takich śmieci! Dla twojej wiadomości, jeśli przeżyję ten poród, to on rozwali mi tę moją ciasną piczkę i już nie będziesz taki zadowolony. – krzyczy wkurzona Róża, a ja próbuję ją pocieszyć, mimo wszystko.
– E tam kochana, nie martw się o mojego penisa. On kocha twoją szparkę i nie ważne jaka będzie. On i tak jej nie zdradzi, zresztą kochanie... Twoja dziurka po porodzie wróci do swoich rozmiarów, więc się nie przejmuj.
– Ja pierdolę! – krzyczy Lea, która prowadzi samochód. – Możecie przestać? Nie mam ochoty słuchać o waszych pitolach i szparkach. Jedziemy do porodu, a wy seks rozmowy sobie urządzacie. Przestańcie, albo ja zaraz urodzę!
– Już Lea, już spokojnie. Ja nie przeżyję już dwóch porodów naraz.
Kiedy w końcu dojeżdżamy do szpitala, Różę zabierają na porodówkę, a ja idę na izbę przyjęć, załatwić wszystkie formalności.
***
Lea
Siedzę na korytarzu przed salą porodową i czekam na Alana. Zastanawiam się, jak Maciek sobie radzi, podczas porodu Róży, czy daje radę, czy może zemdleje z nerwów?... Nie widziałam go nigdy w takich nerwach, jak dziś. Szkoda mi się go zrobiło chwilami, kiedy się pocił i wyglądał, jak mały, bezbronny chłopiec.
– Cześć kochanie, już jestem. Przepraszam za spóźnienie, ale mama Róży przyjechała dość późno.
– Cześć skarbie – odpowiadam i całuję mojego mężczyznę w usta. – Nic się nie stało. Daliśmy sobie radę, ale Maciek wyglądał, jakby miał dostać zawału.
– Maciek? Taki byczek, a boi się porodu? – pyta i zaczyna się śmiać ze swojego biednego kuzyna.
– No, on bardziej się przejmował tym, że Róża cierpi, że ją boli i przez niego teraz krzyczy. Uczuciowy facet. – odpowiadam i uśmiecham się do Alana.
– Ja też jestem uczuciowy kochanie. – mówi, robiąc smutną minę.
– Wiem, mój mężczyzno, wiem. Powiedz mi, mama Róży nie robiła problemu, że musi zostać z Olkiem? – pytam.
– Nie kochanie, ona była zachwycona. Mówiła, że musi się przyzwyczajać, bo zaraz będzie zabawiać swojego wnuczka.
Siedzimy z Alanem na korytarzu już dobre dwie godziny, kiedy to z sali wychodzi Maciek.
Wygląda, jak zombie. Jest blady, jak kreda i mokry, jakby dopiero co wziął prysznic.
– Jezu stary, jak ty wyglądasz?! Jakbyś to ty rodził! I jak, no mów! – Alan zadowolony, wypytuje, będącego w szoku Maćka o przebieg porodu, ale mężczyzna bez żadnego entuzjazmu, jak zahipnotyzowany odpowiada.
– Maksymilian. Zdrowy, waga 3,5 kilograma, długość 57 centymetrów, odruchy w normie, oddech prawidłowy, skóra różowa, poród bez komplikacji. – spoglądamy z Alanem na siebie i wybuchamy głośnym śmiechem.
– Zwariował! – krzyczy Alan, trzymając się za brzuch, powstrzymując paniczny śmiech.
Podchodzę do Maćka i przytulam go mocno do siebie, gratulując narodziny dziecka.
– Maciuś, jesteś tatą! – krzyczy wariat Alan i uderza Maćka mocno w plecy, a w tym momencie Maciek wraca do rzeczywistości. Spogląda na nas i zaczyna skakać i krzyczeć z radości.
– Kurwa, mam syna, kurwa, mam syna!!! Jest śliczny i ma jaja większe od moich!
– Mówiłem, że ześwirował! Może trzeba dzwonić do szpitala psychiatrycznego? – śmieje się Alan, a ja wraz z nim, kręcąc głową na boki.
– Jak się czuje świeżo upieczona mamusia? – pytam Maćka, który bez przerwy się cieszy i skacze, jak mały chłopiec.
– Dobrze. Jest szczęśliwa, ale zmęczona. Zaraz nakarmi Maxa, a potem zabiorą go na jakieś badania. Prosiła, żebyś do niej weszła. – odpowiada szczęśliwy Maciek.
– Dobrze. W takim razie idę do niej, a wy chłopcy jedźcie do domu i wypijcie zdrowie Róży i maluszka.
– O tak kochanie! – krzyczy Alan, zacierając ręce. – Ale, co z Olkiem? – pyta.
– Nie martw się kochanie, posiedzę chwilę z Różą i pojadę po niego, a wy jedźcie, tylko Alan bądź pod telefonem, gdybym czegoś potrzebowała, dobrze?
– Kocham cię! Mam najwspanialszą kobietę pod słońcem!
– Masz, masz i nie zepsuj tego. Bądźcie grzeczni.
– Jasne skarbie. – odpowiada brunet, całuje mnie na pożegnanie, po czym z Maćkiem znikają za drzwiami.
***
Alan
Moja kobieta, to chodzący ideał i tylko ją całować po stopach... Tak się cieszę, że ją spotkałem, a jeszcze bardziej z tego, że mnie pokochała i po śmierci Amandy pomogła mi z Olkiem. Mało tego, już niedługo znowu zostanę ojcem i dosłownie szaleję z radości, że będę miał córeczkę...
Judytka, będzie moją księżniczką i oczkiem w głowie. Jeśli to będzie kopia mamusi, to już całkiem zwariuję na jej punkcie, a facet, który będzie chciał się z nią umówić w przyszłości, będzie miał jednym słowem przejebane.
– Maciuś, stary chuju! Gratulacje! Nasi synowie, to będą nasze kopie, ale mam nadzieję, że twój nie będzie taki ciotowaty, jak ty i nie będzie czekał z utratą wianuszka, do momentu, aż stuknie mu czterdziestka. – nabijam się z kuzyna i trącam go łokciem w rękę.
– Oj zamknij paszcze Alan i nie trącaj mnie, bo się zaraz rozjebiemy na pierwszej, lepszej latarni.
– Spoko stary. Zluzuj majty i jedź do domu, musisz się przebrać i walimy na imprezę, oblać narodziny twojego syna!
– Nie możemy wypić w domu? – pyta mnie ciota totalna, a ja przewracam tylko oczami.
– Jedź i nie marudź, po drodze stań koło monopolowego. – mówię i zacieram już ręce, na dzisiejszy wieczór.
W mieszkaniu Maciek idzie pod prysznic i zakłada na siebie jakieś luźniejsze ciuchy, a ja w tym czasie już się alkoholizuję w salonie i ucinam sobie miłą dyskusję z moją kochanicą diabła – Zofią.
Siedzimy w salonie, pijemy i śmiejemy się z dowcipów pani Zosi, kiedy kończy się nam alkohol. Jesteśmy nawaleni, jak autobusy, ale jak pić, to pić.
– Skończyło się nam paliwo. – mówię i spoglądam na Maćka.
– To szebaaa zatankować. – bełkocze zalany Maciek.
Maciek od zawsze miał słabą głowę, co do alkoholu, ale co się dziwić... on jest umysłowy... Tacy ludzie z inteligencją powyżej przeciętnej są delikatni i ciotowaci, właśnie tak, jak mój kuzyn.
– To jedziemy! – krzyczę i wstaję z fotela. Zarzuca mną trochę, ale kto, by się tym przejmował?
– To nie jest dobry pomysł panowie. – mówi Zosia, która dotrzymuje nam towarzystwa i bez przerwy mnie kokietuje.
Stara zboczenica...
– Kochanieńka, weźmiemy taksówkę. – odpowiadam kobiecie i szarpię za rękę nawalonego bruneta.
Zjeżdżamy windą na parking, a mój jebnięty kuzyn idzie do auta i otwiera drzwi.
– Co ty odpierdalasz? – krzyczę na Maćka i próbuję mu wyrwać kluczyki.
– Zostaw mnie, dawaj jedziemy do monopolowego.
– Pojebało cię?! Poczekamy na taksówkę.
– Nie pękaj cioto! – bełkocze debil, a ja mam ochotę go trzasnąć.
– Ok, ale jak nas zabijesz, to ja zabiję ciebie!
– Jasne, jasne! Ładuj dupę.
Jedziemy pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, a ja zaraz dostanę szału... Szlag mnie jasny trafi, jeśli on tak będzie jechał.
– Może zwolnisz? Chyba za szybko jedziemy. – kpię sobie z Maćka, a ten bierze dosłownie moje słowa i zwalnia do czterdziestki.
– Kurwa!! Maciek, do kurwy nędzy!
– Nie krzycz na mnie, bo się zamknę w sobie!
– A zamykaj się kurwa. Debil jebany!
Jedziemy i wrzeszczymy na siebie, kiedy nagle Maciek wjeżdża na przeciwny pas i zapierdala pod prąd.
– Debilu! Zabijesz nas! – krzyczę i próbuję wrócić na właściwy pas, kiedy słychać tylko trzask i wielki huk. Poduszki powietrzne wybuchają, a my uderzamy w nie głowami.
Zajebie kutasa, zajebie i urwę mu jaja!
Nic nam nie dolega całe szczęście, bo prędkość z jaką jechał Maciek była taka zawrotna, jak ślimak na wyścigach. Kierowca z pojazdu, w który zajebaliśmy, także nie jechał szybko i dodatkowo jeszcze zwalniał, widząc nas na swoim pasie.
Wściekły facet wychodzi z samochodu i biegnie w naszą stronę.
– O to denkarz pierdolony, okularnik jebany! – krzyczy Maciek i wysiada z auta, rzucając się na faceta, gotowy do bicia.
Wyskakuję z samochodu i pędzę do kuzyna, odciągając go od chłopka, by nie poprzestawiał mu okularów.
– Jak jeździsz ślepy pacanie? Wpierdol chcesz dostać? – Maciek krzyczy do wystraszonego faceta, potrząsając nim, jak szmacianą lalką.
Staram się go odciągnąć od faceta, bo jeszcze chwila i będzie nieciekawie.
– Ale to pan we mnie wjechał. – tłumaczy się goguś w okularach, a Maciek dostaje szału.
– Co? Chcesz mi wmówić, że nie umiem jeździć? O ty kurwa w dupę jebana męska szmato!
– Maciek uspokój się! – krzyczę na debila i ciągnę go na bok, kiedy podjeżdża policja.
Zajebiście!!! Jesteśmy w ciemniej, ciasnej dupie murzyna...
– Witam państwa. Mariusz Dębski, policja drogowa się kłania. Co się stało? – pyta pies, spoglądając na nas.
W tym momencie, chyba telepatycznie porozumiewamy się z Maćkiem, bo w jednym czasie pokazujemy palcem na okularnika z wadą minus czterdzieści dioptrii i mówimy.
– To on w nas wjechał!
Policjant spogląda na nasze auta, to na faceta w okularach i pyta.
– On? – pokazuje na faceta w okularach, a my kiwamy głowami na tak.
– Ja? – odzywa się facet. – Nie, to oni. – pokazuję na nas.
– My? Nie, to on! – teraz pokazujemy na policjanta, a ten doznaje szoku.
– Ja?! – mówi policyjna menda.
– A kto, kurwa ja? – odzywa się najebany kuzyn, a ja zaraz zrobię siku w majtki ze śmiechu.
– Czy pan próbuje zrobić ze mnie idiotę? – pyta Maćka policjant.
– Moja zasada. Nie rób nic, co już zostało zrobione. – na słowa mojego kuzyna przewracam się na asfalt i dławię się śliną.
– Nie no, tego już za wiele! – krzyczy niebieski smerf.
Maciek próbuje jeszcze coś powiedzieć, ale wtedy do akcji wkraczam ja.
– Proszę wybaczyć kuzynowi, cierpi na pomroczność jasną. Może potrącić człowieka na pasach i każdy sąd go uniewinni.
– Pan się ze mnie nabija?
– Ja?! – pytam oburzony.
– Wy nie jesteście do końca normalni, prawda? – pyta zdezorientowany policjant.
– Ależ panie władzo! My jesteśmy całkowicie zdrowi. To ten tu nie potrafi jeździć. Proszę zobaczyć, jakie ma na nosie denka od słoika. Takim ludziom nie powinno się dawać prawa jazdy.
– A panowie, to trzeźwi są aby? – Policjant spogląda na chwiejącego się Maćka i wyjmuje alkomat.
– My? Panie władzo, my jesteśmy trzeźwi, jak konie! – nabijam się z niego, bo już mam totalnie wszystko w dupie. Co ma być, to będzie... Wiem jedno... będą niezłe jaja...
Policjant podaje mi alkomat... No to się stary zdziwisz, myślę sobie i dmucham jako pierwszy.
– O proszę, proszę... widzę pan trzeźwy, jak skowronek. 1,4 promila w wydychanym powietrzu. Teraz proszę drugiego pana dmuchnąć.
– Dmucham tylko swoją żonę! – krzyczy najebany debil, a ja walę się dłonią w czoło.
Maciek niezdarnie bierze urządzenie, ale zamiast dmuchać, to ciągnie, na co wybucham głośnym śmiechem.
– Stary, ty nie ciągniesz fiuta, żebyś zasysał powietrze. Pomyśl sobie, że dmuchasz Różę.
Maciek, na moje słowa, zaczyna mocno dmuchać w urządzenie, aż robi się czerwony z wysiłku. Patrzę na policjanta i nie wydaje się być takim sztywnym chujem, bo widok Maćka i jego poczynań, wywołuje u niego uśmiech.
– Brawo! Wystarczy. – mówi policjant, zabierając alkomat z rąk bruneta. – Hmm... 1,75 promila. Nadal panowie twierdzą, że są trzeźwi?
– No jaha! – odpowiada Maciek.
– Kto prowadził auto?
– On! – krzyczy Maciek, pokazując na mnie, a ja w tym samym czasie mówię, że to kuzyn.
– To który? – pyta lekko zdenerwowany policjant.
Spoglądamy na siebie z Maćkiem.
– To on! – krzyczymy, wskazując na okularnika.
– On?
– No chyba mówimy, prawda?
– Chcą mi panowie powiedzieć, że ten pan jednocześnie prowadził swoje i wasze auto?
– Tak, to chcemy panu powiedzieć. – odpowiadamy z Maćkiem bardzo zgodnie.
– Tak myślałem panie władzo, że ci tu nie są do końca normalni. – odzywa się okularnik pierdolony, a ja w tym samym momencie morduję go wzrokiem.
– Panie kochany, mój kuzyn jest bardzo znanym i rozchwytywanym seksuologiem. Pisze świetne książki o cipkach i pitolkach i chętnie przyjmie panów w swoim gabinecie. – krzyczę, robiąc Maćkowi reklamę.
– Znam, znam. – mówi policjant. – Moja żona za panem szaleje. Ma pana wszystkie książki. Korzystając z okazji, czy ja mogę prosić pana o autograf, dla małżonki?
– Jasne. Dla kogo dedykacja? – pyta Maciek.
– Dla Genowefy. – odpowiada policjant, a ja parskam śmiechem.
Kiedy już wszystko jest wyjaśnione, jedziemy na komendę, a Maćka auto lawetą na parking policyjny. Dowiadujemy się, że Maćkowi zabiorą prawko na rok i będzie musiał zapłacić grzywnę, do tego dojdą wszystkie usługi, jak laweta i parking, to jakieś dwa, dwa i pół tysiąca złotych, ale co to dla mojego kuzyna... Gorzej, kiedy Róża się dowie o tym incydencie, to urwie Maćkowi jaja.
Zajebista noc się nam szykuje... nie ma co...
Kiedy dojeżdżamy na komisariat, błagam policjanta, bym mógł zadzwonić do Lei i poinformował ją, by nas rano odebrała z komendy.
Maciek jak to pijany debil, zadowolony pyta policjanta.
– Może nam pan kupić flaszkę wódki, jakąś zagrychę i przynieść nam do tego pokoju hotelowego?
– Jasne już lecę! – odpowiada policjant, śmiejąc się z nas. – Jeszcze jakieś życzenia?
Nieźle się zapowiada...Będę spał na drewnianej pryczy, gdzie dookoła jebie szczynami... Maciuś, ja ci się odwdzięczę...
I mamy pierwszy rozdział!!! Podobał się Wam kochani?...
Buziole Alicja :**:*:*:*:*:**::**::**::**
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro