Część 96.
Następnego dnia Harry szedł korytarzem i czuł się niczym bohater. Prawie wszyscy uczniowie wykonywali drobne gesty w jego stronę-uśmiechali się, podchodzili i dziękowali, mówili, że lepszych nowin w życiu nie słyszeli. Tak, to prawda, wieść o wywaleniu Umbridge i nieuniknionym postawieniu jej przed Wizengamotem szybko się rozeszła-trwało to zaledwie jeden poranek, ale sam Wybraniec czuł, że czegoś mu brakuje. Być może było to spowodowane wydarzeniami ostatniej nocy. Dość mocno przeżył to co się stało, a także widok swojego byłego nauczyciela OPCM, którego tak lubił. Rowley był w okropnym stanie, nie tylko fizycznym, ale i psychicznym. O tym jednak zabroniono mówić chłopakowi, który idąc szkolnymi korytarzami czuł dziwną pustkę. Wcale nie miał ochoty pojawiać się dzisiaj publicznie, ale z Ministerstwa mieli przyjechać urzędnicy zebrać zeznania od świadków i pokrzywdzonych uczniów. Potter zaczesał ręką włosy i głęboko westchnął, gdy w końcu wyszedł z tłumu nastolatków spieszących się na lekcje, ale jednak dziękujących mu.
Podobno mieli go przesłuchać jako pierwszego, więc wolnym krokiem udał się w stronę Wielkiej Sali. Wtedy ją zobaczył-stała wpatrzona w niego jakby na coś czekała, ale oboje po prostu się zatrzymali i na siebie patrzyli. W końcu Harry podszedł bliżej.
-Pansy, jak się czujesz? Co z ręką?-zapytał spokojnie. Parkinson jakby głos utknął w gardle, próbowała coś z siebie wydusić, ale marnie jej to szło. Potter posłał jej wyczekujące spojrzenie i zaczął się nawet martwić, że coś jest nie tak, ale wtedy w końcu Ślizgonka zdołała wydukać ciche, pełne nadziei 'dziękuję'-Ale nie masz za co-Gryfon spojrzał na nią rozbawiony.
-Może w twoim mniemaniu, ale tak naprawdę to muszę ci podziękować za wszystko. Za wsparcie w ostatnim czasie, za to co dla nas robiłeś, mimo że sam byłeś w nieciekawej sytuacji i za to co stało się dzisiejszej nocy-powiedziała, a emocje wręcz się w niej gotowały.
-Cóż, to co się dziś stało raczej nie było moją zasługą-odparł chłopak lekko zawstydzony-Właściwie, to wyszło okropnie.
-Nieważne-mruknęła Pansy, po czym podeszła bliżej Harry'ego i mocno go przytuliła. Gryfon czuł, że się rumieni, więc żeby odwrócić od tego uwagę, odwzajemnił uścisk.
Minerva McGonagall mogłaby wieki patrzeć na dwoje nastolatków tak potrzebujących się teraz nawzajem, jednak czas naglił, a jej zadaniem było doprowadzić podopiecznego na miejsce przesłuchań, więc musiała ich rozdzielić.
-Ekhem-odchrząknęła znacząco, po czym uczniowie odskoczyli podenerwowani do tyłu-Wybaczcie, że przeszkadzam, jednak pan, panie Potter jest zmuszony ze mną pójść.
-Oczywiście, pani profesor-Harry skinął głową, po czym zwrócił się do Pansy-Pogadamy później.
'Sala przesłuchań' była tak naprawdę jedną z sal lekcyjnych, w której po prostu tego dnia nie było zajęć. Gryfon usiadł w ławce i oparł głowę na rękach, czekając na członków przesłuchania, wyjątkowo wszystko mu się dziś dłużyło. Koniec końców przed drzwiami stanęła jakaś grupka, której przewodniczył pan Malfoy.
-Przesłuchiwać będę sam, możecie pójść popytać w klasach o ogólny pogląd na nauczanie Umbridge-oznajmił mężczyzna, a jego współpracownicy odeszli.
Harry dokładnie mu się przyjrzał, gdy wchodził do klasy. Wyglądał na zmęczonego, ale dość wyraźnie próbował to maskować.
-Dzień dobry-powiedział chłopak.
-Witaj Potter-westchnął mężczyzna spadając naprzeciwko-Jesteś tu tylko z formalności, wszyscy znają i wierzą w twoją wersję.
-A pan mi wierzy?
-Doskonale znam Umbridge-Lucjusz wzruszył ramionami-Wiem do czego jest zdolna.
-Torturowała nas. Mnie, Lunę, Pansy i wielu innych...
-Ale na szczęście to już za wami-na ustach mężczyzny pojawiło się coś na kształt uśmiechu-Jak się czujesz dzieciaku? Czarny Pan nie przytłacza cię wizjami?
-Lekcje oklumencji z ojcem bardzo mi pomogły, potrafię to trochę kontrolować-mruknął Potter-A jak sytuacja u państwa w domu? Dalej tam siedzi?
-Niestety tak, na razie nie ma zamiaru się wynieść, więc za całe 'zło' mści się na nas.
-Trzeba jak najszybciej coś z tym zrobić-w głosie Harry'ego zabrzmiał zapał.
Lucjusz uśmiechnął się ukazując teraz prawdziwe, wykończone oblicze.
-Lepiej się tym jeszcze nie zajmuj dzieciaku-mruknął.
***
Cecil ziewnęła błogo i otworzyła oczy, a wszystko zdawało się być w jak najleszym porządku, póki nie zorientowałasię, że leży na łóżku w skrzydle szpitalnym. Właśnie wtedy przypomniała sobie, jak wczoraj po wypiciu herbaty zaczęła zasypiać, a ostatnim co mignęło jej przed oczami, był różowy żakiecik. Poderwała się przerażona i zobaczyła jakąś nieznajomą magomedyczkę stojącą obok.
-Witaj, jak się czujesz?-zapytała kobieta. Davis była skonfundowana, więc w pierwszym momencie tylko się rozglądała po okolicy, po czym coś do niej dotarło.
-Jasna cholera!-wyskoczyła z łóżka, zignorowała leżącą obok Pomfrey i podbiegła do McLevisa-Umbridge tu była, mogła mu coś zrobić, coś podać!
-Spokojnie, masz rację, Dolores Umbridge zjawiła się tu, by zakończyć życie pana McLevisa, jednak teraz siedzi w celi oczekując na postawienie przed Wizengamotem-odparła spokojnie magomedyczka-Ty oraz madame Pomfrey dostałyście dość mocną dawkę eliksiru usypiającego. Szybka reakcja pozwoliła wam nie wpaść w stan śpiączki.
-A to zdzira-warknęła pod nosem Cecil i delikatnie odchyliła koc z Rowleya, by zobaczyć czy jakieś rany nie zostały naruszone, albo czy nic nie przybyło. Mężczyzna spokojnie spał, chociaż jego twarz naznaczona była bólem-Co dokładnie mu zrobiono?-zapytała.
-Umbridge próbowała go udusić, potem naruszyła jego pokaleczone ręce.
-Czy nastąpiło znaczące pogorszenie?-dziewczyna położyła dłoń na czole mężczyzny.
-Gorączka już ustąpiła, spokojnie. Cały czas go monitoruję, możesz mi zaufać-magomedyczka uśmiechnęła się delikatnie.
-Tak, przepraszam...-Cecil speszyła się-Nigdy nie wątpię w profesjonalistów, po prostu ostatnimi czasy czuję się odpowiedzialna za stan McLevisa.
-To ty go znalazłaś, prawda?-kobieta wzięła do ręki jakąś miksturę-Usiądź, nie masz jeszcze tyle siły, żeby chodzić po całej sali. Z łóżka wyleciałaś tak, że myślałam, że masz jakiś atak.
-Świetnie-prychnęła dziewczyna-Tak, ja go znalazłam.
-Prawdopodobnie okropne doświadczenie, z czego jesteś jeszcze młodziutka, podejrzewam, że nie widziałaś wielu tak rannych-westchnęła kobieta.
-To prawda, był jednym z moich pierwszych tak strasznych przypadków. Pierwszy był profesor Snape kilka tygodni temu, chociaż nim bezpośrednio zajmowała się madame Pomfrey.
-Ofiar niestety przybyło od kiedy... Namnożyło się Śmierciożerców-odchrząknęła magomedyczka znacząco-przykro mi, że młodzieży przyszło żyć w takich czasach.
Wtedy drzwi do skrzydła szpitalnego uchyliły się i wszedł przez nie Snape. Przewrócił oczami, widząc, ze Davis już wstała.
-Nie dało się jej jeszcze na chwilę uśpić?-zapytał ponuro.
-Też się cieszę, że pana widzę-burknęła obruszona dziewczyna.
***
Lucjusz szedł ponuro przez korytarze Hogwartu, chcąc odnaleźć współtowarzyszy i ogarnąć wszystko, czego się dowiedzieli, gdy nagle wpadł na Bellatrix. Kobieta uśmiechnęła się do niego zadziornie.
-No proszę, ty tutaj?-zapytała.
-To chyba logiczne, zbierałem zeznania w sprawie Umbridge-wzruszył ramionami.
-Wydajesz się smutny, czy coś się stało?
-Hmm, pomyślmy-mężczyzna udawał iż się zastanawia-Być może źle się czuję, bo praktycznie mieszkam pod jednym dachem z potworem? Wiemy już do czego jest zdolny wobec zdrajców.
-Pracujemy nad tym-kobieta położyła mu dłoń na ramieniu-Już niedługo Czarny Pan zakończy swój i tak za długi żywot.
-Mam przez to rozumieć, że znalazł się jakiś sposób?-mężczyzna zmarszczył brwi.
-Nie mogę ci na razie powiedzieć, dopóki to nie będzie oficjalne dla wszystkich członków Zakonu. Dopiero wtedy-westchnęła-Poza tym nie chcę obciążać twoich myśli, żeby on niczego nie wykrył. Myślę, że powinieneś zobaczyć się z Draconem. Bardzo tęskni.
-Zaraz pójdę, miałem taki zamiar-Lucjusz posłał jej krzywy uśmiech-Rozmawiałem z Potterem.
-Zapewne wcale nie o tym co się działo wczoraj-prychnęła kobieta.
-Masz rację, dzieciak zaczął mi mówić, że dość się zżyliście-Malfoy uniósł brew.
-Są teraz moją rodziną.
-Cieszę się, że odnalazłaś swoją ścieżkę.
-Nie, to ona odnalazła mnie-odpowiedziała tajemniczo Bellatrix. Zamknęła oczy i delikatnie się uśmiechnęła, wspominając ostatnie dwa tygodnie, które były wyjątkowo przyjemne. Dość sporo czasu spędzali w czwórkę. Czasem gadała na osobności z Luną, dzięki czemu dowiedziała się, że podoba jej się Draco. Była nieco zaskoczona, ale zaoferowała pomoc w razie czego. Na razie ustaliły, że podpyta o nią Dracona.
Z Harrym więcej czasu spędzał Severus, dyskutowali na jakieś ciekawe tematy, mężczyzna zawiedziony wiedzą syna z eliksirów zaczął udzielać mu korepetycji.
Często rozbawiona stawała w drzwiach i oglądała jak kłócą się nad bulgoczącym kociołkiem.
-Wy też w końcu będziecie szczęśliwi-powiedziała nagle-Gwarantuję ci to.
-Byłoby świetnie, ale nie sądzę-westchnął Lucjusz.
-Idź do syna.
Malfoy pożegnał się i ruszył w stronę Wielkiej Sali, gdzie miał się niedługo zaczynać obiad. Draco szedł w towarzystwie Lovegood, Granger i Weasley'a, wyglądali na szczęśliwych. Czy chciał przerywać ich rozmowę? Jego syn nieco wyrósł, miał dłuższe, bardziej poczochrane włosy, bystre oczy bacznie obserwowały Lunę. Coś musiało między nimi być.
-Draco-powiedział w końcu. Cała grupka odwróciła się. W oczach blondyna dostrzegł błysk szczęścia i nadziei.
-Ojcze-Ślizgon podszedł bliżej-Witaj, co tu robisz?
-Razem z grupą z Ministerstwa przesłuchujemy w sprawie Umbridge, pomyślałem że zobaczę jak się czujesz-położył dłoń na ramieniu chłopaka.
-Dzień dobry-powiedziała nagle Hermiona-My już pójdziemy, nie będziemy przeszkadzać.
Lucjusz skinął głową i przyjaciele syna się oddalili.
-Co u ciebie i mamy?-zapytał chłopak szybko.
-Wszystko w porządku, dajemy sobie radę, chociaż bardzo tęsknimy-posłał synowi delikatny uśmiech.
-Pewnie nie zobaczymy się na święta?-mruknął Draco i spojrzał w podłogę.
-Niestety to zbyt ryzykowne, nie możemy cię narażać. Zostaniesz tutaj i spędzisz te święta z Severusem, Bellą i przyjaciółmi. Dasz radę-Lucjusz ścisnął ramię syna krzepiąco. Tak naprawdę sam chciał, by wszystko wróciło do normy, jednak bezpieczeństwo ich syna było najważniejsze.
-Czy w ogóle kiedyś jeszcze się zobaczymy?-zapytał Draco z goryczą w głosie.
-Jeszcze nadejdą dla nas dobre dni, synu. Musimy tylko poczekać-sam nie był co do tego przekonany.
***
Bellatrix usiadła na łóżku w pokoju i pogłaskała swój ciążowy brzuszek, który ostatnimi czasy sprawiał jej coraz więcej problemów. Jednak myśl, ze już stosunkowo niedługo powita na świecie swoją córkę, była dość motywująca.
Ze zgrozą patrzyła kilka tygodni wstecz , kiedy zamartwiała się, czy jej mąż i dziecko przeżyją. Te drastyczne momenty pokazały jej prawdziwą wartość życia i posiadania rodziny, bo tak mogła nazwać otaczające ją osoby. Od tamtej pory starała się to doceniać.
Drzwi do sypialni uchyliły się i stanął w nich Severus. W końcu po całym dniu mógł zrzucić swoją codzienną maskę i zerknął na Bellę z łagodnym uśmiechem.
-Jak się czujesz?-zapytał kucając obok niej i delikatnie dotykając okrągłego brzuszka.
-Intensywny dzień, po okropnej nocy, ale w porządku-odpowiedziała-Harry był wyjątkowo dzielny stając między Tobą i Dumbledorem, a Umbridge.
-Cóż, prawda.
-Takie bohaterskie czyny ma po tobie, co?-zaśmiała się kobieta. Severus wymamrotał coś pod nosem, a ona pocałowała go w czoło-Chcę, żeby nasze dzieciaki wychowywały się w normalnym świecie-westchnęła Bellatrix, a Snape spojrzał na nią z ukosa. Coraz częściej w swoich wypowiedziach kobieta zwracała się o Lunie i Harrym jako o swoich rodzonych potomkach, co bardzo mu się podobało. W końcu wszyscy znaleźli wspólny język.
-Ja też-mruknął Mistrz Eliksirów-Dlatego teraz zajmę się szukaniem horkruksów i sposobu na ich zniszczenie.
-Jestem pewna, że dasz sobie radę, ale uważaj. Proszę.
-Prawie co tydzień staję twarzą w twarz przed Voldemortem, chcęto wreszcie skończyć, a została nam ostatnia prosta, rozumiesz?
-Tak, rozumiem cię aż za dobrze-powiedziała cicho. Niedługo potem zasnęła, a Severus okrył ją kocem i uśmiechnął się, wiedząc, że ma teraz bliskich i w końcu ma dla kogo żyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro