Część 9
Poranek tego dnia był słoneczny i rześki. Był weekend, ale wszyscy wstali wcześnie. Od rana rozpoczęły się ostatnie treningi i rozgrzewki Ślizgońsko-Gryfońskich graczy. Oba zespoły łypały na siebie zabójczym wzrokiem stojąc po przeciwległych stronach boiska. Nadszedł czas...
Trybuny wokół stadionu zaczęły się wypełniać uczniami i nauczycielami.
Wśród tego ogromu Harry zdołał dojrzeć profesora Snape'a siadającego na jednym z miejsc wyznaczonych dla nauczycieli. Widok opiekuna dodał mu otuchy. Drużyny Gryfonów i Ślizgonów zaczęły siadać na miotłach, więc Harry również to zrobił. Odbili się od ziemi i dryfowali w powietrzu, czekając na rozpoczęcie meczu. Pani Hooch wyszła na środek, wygłosiła krótkie przemówienie i gwizdnęła. Zanim Harry zdążył się zorientować gra trwała już w najlepsze. Chłopiec wycofał się trochę czekając na pojawienie się znicza. Ślizgoni raz po raz zdobywali nowe punkty, ku uciesze swoich znajomych z domu.
Profesor Snape jedynie skinął głową z uznaniem przy każdych nowych punktach. Najlepszą zabawę wśród nauczycieli najwyraźniej miał niejaki Rowley McLevis. Zagadywał do wszystkich i głośno się śmiał.
Mistrz Eliksirów siedzący nieopodal czuł się zniesmaczony zachowaniem młodego nauczyciela. Wręcz zmuszał się by co jakiś czas spojrzeć w jego stronę. Bardziej ciekawił go Harry. Znicz jeszcze się nie ujawnił, a chłopiec bacznie obserwował otoczenie.
I wtedy to się stało.
Złota kulka przeleciała pod nosem Harry'ego. Potter zanurkował za nią w dół. Mecz trwał w najlepsze. Ślizgoni górowali nad Gryfonami, a jednocześnie Szukający latali po terenie całego boiska. Wtem coś Severusa zaniepokoiło. Gdy Harry był naprawdę blisko znicza, jeden z jego wychowanków, Marcus leciał z bardzo szybką prędkością na bachora. To był moment.
Potter jedynie spojrzał swoimi dużymi, zielonymi oczyma gdzieś w tłum. Jego wzrok wyrażał czyste przerażenie, gdy spadał w dół.
Wszyscy siedzieli jak zahipnotyzowani, Snape otworzył szerzej oczy. To Mistrz Eliksirów wstał pierwszy i pobiegł w dół do dzieciaka leżącego dziwnie powykrzywianego. Oczywiście grono nauczycieli również się ocknęło, ale go już dzieliły trzy duże kroki od Harry'ego. Ukląkł szybko i włożył dłoń pod głowę dzieciaka.
-Potter, słyszysz mnie?-zapytał starając się być opanowanym, jednak w głębi duszy widział jeszcze raz jak Flint gwałtownie zakręca przed brunetem, tak, że końcówka jego miotły z dużą siłą stracą dziecko z jego Nimbusa. Snape w tym momencie myślał, że go stracił.
-Severusie!-krzyk McGonagall przywrócił go do rzeczywistości.
-Minervo, Potter jest nieprzytomny, nie daje żadnych oznak. Nie chcę go ruszać, bo może mieć jakieś złamania-odparł szybko.
-Albusie, czy Poppy wie?!-spytała szybko nauczycielka transmutacji.
-Już jestem!-krzyknęła biegnąca pielęgniarka-Severusie, wyjmij na razie rękę spod jego głowy.
Snape natychmiast, ale dość delikatnie wykonał jej polecenie i stało się coś, czego bardzo nie chciał. Jego dłoń była zakrwawiona. Spojrzał pytającą na Albusa, Poppy, Minervę i innych nauczycieli którzy tam stali.
Tymczasem Rowley McLevis uspokajał uczniów, choć tak naprawdę sam był wkurzony i zmartwiony.
Wtedy zobaczyłam tego dzieciaka. Marcus Flint uśmiechał się porozumiewawczo do jednego ze swoich znajomych, myśląc, że nauczyciel tego nie widzi.
Rowley znalazł się przy nim w trzech krokach i dość ukradkiem przyłożył mu różdżkę do brzucha.
-Śmieszy cię to, że mogłeś kogoś zabić, co? -warknął-Pan życia i śmierci się znalazł! Jeśli uważasz, że ktoś weźmie to za wypadek, to się grubo mylisz, bo to nie będzie trudne, by ich przekonać o twojej winie-i odszedł dalej. Puchoni, Ślizgoni, Krukoni i Gryfoni zaczęli zbiegać z trybun na boisko, które po chwili całe było zapełnione.
Rowley zobaczył przeciskających się przez tłum Rona, Draco i Hermionę.
Chcieli pójść do miejsca zdarzenia, ale on nie mógł na to pozwolić.
-Prosimy, prosimy niech pan nas przepuści-jęknął zawiedziony Ron.
-Wybacz mi Weasley, ale Harry tam walczy z dość dużymi tłumami nauczycieli, więc na razie go nie zobaczycie-mruknął McLevis, a potem odchrząknął i uniósł ręce, by zwrócono na niego uwagę-Prefekci, proszę was o zaprowadzenie innych do odpowiednich dormitoriów. Niech nikt nie zbliża się do korytarza przy skrzydle szpitalnym. Po prostu siedźcie w Pokojach Wspólnych czy coś. No, już! Rozejść się!!!
***
Snape siedział w ciszy przed skrzydłem szpitalnym, patrząc w jeden punkt i prawie nie mrugając. Podeszła do niego McGonagall.
-Wszystkie dzieci są w dormitoriach-powiedziała cicho. Brak reakcji-Przywiązałeś się do niego, co?
-Możesz choć raz być cicho?-Snape wstał gwałtownie-Tak, przywiązałem się, zadowolona? Codziennie wieczorami rozmyślam co by było, gdybyśmy zostali rodziną, ja on i Lily, bo nie mam nic innego do roboty. Staram się nie pokazywać tego, ale naprawdę się przestraszyłem. Tak, Minervo. Ja też czasem się boję-uspokoił oddech i z powrotem usiadł.
-To było bardzo duże wyznanie, jak na ciebie Severusie-mruknęła McGonagall i dalej siedzieli w ciszy.
***
Harry otworzył smętnie jedno oko. Jasny blask oświetlił go tak, że od razu z powrotem je zamknął. Starał się coś powiedzieć, ale wydał z siebie tylko cichy pomruk.
-Harry?-usłyszał nad sobą znajomy głos Dumbledora-Dobrze, że już się budzisz. Wszyscy bardzo się martwiliśmy.
Chłopiec postanowił uchylić powieki. Teraz zniósł lepiej blask światła dziennego.
-Co się stało?-zapytał cicho.
-Spadłeś z dużej wysokości, trochę się połamałeś i miałeś uraz głowy, ale niezawodna pani Pomfrey wszystko naprawiła-uśmiechnął się dyrektor. Harry jeszcze chwilę musiał przemyśleć i przypomnieć sobie wszystko. Było to ciężkie, zważając na to, że mocno bolała go głowa i głównie na tym się skupiał.
Tak, wiem. Długo nie było rozdziału, a ja wstawiam taki nudny badziew, ale to jedna z tych części, przez które nie mogłam przebrnąć i nawet nie chciałam tu zaglądać xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro