Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 9

Poranek tego dnia był słoneczny i rześki. Był weekend, ale wszyscy wstali wcześnie. Od rana rozpoczęły się ostatnie treningi i rozgrzewki Ślizgońsko-Gryfońskich graczy. Oba zespoły łypały na siebie zabójczym wzrokiem stojąc po przeciwległych stronach boiska. Nadszedł czas...

Trybuny wokół stadionu zaczęły się wypełniać uczniami i nauczycielami.
Wśród tego ogromu Harry zdołał dojrzeć profesora Snape'a siadającego na jednym z miejsc wyznaczonych dla nauczycieli. Widok opiekuna dodał mu otuchy. Drużyny Gryfonów i Ślizgonów zaczęły siadać na miotłach, więc Harry również to zrobił. Odbili się od ziemi i dryfowali w powietrzu, czekając na rozpoczęcie meczu. Pani Hooch wyszła na środek, wygłosiła krótkie przemówienie i gwizdnęła. Zanim Harry zdążył się zorientować gra trwała już w najlepsze. Chłopiec wycofał się trochę czekając na pojawienie się znicza. Ślizgoni raz po raz zdobywali nowe punkty, ku uciesze swoich znajomych z domu.
Profesor Snape jedynie skinął głową z uznaniem przy każdych nowych punktach. Najlepszą zabawę wśród nauczycieli najwyraźniej miał niejaki Rowley McLevis. Zagadywał do wszystkich i głośno się śmiał.

Mistrz Eliksirów siedzący nieopodal czuł się zniesmaczony zachowaniem młodego nauczyciela. Wręcz zmuszał się by co jakiś czas spojrzeć w jego stronę. Bardziej ciekawił go Harry. Znicz jeszcze się nie ujawnił, a chłopiec bacznie obserwował otoczenie.
I wtedy to się stało.
Złota kulka przeleciała pod nosem Harry'ego. Potter zanurkował za nią w dół. Mecz trwał w najlepsze. Ślizgoni górowali nad Gryfonami, a jednocześnie Szukający latali po terenie całego boiska. Wtem coś Severusa zaniepokoiło. Gdy Harry był naprawdę blisko znicza, jeden z jego wychowanków, Marcus leciał z bardzo szybką prędkością na bachora. To był moment.

Potter jedynie spojrzał swoimi dużymi, zielonymi oczyma gdzieś w tłum. Jego wzrok wyrażał czyste przerażenie, gdy spadał w dół.
Wszyscy siedzieli jak zahipnotyzowani, Snape otworzył szerzej oczy. To Mistrz Eliksirów wstał pierwszy i pobiegł w dół do dzieciaka leżącego dziwnie powykrzywianego. Oczywiście grono nauczycieli również się ocknęło, ale go już dzieliły trzy duże kroki od Harry'ego. Ukląkł szybko i włożył dłoń pod głowę dzieciaka.

-Potter, słyszysz mnie?-zapytał starając się być opanowanym, jednak w głębi duszy widział jeszcze raz jak Flint gwałtownie zakręca przed brunetem, tak, że końcówka jego miotły z dużą siłą stracą dziecko z jego Nimbusa. Snape w tym momencie myślał, że go stracił.

-Severusie!-krzyk McGonagall przywrócił go do rzeczywistości.

-Minervo, Potter jest nieprzytomny, nie daje żadnych oznak. Nie chcę go ruszać, bo może mieć jakieś złamania-odparł szybko.

-Albusie, czy Poppy wie?!-spytała szybko nauczycielka transmutacji.

-Już jestem!-krzyknęła biegnąca pielęgniarka-Severusie, wyjmij na razie rękę spod jego głowy.

Snape natychmiast, ale dość delikatnie wykonał jej polecenie i stało się coś, czego bardzo nie chciał. Jego dłoń była zakrwawiona. Spojrzał pytającą na Albusa, Poppy, Minervę i innych nauczycieli którzy tam stali.

Tymczasem Rowley McLevis uspokajał uczniów, choć tak naprawdę sam był wkurzony i zmartwiony.
Wtedy zobaczyłam tego dzieciaka. Marcus Flint uśmiechał się porozumiewawczo do jednego ze swoich znajomych, myśląc, że nauczyciel tego nie widzi.
Rowley znalazł się przy nim w trzech krokach i dość ukradkiem przyłożył mu różdżkę do brzucha.

-Śmieszy cię to, że mogłeś kogoś zabić, co? -warknął-Pan życia i śmierci się znalazł! Jeśli uważasz, że ktoś weźmie to za wypadek, to się grubo mylisz, bo to nie będzie trudne, by ich przekonać o twojej winie-i odszedł dalej. Puchoni, Ślizgoni, Krukoni i Gryfoni zaczęli zbiegać z trybun na boisko, które po chwili całe było zapełnione.
Rowley zobaczył przeciskających się przez tłum Rona, Draco i Hermionę.
Chcieli pójść do miejsca zdarzenia, ale on nie mógł na to pozwolić.

-Prosimy, prosimy niech pan nas przepuści-jęknął zawiedziony Ron.

-Wybacz mi Weasley, ale Harry tam walczy z dość dużymi tłumami nauczycieli, więc na razie go nie zobaczycie-mruknął McLevis, a potem odchrząknął i uniósł ręce, by zwrócono na niego uwagę-Prefekci, proszę was o zaprowadzenie innych do odpowiednich dormitoriów. Niech nikt nie zbliża się do korytarza przy skrzydle szpitalnym. Po prostu siedźcie w Pokojach Wspólnych czy coś. No, już! Rozejść się!!!

***

Snape siedział w ciszy przed skrzydłem szpitalnym, patrząc w jeden punkt i prawie nie mrugając. Podeszła do niego McGonagall.

-Wszystkie dzieci są w dormitoriach-powiedziała cicho. Brak reakcji-Przywiązałeś się do niego, co?

-Możesz choć raz być cicho?-Snape wstał gwałtownie-Tak, przywiązałem się, zadowolona? Codziennie wieczorami rozmyślam co by było, gdybyśmy zostali rodziną, ja on i Lily, bo nie mam nic innego do roboty. Staram się nie pokazywać tego, ale naprawdę się przestraszyłem. Tak, Minervo. Ja też czasem się boję-uspokoił oddech i z powrotem usiadł.

-To było bardzo duże wyznanie, jak na ciebie Severusie-mruknęła McGonagall i dalej siedzieli w ciszy.

***

Harry otworzył smętnie jedno oko. Jasny blask oświetlił go tak, że od razu z powrotem je zamknął. Starał się coś powiedzieć, ale wydał z siebie tylko cichy pomruk.

-Harry?-usłyszał nad sobą znajomy głos Dumbledora-Dobrze, że już się budzisz. Wszyscy bardzo się martwiliśmy.

Chłopiec postanowił uchylić powieki. Teraz zniósł lepiej blask światła dziennego.

-Co się stało?-zapytał cicho.

-Spadłeś z dużej wysokości, trochę się połamałeś i miałeś uraz głowy, ale niezawodna pani Pomfrey wszystko naprawiła-uśmiechnął się dyrektor. Harry jeszcze chwilę musiał przemyśleć i przypomnieć sobie wszystko. Było to ciężkie, zważając na to, że mocno bolała go głowa i głównie na tym się skupiał.

Tak, wiem. Długo nie było rozdziału, a ja wstawiam taki nudny badziew, ale to jedna z tych części, przez które nie mogłam przebrnąć i nawet nie chciałam tu zaglądać xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro