Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 62.

Promienie słoneczne powoli wpadły do skrzydła szpitalnego, które przepełnione było radością i chichotami. Niektórzy uczniowie odwiedzali właśnie swych przyjaciół, by powiedzieć im co działo się gdy ci byli spetryfikowani. Madame Pomfrey nie była zadowolona z takich tłumów, ale przystała na prośbę Harry'ego, by ten mógł się położyć na łóżko między Hermioną a Seamusem. Było akurat wolne, a Wybraniec nie mógł powstrzymać się, by sam nie zacząć opowiadać swej przyjaciółce wszystkich wydarzeń z nocy. Draco z bandażem na głowie leżał na samym końcu sali, trochę odosobniony i wpatrywał się w sufit. Ktoś mógł pomyśleć, że przeżywa dzisiejsze wydarzenia, ale była to nieprawda. Blondyn cały czas miał w głowie historię Anastasii... A tak naprawdę Cassandry.
Dlaczego o tak istotnej sprawie wszyscy przez lata milczeli? Właśnie dlatego uważają Slytherina za tego złego, a założenie przez niego Komnaty miało podłoże zemsty i niezrozumienia! Nikt nie chciał mu pomóc pozbierać się po stracie córki, a konsekwencje były tragiczne, jednak dlaczego podręczniki czy książki milczą?

Pytania bez odpowiedzi kotłowały się w jego głowie. Chciał z kimś o tym pomówić, ale obietnica milczenia, którą złożył kilka miesięcy temu, zabraniała mu. Jedynie profesor Snape mógł go wysłuchać, ale on był teraz zbyt zajęty.

Na salę wszedł dyrektor, obwieszczając, że możliwe iż zjawią się czyiś rodzice. Draco nie liczył na to, że jego przyjdą. Groźba cały czas wisiała nad nimi, a teraz on dolał oliwy do ognia, pomagając Harry'emu w dotarciu do Komnaty. Malfoy od początku wiedział, że wszystko było sprawką Voldemorta. Potrzebował się tylko upewnić. Chłopiec zmarszczył brwi i podniósł głowę z poduszki, gdy ktoś go zawołał. Pomiędzy wieloma głosami odwiedzających, wyłapał Lunę i Ginny. Dziewczynki podeszły do niego. Lovegood usiadła na krześle, a Weasley wcisnęła mu do ręki pluszowego węża.

-Profesor McGonagall pomagała nam coś przetransmutować-poinformowała rudowłosa-Harry dostał lwa.

-Dzięki-Malfoy posłał im lekki uśmiech.

-Jak się czujesz? Wyglądasz strasznie-mruknęła Luna.

-No cóż, jakby nie było oberwałem kamieniem w głowę-syknął cicho chłopak.

-Nikt tu z tobą nie siedzi-stwierdziła smutno Ginny-Postanowiłyśmy, że przyjdziemy.

W tym momencie drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się i weszło przez nie pewne małżeństwo. Kobieta rozejrzała się po sali i natychmiast pobiegła w stronę Seamusa. Jej mąż był bardzo blady i zdezorientowany. Mugol. To nie dziwne, że nie wiedział co ma robić. Finnigan został zbombardowany przez matkę masą pytań, lecz wytrwale na nie odpowiadał. Nagle o dziwo zebrało się jeszcze kilkoro rodziców, wprowadzał ich dyrektor, a ci od razu szli do swoich dzieci. Draco uśmiechnął się pod nosem smutno i spojrzał na pluszowego węża.

-Myślisz, że twoi rodzice przyjdą?-zapytała Luna, a on się spiął.

-Nie wiem, chyba nie-podniósł wzrok wprost na Harry'ego, który też wydawał się przygnębiony. Potter naprawdę przeżywał ze sobą wewnętrzną walkę. Jednocześnie chciał pójść do Snape'a i przytulić do niego, ale wiedział że nie może tego zrobić. Wiedział, że mogłoby to być tragiczne w skutkach. Nagle drzwi do skrzydła znów się otworzyły i pierwszy wszedł przez nie, o ironio, Snape. Prowadził za sobą elegancko ubraną kobietę oraz mężczyznę. Chwilę coś skonsultowali i całą trójką ruszyli wprost do Dracona. Blondyn zbladł, gdy zobaczył kto do niego przyszedł.

Narcyza wyglądała na bardzo zaniepokojoną. Na jej czole pojawiły się zmarszczki niepewności, bawiła się paskiem płaszcza i mocno zaciskała usta. Lucjusz starał się nic po sobie nie pokazywać. Podeszli bliżej.

-Synu-mruknął mężczyzna.

-Ojcze, matko-odparł posłusznie chłopiec. Posłał im słaby uśmiech. Chciał wychwycić odpowiedź w ich spojrzeniach, czy choćby gestach lecz nic się nie pojawiło. Stali tam jak zahipnotyzowani.

-Słyszeliśmy o twoim zachowaniu-zaczął Lucjusz oschle-Mam nadzieję, że wiesz z czym to się wiąże.

Chłopiec pochylił głowę. Coś było nie tak i albo jego rodzice zostali zaczarowani, albo musieli udawać że są dla niego okropni.

-Co ty sobie wyobrażasz-fuknął blondwłosy mężczyzna.

-Chciałem tylko pomóc-argumentował  Ślizgon-Coś czego ty byś nigdy nie zrobił.

-Draconie!-upomniała go Narcyza-Zwracaj się do ojca z szacunkiem.

-Jak sobie życzysz-sarknął chłopak i nie za bardzo widziała mu się kontynuacja rozmowy, więc zdenerwowany zsunął nogi na drugą stronę łóżka i szybkim krokiem opuścił skrzydło szpitalne. Zrozpaczony okrutnym i dziwnym zachowaniem rodziców, chciał gdzieś uciec, ale gdy tylko wybiegł za zakręt, silna ręka powstrzymała go przed dalszym ruchem.

-Nie tak szybko młody człowieku.

Draco podniósł zdenerwowany wzrok na Snape'a i wyrwał się z uścisku. Nie zamierzał dyskutować.

-Zostaw mnie w spokoju-warknął-Mogli nie przychodzić!

-Uspokój się, bachorze-Severus spojrzał na niego stanowczo-Bo załatwię ci terapię na agresję, razem z Potterem. Twoi rodzice mają dość ciężkie zadanie. Zachowują się tak z mojego polecenia!

-Słucham?-Draco spytał wściekłym tonem-Dlaczego niby?

Snape pochylił się nisko, a blondyn czuł jego oddech koło ucha.

-Ponieważ to osoba będąca prawdoodobnie w szkole jest odpowiedzialna za podanie Finniganowi dziwnej substancji-mówił Mistrz Eliksirów-Więc twoi rodzice nie mogli rzucić się na ciebie z uściskami.

-O Merlinie, a ja ich tak potraktowałem-szepnął Draco.

-Dobrze odegrałeś swoją rolę, to tyle-Snape poklepał go po ramieniu-Usiądź w tej sali, jest pusta. Pójdę wezwać twoich rodziców, żeby przyszli. Mogę cię zostawić? Dobrze się czujesz?

-Tak-odparł szybko Ślizgon-Dziękuję.

Podczas, gdy Draco został sam, Severus udał się z powrotem do Skrzydła Szpitalnego. Narcyza rozmawiała z Pomfrey o atakach agresji, które były podobno wynikiem urazu głowy, a Lucjusz obserwował wszystkich nienawistnym wzrokiem.

-Chodźcie za mną-mruknął Snape, a małżeństwo posłusznie wyszło razem z nim do sali, która znajdowała się kilkanaście metrów dalej. Uchylili drzwi. Draco siedział na parapecie w samej piżamie, patrząc uważnie przez okno. Narcyza wyrwała naprzód.

-Kochanie, synku-szepnęła i od tyłu pociągnęła chłopca w uścisk. Blondyn lekko zaskoczony spojrzał na rodzicielkę i również ją przytulił. Lucjusz stał chwilę przy drzwiach niezbyt wiedząc co zrobić. W końcu podszedł bliżej, pogłaskał syna po bandażu i pocałował w czoło, po czym zwrócił się do Snape'a ściszonym głosem.

-Severusie, Czarny Pan się o tym dowie-mruknął zaniepokojony-Tego akurat mu nie daruje, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Merlinie, nie chcę stracić dziecka-spojrzał na Narcyzę, która akurat prowadziła z Draconem wesołą, ożywioną rozmowę. W końcu byli szczęśliwi, ale czy długo?

Mistrz Eliksirów wciągnął głośno powietrze. Lucjusz miał teraz prawdziwy kłopot, a jego pierworodny był w prawdziwym niebezpieczeństwie. Snape czuł, że nie mógł pozwolić, by coś im się stało.

-Wiesz, że została wam jedyna droga-mruknął czarnowłosy.

-Nie. Nie zgodzę się  Severusie-stanowczo odparł blondyn-Nie chcę mieć kolejnego pana i chyba Narcyza ci to wyjaśniła już kiedyś.

-Ale rodzinę chcesz mieć prawda? Całą i zdrową żonę, żywego syna-zapytał ostro Snape. Lucjusz obruszył się.

-Nie graj na moich emocjach-warknął Malfoy i rzucił przelotne spojrzenie na Cyzię i Dracona. Śmiali się pod nosem, choć w oczach kobiety przemykały łzy-Cholera, nie chcę żeby zginęli.

-Jako twój przyjaciel proszę, żebyś tym razem przełamał swoją dumę i porozmawiał z Albusem. Przyjmie cię-Snape położył dłoń na ramieniu Malfoya.

-Jestem tym złym w tej historii, Severusie. Nawet jeśli Dumbledore wziął cię pod opiekę, czy zrobi to samo ze mną? O ile dobrze pamiętam, ty nawróciłeś się szybko-Lucjusz opuścił wzrok.

-Sam dyrektor powiedział mi ostatnio, że nie może się doczekać aż przyjdziecie. Zależy mu na każdym uczniu. Tym, który jest teraz w szkole, ale i tym który od dawna ma swoje życie. Czas, żebyś nauczył się podejmować właściwe decyzje, Lucjuszu-wzrok Snape'a był wyjątkowo groźny i nieustępliwy. Mężczyzna zamierzał wywrzeć ogromną presję na arystokracie, który zbladł i schował twarz w dłoniach.

-Cholera że też nie potrafię być taki jak ty-szepnął-Nie umiem być nawet ojcem dla własnego dziecka. Ty nim jesteś dla kogoś właściwie ci obcego...

-Zostawmy ten temat. Pójdziesz dziś porozmawiać z Albusem?-przerwał mu Snape.

-Tak. Pójdę.

***

-Potter!

Harry otworzył smętnie jedno oko szukając źródła hałasu nad łóżkiem. Był zaspany, a jego ojciec ze śmiertelną miną pochylał się nad nim.

-Wstawaj bachorze, dyrektor chce cię widzieć-syknął i odczekał, aż Wybraniec wyjdzie z łóżka szpitalnego, zarzuci szlafrok, pożegna smutnym wzrokiem Hermionę i odwróci się w jego stronę-Idziemy-zarządził i zabójczo szybkim krokiem ruszyli w stronę gabinetu Dumbledora. Harry obserwował skupienie na twarzy ojca i zastanawiał się, o czym ten właśnie myśli. Ostatnie dni były dla chłopca bardzo ciężkie, ale nie miał zamiaru cały kolejny tydzień siedzieć w łóżku, czego oczekiwała od niego madame Pomfrey. Cieszył się z każdej możliwości wyjścia na zewnątrz  szczególnie, że rodzice Seamusa robili bardzo dużo szumu. Nim Potter się spostrzegł, stali przed wejściem do gabinetu. Snape wymówił cicho hasło i obaj weszli. Nikogo tam nie było. Chłopiec zaczął szukać wzrokiem Dumbledora, ale nigdzie nie było starego mężczyzny. Snape tymczasem potargał go po włosach i mocno przyciągnął do siebie.

-Jesteś najgłupszym bachorem jakiego znałem-mruknął-Czemu tam poszedłeś? Nie mogłeś czekać aż wrócę?

-Szkoła zostałaby wtedy zamknięta, a razem z Draco nie chcieliśmy do tego dopuścić-szybko odparł Gryfon i wtulił się w ojcowską szatę-Przepraszam.

-Gdy tylko Poppy pojawiła się w Ministerstwie, wiedziałem że coś się stało i od razu ty przyszedłeś mi na myśl-Snape zmarszczył brwi-A właściwie ty, Weasley i Granger. Malfoya nigdy bym nie podejrzewał o coś takiego.

-Czy coś mu się stanie?-przerwał nagle Potter-Przez to, że mi pomagał. Wiesz o co chodzi.

-Myślę, że Lucjusz nie pozwoli skrzywdzić swojego syna.

-A ja myślę, że tym razem pan Malfoy może nie mieć na to wpływu-dodał ponuro Gryfon i opuścił wzrok.

-Harry-Severus przyklęknął koło syna i położył mu dłoń na ramieniu-Nie zajmuj się rzeczami, które cię przerastają.

-Chcę im tylko pomóc, wiem jaką mają sytuację-zielone oczy chłopca napełniły się dziecięcym smutkiem i troską.

-Nie uratujesz całego świata, Harry-mruknął Snape-Ale jestem bardzo dumny z twojego wyczynu, choć nawet nie wyobrażasz sobie ilekroć więcej jestem wkurzony-mruknął, a jego wzrok stał się bardziej karcący.

-Hej! Uratowałem szkołę tato!-tłumaczył się zbulwersowany Wybraniec-Nie złość się.

-Jestem wściekły, dobrze? Czemu się tak narażasz głupi dzieciaku? To nie pierwszy raz, kiedy mogło ci się coś stać!-choć Severus starał się okazywać swoją złość i gniew, w jego głosie brzmiała troska, co Potter od razu zauważył.

-Przepraszam tato-burknął cicho-Ale... Co właściwie było Seamusowi?

-Zmieniasz temat i myślisz że nie zauważę? No cóż, mylisz się, ale odpowiem na twoje pytanie-syknął Mistrz Eliksirów-Ktoś podał mu niezidentyfikowaną miksturę, której nie ma w żadnym rejestrze. Badam tą sprawę, ale na pewno był to ktoś ze szkoły, gdyż ostatnimi czasy nie mieliśmy żadnych gości, ewentualnie oprócz Umbridge. Ona natomiast cały czas chodziła za Dumbledorem. Finnigan wspomniał, że odłączył się od was i przebywał w samotności... Pamiętasz mniej wiecej kiedy to się stało?

-Niezbyt, ale to było przed inspekcją. Myśleliśmy, że się obraził, więc nie nakłanialiśmy go do naszego towarzystwa-odparł Harry marszcząc brwi.

-To ważna informacja, dziękuję-Snape przyciągnął syna do siebie i potargał go po głowie-Nie narażaj tak swojego życia, proszę.

***

-Czemu tu jesteśmy, dyrektorze?-Lucjusz Malfoy rozejrzał się nerwowo wokoło. Znajdowali się w jakiejś pustej sali, a jedyną rzeczą która tu stała, było lustro.

-Do mojego gabinetu wiele osób może wejść, czego chcemy uniknąć-odparł spokojnie Dumbledore podchodząc do zwierciadła i patrząc w nie uważnie. Po chwili gwałtownie odwrócił głowę i zerknął wprost w szare, zakłopotanie tęczówki Malfoya-Jak mniemam masz jakiś cel? Cóż się stało?

-Jestem podłym zdrajcą i dobrze o tym wiesz. Powinienem gnić w Azkabanie za popełnione zbrodnie, a jednak z taką łatwością wysłuchano moich wymówek. Dlaczego?-blondyn zacisnął wargi.

-Bo najwyraźniej zasługiwałeś na drugą szansę-Dumbledore wyjął z kieszeni swej fiołkowej szaty paczkę cytrynowych dropsów i podsunął ją Malfoyowi-Severus też miał problem, by ze mną porozmawiać.

-On od razu zmienił strony, a my z Narcyzą dalej w to brnęliśmy i do tego to ja wszystkich ich wciągnąłem w szeregi Czarnego Pana-Lucjusz opuścił wzrok-Nie zasługuję na łaskę i jestem tu prosić cię jedynie o ochronę mojej żony i dziecka. Draco musi żyć.

-Ależ oczywiście, że będzie żył.

-Nie, dyrektorze, ty nie wiesz jak Sam Wiesz Kto reagował na mniejsze przewinienia. Tym razem to był jawny sprzeciw jego woli!

-Mimo iż uważasz, że może wykorzystuję innych ludzi, Lucjuszu, to chciałbym cię zapewnić, że tak nie jest. Nie chcę być niczyim władcą czy dyktatorem, a jedynie przyjacielem. Co do twojego syna, nie spadnie mu włos z głowy.

^√^
Zirytowałam się okrutnie. Nienawidzę nie mieć weny tak długi czas, szczególnie że kocham pisać, ale jak się za to zabierałam, to chciało mi się wymiotować patrząc na to co miałam już napisane.

Wybaczcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro