Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 105.

Czarna Magia była tworem kuszącym, szczególnie tych, którym nie wychodziło w życiu, którzy tracili bliskich albo pozycję. Liczyli, że mrok przyniesie im zyski i staną się szanowani, a wręcz respektowani przez wzbudzanie strachu. Tego właśnie chciał młody Severus, a także Lucjusz i wielu innych czarodziejów. Wiadomo, że Czarna Magia była zgubna, ale czyż na pierwszy rzut oka nie zachęcała?

Harry usiadł na parapecie okna w swoim dormitorium i obserwował w ciszy ulewę. Krople deszczu uderzały w szybę z ogromną siłą i co jakiś czas niebo rozświetlały błyskawice. Chłopak zagryzł wargę, czując od jakiegoś czasu spory niepokój wypełniający jego umysł. Oprócz tego, że wiedział, że jest horkruksem, czuł, że musi zrobić wszystko, by uratować bliskich. Coraz częściej miał sny o ich śmierci, ciągle towarzyszyły mu wizje jak Ron albo Hermiona, albo ktokolwiek z jego przyjaciół, zostają zabici przez samego Voldemorta. Wiedział, że te obrazy pojawiają się w jego głowie nieprzypadkowo, że to właśnie Tom Riddle ingeruje w jego sny, a on nie umiał ani z tym walczyć, ani tym bardziej powiedzieć o tym komuś dorosłemu. Często budził się z krzykiem i przestraszonym Ronem patrzącym prosto na niego, ale oboje nie wiedzieli co zrobić.

Harry czuł, jak ta ciemna strona jego umysłu wkrada się coraz bardziej na prowadzenie. Chciał dokonać czegoś wielkiego, chciał uratować świat. Ten mrok w jego głowie pozwalał mu skupić się na tym celu i znaleźć w sobie odwagę. Wiedział, że jego przyjaciele to widzą. Pansy raz mu powiedziała, że zachowuje się inaczej niż kiedyś, co dało mu do myślenia. Kiedy on miał takie okropne wewnętrzne zmagania, zdał sobie sprawę jak ogromnym przeciwieństwem była Luna.

Jego siostra cały czas chodziła z głową w chmurach, ciągle szukała jakichś nieistniejących stworzeń i była najłagodniejszą osobą jaką znał. Różniła się od wszystkich, więc była ofiarą wielu okrutnych żartów i dręczenia, ale zachowywała się tak jakby wcale nie zwracała na to uwagi. Nawet Snape o niczym nie wiedział, bo blondynka wolała radzić sobie z tym wszystkim sama i nie chciała mieszać w to i tak zmęczonego wszystkim ojca. Często kradziono jej ubrania, książki i wiele innych rzeczy, a ona i tak chodziła z uśmiechem na buzi.

Harry zazdrościł jej tej beztroski i spokoju. Chciał być taki sam, tymczasem jego życie szło w zupełnie innym kierunku, o ile w ogóle gdzieś zmierzało. 

Głosy i śmiech na korytarzu świadczyły o tym, że jego współlokatorzy wracali z kolacji, więc Harry odrzucił smutne myśli i zsunął się z parapetu.

***

Wieczór był bardzo chłodny, więc Harry i Ron ubrali się w ciepłe swetry od pani Weasley i zeszli do Hermiony, która czekała na nich w pokoju wspólnym.  To był ich mały zwyczaj, by zawsze w piątki wieczorem spotykać się tam bardzo późnym wieczorem i omawiać wszystko co działo się w ostatnim czasie. Granger spojrzała na idących w jej stronę przyjaciół i nieco się zaniepokoiła widząc jak oczy Harry'ego się zmieniły w ostatnim czasie-były ciemne i smutne. Dużo o tym myślała ostatnimi czasy, ale nie mogła podzielić się tym co zauważyła, bo nie chciała mu dokładać. Postanowiła, że będzie go obserwować z boku i w razie czego powie komu trzeba. 

- Trelawney się na mnie uwzięła -mruknął Ron siadając ociężale na kanapie- To babsko mnie chyba wyjątkowo nie lubi! Nie zdawać z wróżbiarstwa? To chyba najgorsze upokorzenie -Weasley jęknął niezadowolony, a Hermiona się zaśmiała.

- Ciesz się, że wszyscy w tym semestrze jeszcze mamy dobre oceny z eliksirów -prychnęła rozbawiona.

- Jeszcze to słowo klucz -zauważył rudzielec. Harry uśmiechnął się pod nosem, ale czuł się wyjątkowo dziwnie i nawet nie chciał dołączyć do rozmowy. Podczas, gdy Hermiona i Ron zaczęli się o coś kłócić, Potter czuł, że coś niedobrego się z nim działo, aż w końcu wyprostował się gwałtownie, zwracając tym samym uwagę przyjaciół. Z czoła leciały mu krople potu, a on sam zaczął ciężko oddychać. Ron złapał go za ramię, które chłopak od razu odrzucił. Odsunął się do tyłu, a jego oczy całkowicie uciekły mu w głąb czaszki. Hermiona zakryła dłońmi usta i wpatrywała się z szokiem w to co się działo, ciesząc się jednocześnie, że byli tu sami. Po jakiejś chwili oczy Pottera wróciły do normy i wpatrywał się w przyjaciół przerażony.

- On ma Syriusza -wysapał- Voldemort go ma.

- O czym ty mówisz? -pisnęła Granger

- Są w takim dziwnym pomieszczeniu, on go tam trzyma i przesłuchuje -wyjaśnił szybko Harry, podrywający się na nogi i chodząc w jedną i drugą stronę, nie wiedząc co ma zrobić- A ja to widziałem, z jego perspektywy! Na początku widziałem takie dziwne ściany, wyłożone tylko czarnymi kaflami, przeszliśmy przez drzwi do jakiegoś ogromnego pomieszczenia, w którym były potężne półki z kulami! 

- Wiem co to za miejsce -Ron też zerwał się z podłogi- Ojciec mi o nim mówił, to Departament Tajemnic, a dokładniej Sala Przepowiedni. Jesteś pewien, że Sam-wiesz-kto jest tam z Syriuszem?

- W stu procentach -zapewnił ich Potter- Nigdy nie czułem, by moja wizja była aż tak realistyczna.

- A co jeśli to pułapka? -zapytała Hermiona.

- Nie, na pewno nie -Harry przygryzł nerwowo wargę- Miałem o wiele mniej realistyczne wizje, które okazywały się prawdą.

- Co teraz zrobimy? -dziewczyna zaczęła bawić się włosami- Powiemy profesorowi Snape'owi?

- Oczywiście, że nie! -odparł Harry- Żaden dorosły nie może wiedzieć, rozumiecie? Mój ojciec, ani matka nie mogą się tam znaleźć, ponieważ się zdemaskują.

- To co chcesz zrobić? -Ron był cały blady i wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć.

- Muszę się tam dostać i uratować Syriusza -oznajmił, jak gdyby było to coś, co robił w każdy piątek.

- Harry to samobójstwo! -krzyknęła Granger, a Harry od razu pokazał jej, by ściszyła ton.

- Nieistotne, nie pozwolę mu go zabić -Harry już był w drodze do swojego dormitorium, by się przebrać. Szybko ubrał jeansy, koszulę, na którą założył bluzę, a na to zarzucił skórzaną kurtkę, którą dał mu Black. Nie zobaczył nawet, że Ron też był w dormitorium i tłumaczył chłopakom, że Harry po prostu idzie do Hagrida, jednocześnie sam się przebierając. Gdy Potter się ogarnął, zbiegł po schodkach, zastając tam Hermionę, gotową do wyjścia, a zaraz potem dobiegł do nich Weasley- Nie idziecie ze mną.

- Właśnie, że idziemy -warknęła Hermiona- Nie bądź głupi, sam zginiesz.

- Mam was narażać? Nigdy -powiedział Harry poważnym tonem- To jest zbyt niebezpieczne, nie mówimy nikomu dorosłemu, by nieodpowiednie osoby nie ujawniły się przed Voldemortem i właśnie dlatego musicie zostać. 

- Właśnie dlatego idziemy, idioto -prychnął Ron- I nie masz nic do gadania!

- Gdziekolwiek idziecie...

- Cokolwiek chcecie zrobić...

- Nie myślcie sobie, że pójdziecie bez nas -w Pokoju Wspólnym pojawiły się dwa nowe głosy, a ich posiadaczami byli oczywiście Fred i George. Bliźniacy stanęli przed trójką przyjaciół ze złośliwymi uśmiechami. Ron bardzo szybko wyjaśnił im o co chodzi, mimo protestów Harry'ego- Wchodzimy w to, plus oczywiście mama by nas zabiła jakby coś ci się stało, Ron, więc lecimy tam w charakterze twoich nianiek. 

Najmłodszy syn Molly oblał się szkarłatem i burknął coś pod nosem, ale nie było już czasu na obrażanie się-każdy moment opóźnienia doprowadzał do większej tragedii. W piątkę wybiegli z dormitorium i zatrzymali się jak wryci, kiedy wpadli na małą, blondwłosą istotkę. Luna stała tam ubrana i gotowa do wyjścia, jakby na nich czekała.

- Idziemy gdzieś? -zapytała ku zaskoczeniu wszystkich.

- Skąd wiedziałaś? -Hermiona zmarszczyła brwi.

- Już od wczorajszego wieczora miałam takie przeczucie, by tu przyjść dzisiaj -powiedziała spokojnie.

- Z takimi zdolnościami jasnowidzenia, mogłabyś mi udzielać korepetycji -burknął Ron.

- Luna, to zbyt niebezpieczne -powiedział Harry- Idziemy ratować Syriusza z rąk Voldemorta. Nie mogę narażać was wszystkich!

- I tak pójdę, a ty to wiesz -dziewczyna wzruszyła ramionami, obróciła się na pięcie i zaczęła schodzić po schodach- I tylko ja wiem, jak się stąd bezpiecznie wydostać -dodała, będąc już w połowie. Wszyscy szybko za nią ruszyli. Musieli chować się przed Filchem, który akurat patrolował korytarze, ale na szczęście nie był na tyle uważny, by zobaczyć szóstkę biegnących uczniów. Dziewczyna zaprowadziła ich wprost pod komnatę McLevisa, ku przerażeniu wszystkich zaklęła siarczyście, a drzwi się otworzyły. Z jej ust takie słowa brzmiały conajmniej dziwnie- Profesor wyjechał spotkać się z ojcem na weekend, a jego kominek jest połączony siecią Fiuu.

- Luna, przerażasz mnie -Ron wpatrywał się w dziewczynę z ogromnymi oczami.

- To jest sztuka zauważania -odparła spokojnie, cokolwiek miała na myśli.  Ron nie zagłębiał się w tę filozofię, bo jego bracia wepchnęli go do środka komnaty i wszyscy stanęli przed kominkiem.  

***

Departament Tajemnic był bardzo cichy. Wchodziło się do niego prosto z windy, nie było tam żadnych okien, tylko czarne kafle-na podłodze, ścianach i suficie. W dalszej części znajdowało się kilka dużych drzwi. George rzucił się do przodu, by otworzyć pierwsze z nich, ale Hermiona go powstrzymała.

- Poczekaj, czytałam kiedyś o tym miejscu, w jakiejś starej książce -powiedziała- Musimy sprawdzić, które drzwi są dobre i jakoś je oznaczyć, ponieważ z tego co pamiętam, później pokój zaczyna się kręcić wokół własnej osi, by utrudnić odnalezienie wyjścia.

To nie było aż takie trudne. Znaleźli drzwi w pośpiechu, po czym Hermiona zaznaczyła je przy pomocy zaklęcia Flagarte. Wpadli do środka, oczekując hałasów, krzyków, czy czegokolwiek, jednak zastała ich głucha cisza. Wyciągnęli różdżki przed siebie i zaczęli iść. Sala przepowiedni była ogromna. Wydawała się nie mieć sufitu, ani końca i każdy z młodych czarodziejów podziwiał ten niesamowity widok. Na półkach były ułożone kule, całkiem zakurzone i nieruszane. Granger wyjaśniła im, że konkretnej przepowiedni może dotknąć tylko ten, kogo ona dotyczy. Powoli szli dalej, mając wrażenie, ze jedyne co słyszą, to bicie swoich serc. Dotarli do pewnego momentu, a Potter zatrzymał wszystkich gestem dłoni i się rozejrzał. 

- To powinno być tutaj -zmarszczył brwi- Dokładnie w tym miejscu klęczał Syriusz.

- Harry zobacz -Luna stała przy jednym z regałów i pokazywała coś dłonią- Tu jest twoje nazwisko.

Chłopak podszedł bliżej i delikatnie wziął kulę do ręki. Od razu zakurzony przedmiot na to zareagował i usłyszał bardzo znajomy głos Trelawney. 

„Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli. A narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca..."

Gdy jednak Harry słuchał przepowiedni, nie zauważył, że jego przyjaciele stłoczyli się w małą kulkę, a przed nimi pojawili się ludzie w maskach. Potter oderwał wzrok od kuli i aż podskoczył na ich widok, natychmiastowo wyciągając różdżkę. 

- No proszę -syknął ktoś- Sam pan Potter nas dziś zaszczycił. Oddaj to, co trzymasz w dłoniach, dziecko.

Szóstka uczniów przeciwko bandzie śmierciożerców brzmiała bardzo źle, ale nie mogli spodziewać się niczego innego.

- Gdzie jest Syriusz? -warknął Potter.

- A skąd my to mamy wiedzieć? -zarechotał mężczyzna, a za nim cała reszta- Nigdy go tu nawet nie było.

Harry zbladł, rozumiejąc, że faktycznie dał się wpędzić w pułapkę, a dodatkowo wpakował w to swoich przyjaciół. Złapał przepowiednię mocniej i wyprostował się, by wyglądać choć trochę poważniej.  Śmierciożercy ściągnęli swoje maski. Najbliżej nich stał Augustus Rookwood, trochę dalej Avery, rodzeństwo Carrow z paskudnymi uśmiechami, Dołohow i Narcyza Malfoy. Matka Draco patrzyła na dzieciaki niemalże z przerażeniem, jednak po chwili na jej twarz opadła maska obojętności. Potter widział w kobiecie szansę na ucieczkę, choć nie wiedział jak miałoby to wyglądać. 

- Dawaj to, Potter -warknął zniecierpliwiony Rookwood- A zostawimy twoich przyjaciół w spokoju.

- Nic mu nie dawaj, Harry -powiedziała Hermiona wyjątkowo wysokim i zdenerwowanym jak na siebie głosem. 

- Stul pysk dziewucho -Alecto Carrow posłała w jej stronę jakąś klątwę. Wtedy rozpoczął się mały chaos, bo wszyscy spanikowali, jednak nagle Rookwood walnął jakimś zaklęciem prosto w ziemię, która się zatrzęsła i usadziła wszystkich w miejscu.

- Cisza -wrzasnął Augustus i podszedł bliżej Harry'ego- Dawaj to Potter i skończmy tę dziecinadę.

- George -szepnął Fred do brata bliźniaka- Myślisz, że wywalą nas za to ze szkoły?

- Być może -zachichotał, po czym obaj rzucili się, by odciągnąć przyjaciół do tyłu i posłali kilka małych przedmiotów w stronę Śmierciożerców. Te dziwne 'wynalazki' wybuchły i sprawiły, że stworzyła się między nimi bariera z ognia i fajerwerków- Spadamy!

Uczniowie zaczęli biec, jak najszybciej potrafili. Za nimi z regałów spadały przepowiednie, a sami Śmierciożercy znów ich gonili, tylko tym razem podwójnie wkurzeni. Zaczęła się szybka wymiana zaklęć. Hermiona czuła jak serce podchodzi jej do gardła, gdy rozdzielona od wszystkich, staje oko w oko z Rookwoodem, który na jej widok jedynie się zaśmiał i zaczął w nią ciskać klątwami. Dziewczyna skutecznie je odbijała, jednak cały czas czuła jak traci siły, była przerażona.

Ron i Harry w tym samym czasie mierzyli się z Carrowami, a George z Dołohowem. Luna wpadła na Avery'ego, który nawet nie rzucał w nią zaklęć, a podbiegł i dał jej z pięści prosto w twarz. Fred trafił najlepiej, bo na Narcyzę, która od razu dała mu do zrozumienia, że jest po ich stronie, jednak wciąż musiała zachować przykrywkę. W końcu wszyscy znów stłoczyli się w jednym miejscu i wpadli przed drzwi do kolejnego pomieszczenia, które kształtem przypominało amfiteatr, a na środku podium był kamienny łuk, na którym wisiała postrzępiona kurtyna. Chwila nieuwagi sprawiła, że Śmierciożercy złapali każdy po jednym uczniu, aż w końcu Harry został na środku sam z Rookwoodem, który uśmiechał się kpiąco. 

- Tego chciałeś? -spytał wskazując mu na pojmanych przyjaciół- Bo możemy ich wybijać na twoich oczach, jeden po drugim, żebyś tylko mi to dał.

- Dobrze -warknął Potter- Już oddaję -wyciągnął do niego rękę z przepowiednią, ale doskonale wiedział co robi. Zrzucił ją z ręki, wprost na dłoń Rookwooda, który był na tyle niezdarny, że szklana kula wyślizgnęła mu się przez palce. W tym samym momencie stało się kilka rzeczy na raz. Przepowiednia spadła na ziemię i pękła w drobny mak, Luna ugryzła zdezorientowanego Avery'ego i w ramach odwetu sama dała mu pięścią w twarz, a salę zaczęli zapełniać nowi ludzie. Zakon. 

Harry odetchnął z ulgą, widząc jak śmierciożercy puszczają jego przyjaciół i skupiają się  na nowoprzybyłych. Potem odkrył, że dziwnym trafem nikt z Zakonu nie jest w stanie się do niego przedrzeć, a wkurzony Rookwood zagania go coraz to kolejnymi zaklęciami wprost do drugiego pomieszczenia. Gdy obaj tam wpadli, Harry bronił się jak tylko mógł, jednak jedno zaklęcie za dużo powaliło go na ziemię, przy czym przejechał dobre kilka metrów na śliskiej posadzce. Kiedy się poderwał, zrozumiał, że nie patrzy na Augustusa, ale stoi twarzą w twarz z Voldemortem. Przełknął ślinę i od razu oboje rzucili w siebie zaklęciami. Harry pierwszy raz czuł taką potęgę w czyjejś klątwie, więc zaczynał panikować i wiedział, że krzyczy z powodu siły jakiej musiał używać. 

- W końcu się spotykamy -syknął Voldemort- Tyle lat czekałem, by to zrobić, by cię zabić.

- Przegrałeś bitwę z niemowlakiem -sapnął bezsilnie Potter, a Czarny Pan syknął i jeszcze podkręcił siłę zaklęcia. Harry nie wiedział jak jeszcze długo mógł się bronić, ogarniało go całkowite przerażenie. Wiedział, że jego nemezis jest silny, a on był jeszcze tylko czternastoletnim dzieciakiem, jednak nie sądził, ze nie będzie w stanie zrobić praktycznie nic. Kątem oka zobaczył, że ktos idzie w ich stronę- Dumbledore -wyszeptał, jakby sam w to nie wierząc. Voldemort odwrócił się, a jego uwaga od razu skupiła się na dyrektorze, więc Harry poleciał na ziemię zupełnie bezsilnie. Oddychał ciężko ze zmęczenia, nie nadążając za pojedynkiem dwóch najsilniejszych czarodziei. W momencie, w którym miał sie podnieść, usłyszał przenikliwy wrzask Voldemorta i zobaczył skierowane w swoją stronę odłamki szkła, które nawet go nie uderzyły, ale zaczęły formować jakiś wir, przez który Dumbledore nie mógł się dostać, a Czarny Pan już tak. Stanął nad Harrym i szybkim zaklęciem posłał go na ziemię. Chłopak trząsł się i dygotał z przerażenia, szczególnie jak Voldemort pochylił się nad nim.

- Wyczuwam w tobie czarną magię i dobrze wiesz, że masz jej w sobie pełno -syknął- Pokaż im to, pokaż, do czego jesteś zdolny! Ocal tych, na których ci zależy.

Harry krzyczał, ale nie z bólu tylko ze strachu i emocji, które brały nad nim górę. Czuł, jak czarna magia wypełnia każdą komórkę jego ciała i wiedział, że nie potrafi się oprzeć.

- Możemy razem panować nad tym światem, jeśli tylko byś chciał -syczał Voldemort, a Potter czuł, że odjeżdża. Nagle jednak do przytomności przywrócił go głos.

- Harry, nie słuchaj go! -Luna stała przy wejściu, zasłonięta razem z Hermioną przez Kingsleya. Dziewczęta obejmowały się, przerażone widokiem, który miały przed sobą. Potter spojrzał niewyraźnie na siostrę. Zawsze była dla niego wzorem światła i jasności, była taka niewinna, łagodna i spokojna. Granger natomiast była głosem inteligencji i to co mówiła, zawsze się sprawdzało, była bardzo przezorna, ale tylko i wyłącznie z troski i miłości, której miała w sobie tak dużo. Ron był w stanie przezwyciężyć wszystkie swoje lęki, by z nim tu przyjść i Harry wiedział, że ten dureń skoczyłby za nim w ogień. George i Fred dokładnie to samo... Chłopak poświęcił myśl Severusowi i Belli i temu, że byli to jego najukochańsi rodzice, którzy mimo wszystkich okoliczności potrafili mu dać miłość i bezpieczeństwo. Ci wszyscy ludzie byli w stanie oddać za niego życie i to nie ze strachu, tak jak śmierciożercy za Voldemorta.

- Chodź ze mną, bo zostaniesz całkiem sam -syczał dalej nad jego uchem Czarny Pan, a Harry wrócił do przytomności umysłu.

- Nigdy nie będę sam, Tom -warknął, a Voldemort odsunął się, gdy Gryfon użył jego starego imienia. Był wściekły- Wynoś się stąd -Potter wstał na nogi i wir wokół niego opadł na ziemię, a wtedy zarówno on i Albus Dumbledore rzucili zaklęcie w stronę Czarnego Pana, który syknął coś przez zęby i w jednym momencie po prostu zniknął. Harry wymęczony upadł na kolana, a jego przyjaciele znaleźli się zaraz obok niego. Luna objęła brata, a Hermiona nie mogła już dłużej powstrzymywać emocji i zaczęła płakać. Bliźniacy i Ron usiedli obok i wszyscy zmęczeni tymi wydarzeniami pozwolili swoim emocjom puścić.

- Och dzieciaki... -westchnął Dumbledore,  a Potter podniósł nagle głowę i spojrzał na niego.

- Co z Syriuszem? -zapytał.

- Syriusz jest całkowicie bezpieczny -do rozmowy przyłączył się nowy głos i był to Remus, który przybył razem z innymi członkami Zakonu. Kiedy Harry usłyszał to zapewnienie, wypuścił powoli powietrze i pozwolił sobie odpocząć.


Nie sprawdzałam tego rozdziału, bo wstaję za niecałe 5h, ale chciałam go bardzo wstawić, więc ewentualne poprawki zrobie już jutro<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro