Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 102.

4 rok Hogwartu Harry'ego

Dumbledore chorował i to mocno. Conajmniej połowa szkoły zauważyła już, ze coś jest nie tak mimo ze dyrektor cały czas miał na twarzy uśmiech. Niestety klątwa w jego ręku postępowała, a śmierć zbliżała się wielkimi krokami. Horkruksy nie były byle jakimi przedmiotami do zniszczenia-samo zdobycie ich wymagało wyjątkowo dużo wysiłku. Znakiem zapytania dalej pozostawał wąż, Nagini, którą Voldemort, świadomy zniszczenia kawałków jego duszy trzymał przy sobie.

No i Harry.
Harry w ogóle pozostawał tajemnicą i chociaż sam wiedział, ze jest z nim coś nie tak, to wciąż nie rozumiał co. Severus natomiast od zeszłego roku obserwował go aż nazbyt uważnie, zdając sobie sprawę z tego, ze cząstka duszy Voldemorta wciąż jest w jego synu. Czuł swego rodzaju... obrzydzenie na te myśl. Starał się spędzać dużo czasu z rodziną, wiedząc ze w każdym momencie może się mu wydarzyć coś złego. Nienawidził życia pod ciągłym znakiem zapytania i można śmiało powiedzieć, ze rodzina go ograniczała. Gdy był sam, odpowiadał tylko za siebie, a tak to cały czas martwił się o dzieciaki i żonę.
Adara rosła jak na drożdżach, miała już teraz około sześciu miesięcy i była oczkiem w głowie wszystkich. Każdy nauczyciel lub pracownik szkoły odwiedzał ja conajmniej raz w tygodniu i Snape miał już tego dość. Bella natomiast była tym rozbawiona, jej podejście do życia zupełnie się zmieniło-promieniała radością. Została w szkole ulubienicą, taką ‚fajną ciotką' która na wszystko pozwalała. Dodatkowo fakt, ze miała córeczkę sprawiał, ze czuła się spełniona. Po tylu latach w końcu miała to czego zawsze potrzebowała-rodzinę. Wszyscy żyli w błogim przekonaniu, że życie stało się jakieś spokojniejsze i prostsze, mimo, że wciąż nad uczniami Hogwartu wisiała groźba wojny i niebezpieczeństwa.

Jedynie Snape nie mógł cieszyć się chociaż pozornym szczęściem, ponieważ jego życie wciąż kręciło się wokół spotkań Śmierciożerców i Zakonu. Dodatkowo mężczyzna musiał dbać o Dumbledora, który z dnia na dzień słabł. Nauczyciel eliksirów był już całkowicie bezsilny i zmęczony. 

Brał oczywiście czynny udział w wychowywaniu córeczki, którą pokochał nad życie, jednak gdy tylko na nią patrzył, przypominał sobie kim jest i co robił. Bał się, że ta krucha istotka kiedyś zasmakuje goryczy właśnie przez niego. Z każdym jego spojrzeniem na Harry'ego, czuł jak część jego duszy umiera. Harry musiał zginąć i wiedział o tym tylko on i Albus. Mężczyzna widział jak jego syn dobrze się uczy, spędza czas z przyjaciółmi, zdobywa kolejne wygrane w Quidditchu... To wszystko miało mu być odebrane. 

Snape coraz częściej szukał pocieszenia zaglądając do butelki, co nie umknęło uwadze Belli. Kobieta obserwowała go uważnie, ale nie chciała jeszcze nic mówić, bo doskonale wiedziała, że mąż nic by jej nie powiedział. Czekała na moment, w którym pęknie i sam przyzna, co go trapi.

Bella poprawiła swoją córeczkę na rękach i chwyciła najnowsze wydanie Proroka Codziennego, ale nie zdążyła przeczytać nawet nagłówka, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę! -zakrzyknęła i w wejściu stanął nie kto inny, jak Minerva McGonagall. Bella bez słów podała jej Adarę, ponieważ nauczycielka Transmutacji od początku szła do niej z uśmiechem i wyciągniętymi rękoma- Witaj Minervo -zaśmiała się kobieta, kiedy jej przyjaciółka przechwyciła dziewczynkę i zaczęła coś do niej mówić przesłodzonym głosem. 

- Wybacz, Bello, ale doskonale wiesz, że moja cała uwaga należy do tej młodej damy -Minerva pogłaskała dziewczynkę po króciutkich włoskach, ale po chwili spojrzała na czarnowłosą- Dawno nie rozmawiałyśmy, masz może ochotę na kawę? Mam wrażenie, że mimo ogólnego spokoju, coś jest w powietrzu.


***


Severus stał na wieży astronomicznej i patrzył w przestrzeń pustym wzrokiem. Jego apatia z dnia na dzień była gorsza i zaczynał rozumieć, że ludzie naokoło to widzą. Oczywiście nigdy nie pokazywał przesadnie emocji, chyba że zdenerwowanie albo nietolerancję głupoty, ale teraz zamknął się w sobie na tyle, że nie miał nawet ochoty wydzierać się na uczniów. Każdego dnia oglądał te same twarze, tych samych ludzi, którzy nie wzbudzali w nim żadnych emocji. Stał się pustym i nijakim człowiekiem, który nie potrafił się pozbierać, choć jeszcze nic się nie stało. Jedyne momenty w których jego uczucia wybuchały, to gdy przypominał sobie o losie, który czekał Harry'ego. Wojna nadciągała, ponieważ Czarny Pan doskonale wiedział, że część horkruksów została znaleziona i zniszczona, więc musiał spieszyć się z układaniem planu. Snape miał to szczęście, że był jednym z jego strategów i mógł na bieżąco informować Zakon co Voldemort miał w planach.  

Severus wstydził się myśli, że miał ochotę odesłać całą swoją rodzinę jak najdalej od tego wszystkiego, by nikt ich nigdy nie znalazł. Wstydził się tego, że chciał ukryć Harry'ego przed samym Albusem, by chłopiec nie musiał umierać. Wiedział, że jeśli to się nie stanie, to nie dadzą rady pokonać Voldemorta, ale nie potrafił sobie poradzić z wizją utraty dzieciaka, do którego się tak przywiązał i który wydobył z niego jako pierwszy tak ludzkie emocje, jak czystą, rodzicielską miłość.  Snape odsunął od siebie te myśli, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi po schodach.

- Severusie? -na głos McLevisa odwrócił się i spojrzał prosto w jego oczy- Przyjacielu, czy wszystko w porządku?

Mistrz Eliksirów znów odwrócił wzrok w stronę krajobrazu.

- A czemu cokolwiek miałoby być w porządku? -mruknął pod nosem- Codziennie tylko czekam na wezwanie Voldemorta, który powie 'za tydzień atakujemy'. Codziennie martwię się o was i moją rodzinę, nie wiedząc co przyniesie każdy poranek. 

- Sev -westchnął McLevis i położył Mistrzowi Eliksirów dłoń na ramieniu- Masz tyle na swoich barkach, więc wcale mnie nie dziwią twoje słowa. Potrzebujesz odpoczynku...

- Odpoczynek będę miał, kiedy mnie w końcu zabiją.

- Severusie, nie mów tak -oburzył się młodszy mężczyzna. Zdawał sobie sprawę z tego, jak jego przyjaciel cierpiał i że nie miał od tego ucieczki, ukojenia. Dumbledore cały czas oczekiwał od niego rzeczy niemożliwych, a Snape tracił już możliwości. Dyrektor kazał mu uczestniczyć we wszystkich misjach Voldemorta, nawet w tych, których Czarny Pan wcale mu nie zlecał, a to tylko po to, by wiedział jak najwięcej, co niestety skutkowało tym, że Mistrz ELiksirów był świadkiem wielu śmierci, których wcale nie chciał widzieć. Ba, wielokrotnie sam był ich przyczyną. Nie potrafił patrzeć ludziom w oczy, a szczególnie swoim dzieciom, które tak mu ufały. Jak one mogły mu ufać tak bezgranicznie, skoro on nie ufał sam sobie?

- Chcę ich schronić, Rowley -westchnął Severus- Zabrać stąd jak najdalej.

- Wiem -nauczyciel OPCM usiadł na kamiennej posadzce- Wiem i się nie dziwię, ponieważ nadchodząca wojna niepokoi również i mnie. Aktualnie czuję, że to cisza przed burzą -mruknął, a Severus usiadł obok niego. Młody czarodziej wyciągnął paczkę mugolskich papierosów- Palisz? -Snape przyjął jednego i po odpaleniu, siedzieli chwilę w całkowitej ciszy- Też najchętniej wysłałbym gdzieś Cecil, jak najdalej stąd, chociażby do mojego starego domu w Norwegii. Ale sam wiesz, jaka ona jest uparta i lekkomyślna.

- Z tym, że jest uparta muszę się zgodzić -prychnął Severus- Niejednokrotnie tego doświadczyłem.

- Czy Bella nie jest dokładnie taka sama, Sev? -zapytał McLevis i zaciągnął się papierosem, patrząc daleko w przestrzeń- Uparta, stawia zawsze na swoim, mimo że próbujesz ją przekonać, że nie powinna czegoś robić... One już takie są i będą, a my możemy tylko na to patrzeć.

- Nie potrafię na to patrzeć.

- Bo jesteś jeszcze bardziej uparty niż ona!

- Nie pozwalaj sobie.

- Och, oczywiście -Rowley zachichotał i znowu zapadła cisza- Severusie, ja myślę, że Bellatrix pokazuje jak silna jest, by udowodnić całemu światu, że potrafi. Tyle lat była pod wpływem Imperiusa, że nie jest zaskoczeniem, że czuła, jakby całkiem się zatraciła.

- To prawda -mruknął Snape gasząc papierosa- I cenię w niej to, ale jednak nie znoszę. Chciałbym, żeby wzięła Adarę, Lunę i po prostu usunęła się z tego wszystkiego.

- A Harry to co? -zaśmiał się Rowley, jednak po chwili zobaczył pusty wzrok przyjaciela i głęboko się zmartwił- Severusie, co się stało?

- Nie jest to coś, co mogę z tobą omawiać -Snape wstał i zaczął kierować się do wyjścia.

- Sev, poczekaj! -Rowley poderwał się z ziemi- No stój ty uparty ośle, gdzie idziesz? O co chodzi?

- Chyba jasno się wyraziłem, że nie będę z tobą omawiał sprawy Harry'ego -warknął czarnowłosy.

- Jego obecność jest kluczowa na wojnie, prawda? Nie musisz mi mówić dlaczego, nawet nie wiem czy chcę być świadomy.

- Tak -mruknął Severus po kilku chwilach ciszy- Musi wziąć udział w bitwie -odwrócił się na pięcie i zaczął schodzić po schodach.

- Snape! -wykrzyknął nagle Rowley- Wiem, gdzie mogłyby się schować -powiedział, sam zaskoczony swoim świetnym pomysłem. Mistrz Eliksirów patrzył na niego z uniesioną brwią- Twoje córki, no i Bella, jeśli to w ogóle możliwe, by siedziała w jednym miejscu na tyłku.

- Jakie miejsce masz na myśli?


***


Wieczór był dość chłodny, a w powietrzu dało się wyczuć wilgoć nadciągającego deszczu. Severus stał na środku drogi prowadzącej do małego dworku, na głowę założył kaptur i poprawił swój ciepły płaszcz. Nie wiedział, czy to co robi jest jakkolwiek dobrym pomysłem i wzbraniał się przed pójściem chociażby kroku do przodu. Na całe szczęście nie był sam i jak tylko Rowley aportował się obok niego, dziarskim krokiem ruszył do przodu.

- No chodź, będziesz tu stał przez całą noc? -mruknął znudzony, kiedy zobaczył, że jego przyjaciel nie idzie- Co nam szkodzi?

- Właściwie to wiele -powiedział cicho Snape- Nie zdajesz sobie sprawy, Rowle, ile razy ja i Bella ingerowaliśmy w ich spokojne życie. W bardzo, ale to bardzo zły i bolesny sposób.

- Ale nie można wiecznie trzymać urazy! -powiedział optymistycznie McLevis i znów zaczął iść.

- Można, jeśli torturowało się kogoś prawie do szaleństwa.

- No cóż, słuchaj Snape -Rowley odchrząknął- Z moim czarującym usposobieniem i twoją dyplomatycznością, na pewno nam się uda -skłonił się teatralnie, a Snape uśmiechnął się z przekąsem bardzo delikatnie, po czym w końcu ruszyli do przodu. Stanęli przed wielką, mosiężną bramą i spojrzeli na siebie, nie do końca wiedząc co mają robić.

- Mają bardzo mocne zabezpieczenia -mruknął Mistrz Eliksirów- Bardzo.

- Snape, przypominam ci uprzejmie, że nie przyszliśmy się tu włamać -złośliwy uśmiech wykwitł na twarzy Rowleya. Severus przyjrzał mu się chwilę i zdał sobie sprawę, jak bardzo nie doceniał tego, że jego przyjaciel wyzdrowiał i był prawie taki jak wcześniej. Mężczyzna dużo przeszedł w niewoli Voldemorta i każdy wątpił, że będzie możliwe to, że jakkolwiek wróci do stanu sprzed porwania. Z drugiej strony, Snape zdawał sobie sprawę, jak krucha była psychika jego przyjaciela, który wcale tego nie pokazywał. Bał się Voldemorta, bał sie jego zemsty i jakiegokolwiek spotkania z nim w przyszłości. Miewał bardzo częste ataki paniki, które również pozostawiały za sobą wiele skutków. Myślał tak jeszcze dłuższą chwilę, gdy nagle Rowley delikatnie stuknął go w bok i wskazał głową przed siebie. Duże drzwi w dworku otworzyły się i dało się dostrzec kobiecą sylwetkę idącą w ich stronę dostojnym, aczkolwiek pewnym krokiem. Snape zacieśnił uchwyt na różdżce, choć Rowley od razu go skarcił.

- To pokojowa wizyta -rzucił szeptem- Schowaj to.

Kobieta stawała się coraz bardziej wyraźna w ciemności. Długie, brązowe włosy, ostre rysy twarzy, szczupła sylwetka, którą podkreślała długa, przylegająca suknia. Szła do nich z wyciągniętą na wprost różdżką. McLevis bardzo głośno przełknął ślinę.

- Wyczuwałam waszą obecność na długo przed tym jak się pojawiliście -rozległ się głęboki, damski głos, a w końcu ujrzeli kobietę w całej swej okazałości- Czego tu szukacie? Wiedzcie, że ten dom jest chroniony i jeden fałszywy ruch , a zmiecie was z tej ziemi. Zresztą może nie będę was zatrzymywać, ponieważ z chęcią bym to zobaczyła.

- Cudownie, jesteś bardziej jak twoja starsza siostra, niż myślałem -Rowley zaśmiał się bardzo niepewnie, nie wiedząc jaki następny ruch powinien wykonać. Kobiecie ewidentnie nie spodobał się przytyk porównujący ją do innej kobiety, bo w dwie sekundy znalazła się przy samej bramie, trzymając się jej jedną ręką, a drugą prawie wciskając różdżkę prosto w oko młodszego czarodzieja.

- Andromedo -powiedział Severus, a na dźwięk swego imienia, kobieta opuściła broń i cofnęła się- Nie jesteśmy tutaj z byle jakich powodów.

- Twoje odwiedziny w moim domu, Snape, nigdy nie były z byle jakich powodów -Andromeda Tonks, z domu Black, wpatrywała się w Severusa z zaciekawieniem ale i pogardą- Chyba nie muszę wspominać jak skończyła się twoja ostatnia wizyta.

Severus doskonale pamiętał tę noc. Miał wtedy 20 lat i triumfował w swe Śmierciożerczej karierze, można było powiedzieć, że był z nich najlepszy-Czarna Magia pochłonęła go jak nikt inny, więc były to mroczne czasy. Torturował, zabijał, odbierał dzieciom rodziców, mężom żony i na odwrót... Ogólnie przeklinał się za to wszystko do tej pory. Jedna noc jednak była dla niego pamiętna bardziej niż wszystkie-kiedy dostał misję, by odnaleźć zdrajczynię Andromedę i jej szlamowatego męża, Edwarda. Do tego zadania przydzielono tylko jego i Lucjusza i obaj do tej pory codziennie przeklinali tę noc. Można powiedzieć, że była to masakra, rzeź, choć nikt nie zginął. Klątwy latały w jedną i drugą stronę jak oszalałe, aż w końcu Snape trafił jakimś paskudztwem Teda, który nie był już w stanie walczyć. Wtedy w jakiś sposób każdy się wycofał i zniknęli, by lizać rany

Severus ocknął się z wspomnienia i spojrzał prosto w oczy Andromedy.

- Wiesz, że teraz jest inaczej -powiedział beznamiętnie- Niedługo potem zmieniłem strony i jestem tu gdzie jestem.

- A gdzie konkretnie jesteś, Snape? -syknęła Andromeda- Bo ja myślę, że świetnie bawisz się kosztem dwóch swoich panów, a na samym końcu tak czy siak wyjdzie twoja prawdziwa natura. 

- Doskonale wiesz, dla kogo pracuję -warknął Snape cicho- Nie zawiodłem Dumbledora, jestem jego jedynym szpiegiem na taką skalę i posiadam informację, których nikt inny nie byłby w stanie dać mu jak na tacy.

- I skąd możemy mieć jakąkolwiek pewność? -prychnęła.

- Chodź, McLevis, nawet nie wiem po co mnie tu zaciągnąłeś -warknął Snape i obrócił się na pięcie, a Andromeda dopiero zdała sobie sprawę, że przecież Śmierciożerca nie był sam, a nazwisko, które padło, było wyjątkowo znajome.

- Stój -nakazała Snape'owi, który odwrócił się do niej i chciał coś powiedzieć, zapewne o nierozkazywaniu mu, ale powstrzymała go gestem ręki- Wejdźcie, ale oddajcie mi różdżki.

To był zaskakujący obrót spraw, ale obaj w ciszy przeszli przez bramę, która się dla nich otworzyła. Dało się wyczuć bardzo gęstą atmosferę magii ochronnej, która wręcz samoistnie odrzucała obu mężczyzn. Weszli do dworku i usiedli w salonie, choć gdy tylko to zrobili, Tonks spętała ich zaklęciem. Snape przewrócił oczami na tę "dramatyczność" sytuacji, ponieważ i tak oddali różdżki. 

- McLevis -kobieta usiadła na przeciwko nich. Trzeba było przyznać, że była wyjątkowo podobna do Bellatrix, chociażby z twarzy- Jesteś tym mężczyzną, o którym pisało się tyle w gazetach. Voldemort -tutaj obu mężczyzn przeszły ciarki-cię nienawidzi. Dlaczego jesteś tu razem z jednym z jego największych popleczników?

- Ano właśnie -Rowley na powrót przywdział swój czarujący uśmiech- Nie mogłem się odpowiednio przedstawić, jesteśmy kuzynostwem.

Andromeda zmierzyła go raczej nieco kpiącym wzrokiem, ale nie przerywała.

- Cóż, nasze matki były siostrami, ale ona poślubiła mugola i wszyscy wymazali ją z kart historii -powiedział pokrótce mężczyzna. To była nowość dla Tonks, która faktycznie nie przypominała sobie tej konkretnej ciotki- Owszem, Voldemort więził mnie i torturował przez bardzo długi czas, można powiedzieć, że dopiero nie tak dawno wróciłem do pełni sił. Severus tu obecny, jest moim wieloletnim przyjacielem, za którego mogę ręczyć, że działa tylko i wyłącznie na korzyść naszej strony.

- Słowo śmierciożercy... -prychnęła Andromeda.

- Cholera, kobieto, z tobą nie ma rozmowy -wybuchł w końcu Snape, zmęczony tym krążeniem wokół tematu- Jestem ojcem Pottera.

Zapadła bardzo długa cisza, podczas której McLevis bombardował przyjaciela zażenowanymi spojrzeniami, bo uważał, że ten powinien trzymać emocje bardziej na wodzy w tak ważnych momentach. Andromeda odchrząknęła i poprawiła się w fotelu.

- Harry jest wykapanym ojcem, Jamesem, więc jak...-nie zdążyła dokończyć pytania, bo Snape od razu jej przeszkodził.

- Nie biologicznym -znów wręcz teatralnie przewrócił oczami- Zajmuję się nim od pierwszego roku z polecenia Dumbledora, możesz się go spytać w każdej chwili. Jego krewni byli ludźmi przemocowymi, a nie było go z kim zostawić.

- Więc dali go tobie pod opiekę?

- Tak, eee -Snape odchrząknął- Wiem jak to brzmi, ale Dumbledore zawsze... zaskakiwał swoimi pomysłami. Zajmuję się też córką Lovegooda od jego śmierci. Jeśli będziesz potrzebowała dowodów, zapraszam cię na wizytację do Hogwartu, bo nie chce mi się już tego dłużej tłumaczyć.

- Ja rozumiem wiele, ale nie rozumiem w jaki sposób -wtrąciła Andromeda- Przecież ty i moja... nieszczęsna siostra...

- Cóż, Bella jest też po naszej stronie -odpowiedział dumnie Rowley- I pomaga nam niszczyć Voldemorta z taką samą siłą i wolą jak każdy. No i cudownie odnalazła się w roli matki dla Harry'ego, Luny i Adary.

- Kim jest Adara? -dla Andromedy było tu już za dużo informacji. Snape i Rowley spojrzeli się na siebie.

- Nasza córka, półroczna -powiedział beznamiętnie Snape.

- Bella... ma córkę? -głos Andromedy jakby na moment się załamał, a sama kobieta podniosła się z fotela.

- Tak.

- Nie wiedziałam -Tonks zacisnęła oczy, a jej twarz wypełnił bardzo smutny grymas- Gdyby nie ta przeszłość... Wszystko mogłoby się tak bardzo inaczej potoczyć.

- Jestem tu dla moich dzieci, Tonks -powiedział Snape poważnie- Jestem zdesperowany, by na czas wojny znaleźć im bezpieczne schronienie. Nie potrafię znaleźć lepiej chronionego miejsca w całej Szkocji, niż wasz dom. Wiem, że proszę o dużo, ale proszę szczerze.

Andromeda spojrzała na niego, a jej oczy wypełniało kilkanaście emocji na raz-od smutku do niepewności i swego rodzaju... troski? Wzięła różdżkę i wycelowała w mężczyzn, a Rowley zaczął protestować, z myślą, że kobieta zamierza ich zabić na miejscu, jednak zamiast tego zdjęła im więzy. 

- Nie odmówię pomocy rodzinie -mruknęła- Ale potrzebuję dowodów, a do tego czasu nie pokazujcie się tutaj, ani jeden ani drugi. Muszę jeszcze porozmawiać o wszystkim z Tedem. Spadajcie stąd póki jeszcze nie wrócił, bo nie ręczę za to co zrobi jak zobaczy tu dwóch naznaczonych znakiem.

Szybko zebrali się do wyjścia. Andromeda odprowadziła ich do samej bramy, gdzie oddała im różdżki, wciąż dość nieufnie. McLevis odszedł dalej, by się aportować, a Snape spojrzał na kobietę. W jego oczach zobaczyła coś, czego nigdy nie sądziła, że dostąpi-żal.

- Ja również pamiętam tę noc, Tonks -powiedział i mogła przysiąc, że jego głos drżał- Pamiętam nazbyt dobrze. I przepraszam, za wszystko.

Szybkim krokiem oddalił się, po czym razem z McLevisem się aportowali, lecz ona wciąż stała tam długo po ich zniknięciu, wpatrując się w punkt gdzie jeszcze przed chwilą stał Snape. 




NUH UH
Chyba nikt nie wierzył, że ten dzień nastąpi i powrócę po kilku latach (am I voldemort?)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro