Część 88.
Rowley spojrzał na ścianę i uświadomił sobie, że jego śmierć nie pójdzie na marne.
Voldemort na pewno się z tym obniesie, co może spowoduje iż ludzie otworzą umysły, zdając sobie w końcu sprawę ze skali zagrożenia.
Chłopak zerknął w dół, na swoje zmasakrowane ciało. Rąk już prawie nie czuł, nogi bezwładnie leżały, praktycznie całe pokaleczone, tors zdawał się być jednym, ogromnym, przeoranym obszarem. Wszystko wydawało się tak beznadziejne, ale nie stać go już było nawet na pojedynczą łzę.
McLevis wziął głęboki oddech, a grymas zaciętości pojawił się na jego twarzy. Pochylił się do przodu i przeszedł w pozycję klęczek. Zadowolony z siebie, wykonał kolejny drobny ruch. Zakręciło mu się w głowie i przez moment nie mógł utrzymać równowagi, bo połamane ręce na nic się zdawały.
Był zresztą świeżo po sesji tortur.
Pod jej koniec Voldemort z chorym uśmieszkiem oznajmił, że idzie do swoich popleczników, by dowiedzieć się jak im idzie niszczenie ludzkich żyć. Chłopak był prawie nieprzytomny, więc jedynie się skrzywił.
Tak naprawdę jego myśli przez ostatnie dni zajmowali rodzice.
Po ich śmierci, był w sytuacji niemal tak samo beznadziejnej jak teraz. Gdy dotarł do Wielkiej Brytanii i wylądował na ulicy, nie miał nic, nawet pieniędzy czy różdżki. Trafił tam mając na sobie przetarte spodnie, stary sweter, rękawiczki bezpalczaste i ciepłą czapkę. W pierwszą noc niesamowicie zmarzł. Na dworzu było już lodowato, w końcu zaczął się grudzień. Niemal zamarzł wtedy na śmierć.
Obudził się bardzo wcześnie cały skostniały i ospały, prawie nie czując bicia swojego serca. Chciał się w tamtym momencie poddać.
Gdy siedział tam skulony, myślał o jak najszybszym spotkaniu z rodzicami, ale jednak coś cały czas podtrzymywało go przy życiu.
Chęć zemsty.
Chłopak otworzył jedno oko niemrawo, potem drugie. Poruszył słabo palcami. Było mu bardzo ciężko, jednak wstał. Dla rodziców.
Udało mu się dojść do karczmy, w której poczciwy człowiek natychmiast się nim zajął.
McLevis niemal wierzył, że tego mężczyznę postawili na jego drodze rodzice.
Z perspektywy czasu chłopak śmiał się z ówczesnej wersji siebie. Mógł podjąć wiele innych decyzji, które nie doprowadziłyby do teraźniejszego stanu.
Jednak było coś dobrego w tej okrutnej sytuacji bez wyjścia-Rowley poznawał sekrety Voldemorta. Niedawno Czarny Pan opowiedział mu o jeszcze dwóch horkruksach. Było to z jego strony niepoważne, bo mógł nie przewidzieć, że McLevis dokładnie wszystko zapamięta i będzie próbował to jakoś przekazać światu zewnętrznemu. Cóż, na razie mu to nie wychodziło, bo siedzenie zamkniętym w czterech ścianach nie miało perspektyw, a same tortury nieco odbierały mu zdolność jasnego myślenia.
Jednak Rowley czuł, że mimo tego iż prawdopodobnie niedługo umrze, uda mu się komuś przekazać swoją ogromną wiedzę. W celach Voldemorta była tylko jedna osoba, z którą mógł się porozumieć.
Alexander znajdował się akurat bardzo daleko, a McLevis nawet go nigdy nie widział. Rozważał wiele opcji. Może był tylko omamem? A może szpiegiem Voldemorta?
***
Luna biegła korytarzem, niemal gubiąc za sobą podręczniki. Torba podskakiwała ryzykownie na jej ramieniu, ale blondynka jedynie uśmiechała się pod nosem.
-Hej, poczekaj!-krzyknął za nią rozbawiony głos Parkinson-Nie jestem tak szybka jak ty!
Lovegood w końcu przyhamowała, ale odwróciła się z satysfakcją wypisaną na twarzy.
-Trzeba poćwiczyć kondycję!-zachichotała. Pansy przewróciła oczami i oparła ręce na biodrach. Od jakiegoś tygodnia ich kontakt znacznie się poprawił. Właściwie dopiero wtedy poznały się bliżej.
Sprawcą tego wszystkiego był Draco, który widział, że jego Ślizgońska przyjaciółka nie do końca czuje się akceptowana w kręgach w których się obracał. Luna miała podobnie, więc bardzo szybko znalazły nić porozumienia. Kilka dni wystarczyło, by stały się dobrymi przyjaciółkami. Hermiona trzymała się troszeczkę na dystans, ale to prawdopodobnie dlatego, że ostatnio próbowała rozwiązać kilka spraw i miała dużo zajęć.
Przede wszystkim chciała znaleźć rozwiązanie sytuacji z potworną profesor Umbridge, a po drugie, miała nadzieję naprowadzić się trochę na ślad starego nauczyciela, McLevisa.
Może mało osób przyznawało to na głos, ale każdy tak bardzo chciał powrotu właśnie tego mężczyzny! Raczej mało kto mógł sobie pozwolić to powiedzieć, bo Dolores od razu wychwytywała takie pojedyncze słówka i robiła dość duże problemy.
Nawet Dumbledore był bezsilny i załamywał ręce.
Pansy objęła młodszą koleżankę ramieniem i ruszyła do przodu.
-Wiesz, ostatnio Draco dużo o tobie mówi-mruknęła wykrzywiając usta w sugerującym uśmieszku. Lovegood spojrzała na nią trochę zdezorientowana, poprawiając w jednym płatku ucha kolczyk w kształcie książki.
-Jesteśmy przyjaciółmi, więc to chyba dobrze-odparła spokojnie.
-Nooo... A jak on nie chce być dla ciebie tylko przyjacielem?-Parkinson wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a blondynka aż się zatrzymała.
-Draco nie chce się ze mną przyjaźnić?-zapytała nieco zdenerwowana. Brunetka przewróciła oczami i walnęła ręką w czoło.
-On się w tobie zakochał, Lunaaa-odparła zniecierpliwiona Ślizgonka-Przynajmniej tak wynika z moich skrupulatnych obserwacji, a musisz wiedzieć, że dobrze widzę ludzkie emocje.
-Ja widzę emocje różnych stworzeń-Lovegood odpłynęła myślami.
-A zamierzasz zrobić coś z faktem, który ci właśnie sprzedałam?-zapytała Pansy, szturchając przyjaciółkę w bok. Luna poważnie się zastanowiła, po czym zwyczajnie wzruszyła ramionami.
-Jeśli coś zrobi w tym kierunku, to oczywiście nie pozostanę bierna, ale nie będę wychodzić z inicjatywą, bo wyjdę na dziwaczkę. Tak chyba nie przystoi w czarodziejskich rodach, prawda?-zapytała dziewczynka.
-No prawda prawda, jest taka tradycja, ale ty przecież przełamujesz schematy-mruknęła Parkinson.
-Zacznijmy od tego, że jestem trochę inna niż wszyscy i to raczej odpycha niż przyciąga. Poza tym jestem młodsza, a on bardzo dojrzały...-wypowiedź Krukonki przerwał głośny śmiech Pansy.
-Jak on jest dojrzały...-przystanęła i zgięła się wpół-Błagam, nie mów tego więcej bo nie wytrzymam!
Tymczasem Draco, Harry, Ron i Neville w ciszy siedzieli na Błoniach, patrząc, co jakiś czas, czy nie kręci się wokół nich Umbridge. Każdy z nich miał dość tej jędzy, która wlepiała szlabany raz za razem. Oczywiście nikt z chłopaków nie wiedział, czego doświadczył Potter, bo odpowiednie eliksiry umiejętnie zakryły rany i blizny. Żaden z uczniów oprócz niego na razie chyba nie przeżył tego rodzaju kary, bo zapewne od razu poszedłby z tym do dyrektora.
Draco spojrzał na Harry'ego z troską w oczach. Wiedział, że coś się dzieje, ale nie był w stanie dowiedzieć się o co chodzi.
Sam miał ostatnio trochę problemów, bo bez Cassandry wszystko zdawało się cięższe. Musiał sam nieść brzemię, które narzucił mu Voldemort. Czuł się trochę zagubiony, a do tego ciotka i Snape dokładnie go obserwowali.
Wiedzieli że miał duże problemy podczas wakacji, doświadczyli tego szczególnie gdy u nich zamieszkał na jakiś czas.
Malfoy dokładnie zdawał sobie sprawę, że wyda się jego głodówka i inne problemy.
Harry westchnął patrząc w taflę wody jeziora.
-Kiedyś Hogwart był inny-powiedział nagle-A ja bardzo tęsknię za takimi czasami.
-No cóż, wiesz że raczej nic nie zadziałamy w tym kierunku-prychnął Ron-Umbridge nas dopadnie i zabije. Kto wie co ona może zrobić?
-Ludzie, ale... Przecież my na dobrą sprawę nie nauczymy się właściwie niczego-Harry załamał ręce-Komu oprócz Hermiony chce się wkuwać teorię? Jak mamy umieć walczyć?
-Racja, wyrośniemy na idiotów-prychnął Neville, a Draco nagle wstał. Wszyscy nieco zaskoczeni spojrzeli na jego dziki wyraz twarzy, gdy odwrócił się w ich stronę.
-Jest sposób. Potrzebujemy tylko kogoś doświadczonego-uśmiechnął się-Ministerstwo zabroniło używania zaklęć tylko na zajęciach OPCM. A co powiecie, na klub pojedynków?
Zapadła cisza, podczas której wszyscy szukali za i przeciw. W końcu Harry przerwał ją i westchnął.
-Kto z nauczycieli będzie chciał to zrobić, Draco? To może zagrozić ich posadzie, a przecież nie chcemy nikomu zaszkodzić-mruknął załamując ręce. Oczy Malfoya błysnęły.
-Ktoś powiedział, że to musi być któryś z profesorów?-zapytał.
-Ty chyba nie mówisz o...-Nevill zatrzymał się w połowie zdania.
-O Bellatrix-dokończył za niego Potter. Draco uśmiechnął się szczerze i kiwnął głową.
-Umbridge się jej boi, zapewne wiecie dlaczego-dodał-Więc nie będzie próbowała się wtrącić.
-Myślicie, że ona się zgodzi?-zapytał Ron-Bo mam trochę obiekcje. Jest w ciąży, a to raczej nie ułatwienie.
-Zobaczymy-Harry wzruszył ramionami-Razem z Draco pójdziemy spytać. Teraz.
-W takim razie, oby tylko się udało-westchnął Neville.
-Będzie dobrze-uspokoił ich Draco i razem z Potterem ruszyli w stronę zamku.
***
Ktoś zapukał do drzwi, a Bellatrix odłożyła książkę na stolik.
-Proszę!-zawołała i odruchowo poprawiła włosy. Do pokoju wszedł uśmiechnięty Harry, a zaraz za nim Draco. Spojrzała na nich pytająco.
-Ciociu-zaczął blondyn-Mamy bardzo szalony plan i potrzebna nam jest twoja pomoc.
-Już się boję-westchnęła kobieta, wskazując chłopakom miejsce-Siadajcie i częstujcie się ciasteczkami.
-Dziękujemy-Potter uśmiechnął się, a w jego oczach kobieta ujrzała zapał-Sprawa tyczy się Umbridge. A konkretnie jej sposobu nauczania.
-Wszyscy wiemy, że jest zły-mruknęła Bella.
-Owszem, a na nas na pewno czeka ogromne niebezpieczeństwo ze strony Voldemorta-dodał Draco.
-O tutaj to mogę was zapewnić-zaśmiała się Snape.
-Potrzebujemy nauczyciela. Potrzebujemy kogoś, kto mógłby nam pomóc-Harry wręcz wstał z fotela. Buzowały w nim wszystkie emocje.
-Nie mamy za bardzo kogo prosić-westchnął Draco-Nauczyciele będą bać się o posadę, co jest oczywiście uzasadnione. Wiemy, że ciebie Umbridge się boi ciociu i nie odważy się w żaden sposób zaprotestować. Ale jesteś w ciąży i zrozumiemy, jeśli się nie zgodzisz.
Bellatrix chciała coś powiedzieć, ale nie za bardzo wiedziała co. Spojrzała w podłogę przygryzając wargę i dotknęła delikatnie brzucha. Fakt, była w ciąży, ale jej synek miał żyć w świecie, który między innymi ona budowała. W świecie nienawiści i złych ludzi, a teraz miała szansę coś zmienić.
Pomoc zawsze przychodziła jej ciężko, ale teraz nie mogła myśleć tylko o sobie, więc w końcu wzięła głęboki wdech i skinęła głową.
-Zgadzam się. Poprowadzę dla was zajęcia.
***
W następnym tygodniu rozpoczęły się żarliwe, aczkolwiek utajone przygotowania do dodatkowych zajęć z zaklęć pojedynkowych. Harry, Draco, Ron i Hermiona napomknęli o tym prefektom, którzy rozpowiedzieli wszystko uczniom ze swoich domów.
O dziwo wszyscy na razie milczeli, a spotkanie miał się odbyć już tego wieczora.
Bellatrix znalazła dużą salę, która dość prowokacyjnie znajdowała się niedaleko gabinetu Umbridge. Severus o niczym nie wiedział, choć chyba zaczynał podejrzewać, że jego żona coś knuje.
Dodatkowo oprócz czwórki najbardziej zaangażowanych trzecioklasistów, kobieta poprosiła o pomoc Cecil, która ostatnio nie miała aż tak dużo do robienia w Skrzydle Szpitalnym. Dziewczyna była zdolna, więc miała pokazywać zaklęcia, które wymagały zbyt dużo siły od ciężarnej Snape.
Wszystko było dopięte na ostatni guzik, ale pozostawało pytanie, czy w ogóle ktoś będzie zainteresowany.
Bella założyła wygodniejszą suknię i spięła loki w kitkę, po czym udała się do sali w której czekała na nią Luna. Blondynka usiadła obok i została objęta ramieniem.
-Co tam, Luna?-zapytała kobieta.
-Na pewno wszyscy zaraz przyjdą-odparła dziewczynka-Oby się udało.
-Oby w ogóle ktoś był-zaśmiała się Bella, lecz w następnej chwili drzwi się otworzyły i wpadły przez nie dość duże tłumy starszych uczniów. Kobieta popatrzyła na to z aprobatą. Pochód zamykał Harry z Cecil, wesoło o czymś dyskutujący.
-Zaczynamy zabawę-mruknęła Bellatrix zeskakując ze stolika. Stwierdziła, że może bezpieczniej będzie, jeśli na pierwsze spotkanie rzuci na salę zaklęcie wyciszające, a gdy tylko to zrobiła, wszyscy zamilkli-Jesteście tu by coś zmienić, tak? Więc będziecie się mnie słuchać-powiedziała ostro. Teraz musiała trochę grać, by zachować tożsamość Śmierciożercy-Sprawa wygląda tak, że Ministerstwo neguje istnienie Czarnego Pana. Ja muszę wam uświadomić, że oczywiście się mylą. Nie jestem tu, by wam udowadniać iż nie należę do jego popleczników, bo to nie ma sensu, także musicie się przyzwyczaić do tego-odsłoniła rękaw lewej ręki odsłaniając Mroczny Znak. Na sali zapadła cisza, a w oczach uczniów kryło się zaskoczenie, może nieco strachu-Ale nie martwcie się. Nie mam na celu wam zaszkodzić. Wręcz przeciwnie, oprócz zaklęć znam rzeczy, które mogą wam się przydać. Na razie zajęcia mają być prowadzone bez wiedzy innych nauczycieli, więc raczej o nich nie wspominajcie nikomu-przerwała, by wszyscy za nią nadążyli, po czym się uśmiechnęła-Dobra, to teraz przejdźmy do tej przyjemnej części. Jak wiecie, jestem Bellatrix Snape, żona waszego 'ulubionego' w nauczyciela i chcę wam pomóc, bo do cholerny jesteście tylko dziećmi. Nic z tego nie mam, a jednocześnie się narażam, ale trudno. Chciałabym, byście opanowali podstawowe zaklęcia, wbrew temu co wkłada wam do głów ta różowa wariatka. Możecie się zwracać do mnie z każdym pytaniem, bo ja tylko wyglądam tak niebezpiecznie. Naprawdę jestem bardzo miłą osobą-sarknęła, ale wśród uczniów dało się czuć luźniejszą atmosferę-Moją asystentką będzie tegoroczna stażystka magomedycyny, Cecil Davis. Jest bardzo otwarta na wasze pytania i prośby. Cóż, może po tym emocjonującym wstępie przejdziemy do dzisiejszego tematu. Podzielcie się w trójki.
Kobieta patrzyła, jak uczniowie szukają swoich miejsc i czuła ogromną energię, której dawno nie doświadczyła. To było coś nowego, przyjemnego i bardzo pociągającego. Uśmiechnęła się do siebie i widząc, że już wszyscy się ogarnęli, wyprostowała się.
-No dobrze. Zaczniemy może od zaklęć obronnych.
×××
Lepiej? 🌹
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro