Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 63.

Rowley McLevis rozpoczął swoją codzienną rutynę. Otworzył smętnie oczy i doszło do niego, co ostatnio się działo. Wstając westchnął ciężko i od razu skierował się do łazienki. Stanął przed obszernym lustrem patrząc na swój nagi tors i szyję. Spore oparzenia chyba nie miały zamiaru zejść w najbliższym czasie. Dotknął obojczyka i skrzywił się. Po tym ostatnim incydencie Voldemorta, przerzucił się na golfy i czuł się jak Severus. Swoją drogą jeszcze czekał na opieprz od Snape'a, za nieupilnowanie dzieciaków w Komnacie. Młody mężczyzna oparł ręce o umywalkę i pochylił głowę. Czuł się winny temu, że Draco miał rozwaloną głowę, a Harry musiał podjąć się niebezpiecznej rozmowy z bazyliszkiem. Syknął, gdy oparzenia znów zapiekły, tym razem mocniej, a jego oczy zaszkliły się. Nie mógł być taki słaby, przecież całe życie zmagał się z gorszymi rzeczami.

Najpierw śmierć rodziców, potem podróż do Wielkiej Brytanii, podczas której wielokrotnie mógł zginąć, dodatkowo nie miał żadnych pieniędzy. Stoczył się, chorował, wylądował praktycznie na ulicy. Dopiero później stwierdził, że do cholery jasnej, musi wziąć się w garść. Dla matki i ojca.

I teraz znalazł się tutaj. Przebył długą drogę, by to osiągnąć. Wiele wyrzeczeń, cierpień, ale udało mu się stać kimś wartościowym. Może był wygadany, przechwalał się swoją urodą (faktycznie było czym), ale w głębi duszy wciąż miał w sobie nastolatka bez domu. Szukał swojego miejsca i miał nadzieję, że znalazł, ale tu, w Hogwarcie też wszystkich zawiódł. Nawet Czarny Pan często z niego kpił, uważał go za dobrą zabawkę do torturowania, mimo, że McLevis grał najwierniejszego sługę.

Często powtarzał, że Rowley nie jest mężczyzną. Jest tylko młodym chłopcem.

Może chciał go skompromitować? Może coś przekazać? Czarodziej nie wiedział.

Te długie i bolesne rozważania przerwało miarowe pukanie. McLevis podniósł głowę i jedynie zarzucił na siebie czarną koszulę, nie zapinając jej. Podszedł do drzwi i otworzył je.

-Witaj Minervo-posłał nowo przybyłej kobiecie słaby uśmiech-O, cześć Severusie.

-Płakałeś-McGonagall zacisnęła usta w wąską kreskę, a Snape uważnie przyjrzał się młodszemu koledze.

-Co wy gadacie-chłopak zaśmiał się-Ja nie płaczę.

Nauczycielka transmutacji wepchnęła go do jego pokoju i razem z Mistrzem Eliksirów sami tam weszli, zamykając drzwi.

-Mów, co się dzieje?-zapytała kobieta z troską-Przyszliśmy zobaczyć jak się czujesz-jej wzrok padł na rozległe oparzenia.

-Jest ok-odparł nerwowo McLevis i zaczął bawić się różdżką. Obracał ją w palcach, tak jak to robił za dzieciaka z długopisami. Wiedział, że zaraz jego samokontrola opadnie.

-Możesz nam zaufać-Snape uniósł brew-Chcesz powiedzieć co się działo w Komnacie?-zerknął na Minervę. Ich zaniepokojone spojrzenia spotkały się. McLevis cofnął się odruchowo do tyłu i wciągnął powietrze-Okej, to może co cię trapi?

-Zostawcie mnie, dobrze? Nie chce mi się z nikim rozmawiać-fuknął i zaczął cofać. Było to dziwne jak na niego zachowanie, a McGonagall i Snape to zauważyli.

-Hej, chyba nie obwiniasz się o to, że Potter i Malfoy byli na tyle głupi żeby zejść za tobą do Komnaty?-Mistrz Eliksirów trafił w czuły punkt.

-Zawiodłem kolejny raz-szepnął-Już kiedyś Luna i Draco prawie przeze mnie zginęli-jego głos drgał-Mogli umrzeć na moich oczach, nie byłbym w stanie nic zrobić... Tak jak w przypadku moich rodziców...

Minerva nie słuchała dłużej. W dwóch krokach była przy młodszym koledze i mocno go obejmowała. Teraz naprawdę wydawał się jedynie dzieciakiem, szczególnie, gdy kobieta poczuła, że płacze. Zerknęła niespokojnie na Severusa i dalej gładziła plecy McLevisa. Snape zmarszczył brwi i podszedł bliżej. Kobieta sugestywnie zaczęła wymuszać coś na nim wzrokiem, a ten westchnął ciężko i niechętnie poklepał bruneta po ramieniu.

-Rowle, uspokój się. Nikt cię za nic nie wini. Myślę, że twoim rodzice byliby dumni z tego jakim człowiekiem się stałeś-wydusił na jednym wdechu i zerknął na Minervę, która posłała mu uśmiech.

-Chcesz iść do Poppy, kochany?-zapytała. Nauczyciel Obrony uspokoił się trochę i podniósł głowę.

-Nie, dzięki-mruknął podciągając nosem-Nie wiem co mi się stało, wybaczcie-wymamrotał poprawiając włosy.

-A jak twoje blizny?-zapytał Snape.

-Czasem bolą, ale już mniej-mruknął McLevis-Przerzucam się na golfy, jak ty. Nie chcę, by ktokolwiek to widział.

-Usiądźmy-zdecydował Mistrz Eliksirów-Powiedz mi teraz szczerze. Czy masz dosyć szpiegowania Voldemorta? Tego, że musisz działać na dwa fronty? Męczy cię to?

-Ja...-młody mężczyzna skrzywił się-On traktuje mnie jak dziecko, uważa moją opinię za niepoważną i niepotrzebną. Zresztą ogólnie mało osób się ze mną liczy-fuknął i oparł łokcie na kolanach. Snape patrzył jak Minervie najwyraźniej włączył się jakiś niewykorzystany instynkt macierzyński, gdyż po raz drugi objęła chłopaka ramieniem i zaczęła go pocieszać. Uniósł brew trochę kpiąco, ale wrócił do swojej przemowy.

-I tak masz teraz lepiej, niż ja na początku-mruknął-Wtedy Czarny Pan torturował nowicjuszy tak dla zabawy. Często byłem ofiarą i sam miałem załamania nerwowe. Wtedy pojawiał się Lucjusz utwierdzający mnie, że będzie tylko lepiej-prychnął i uśmiechnął się złośliwie na to wspomnienie-Cóż, dziś sam drży o życie swojej rodziny.

-Draco przeze mnie mógł zginąć już dwa razy-McLevis wziął szybki oddech.

-Gdyby nie ty, mógł ostatniej nocy zginąć-wtrąciła Minerva-Wybacz, ale chłopcy zachowali się skandalicznie nie słuchając cię i schodząc tam. No cóż, wyszło jak wyszło, ale sam młody pan Malfoy powiedział nam, że gdybyś go wtedy nie przyciągnął do siebie, prawdopodobnie leżałby pod stertą kamieni.

-A jak był pożar? Mogłem nie zostawiać jego i Luny samych-szepnął i tym razem to Severus się wciął.

-Przepraszam bardzo. O ile pamiętam, to był ich pomysł z wyjściem do wioski! A ty miałeś coś załatwić, jeśli się nie mylę? Więc to zdecydowanie nie była twoja wina.

-Tsa, bardzo istotną rzecz-prychnął Rowley-Randkę z dziewczyną.

-Skończ już to histeryczne użalanie się nad sobą i idź coś zjeść.

-Severus!-wykrzyknęła oburzona McGonagall.

-No co?-Snape wzruszył ramionami. McLevis uśmiechnął się pod nosem. Był u siebie.

***

-Wujku-Draco podszedł do Snape'a i patrzył na niego dziwnie poważnym wzrokiem.

-Słucham-Severus podniósł wzrok znad testów, które właśnie sprawdzał.

-Właściwie mam dwie sprawy-odparł chłopiec-Chciałbym porozmawiać o tym skąd wiedziałem gdzie i co jest w Komnacie.

-Z chęcią się dowiem-Mistrz Eliksirów usiadł wygodniej zaplatając ręce.

-To zaczęło się jakoś na początku tego roku. Właściwie trafiłem tam przypadkowo, a ona była tajemnicza.

-Kto?

-Cassandra Slytherin-mruknął Draco, a Snape szybko uniósł wzrok na chrześniaka.

-Nie. To nie prawda, nie byłeś tam-próbował sobie wmówić. Malfoy uśmiechnął się nieśmiało.

-Na szczęście udało mi się tam trafić. Nie żałuję. W wielu momentach Cass mnie pocieszała, szczególnie kiedy byłem w naprawdę podłym nastroju.

-Czyli opowiedziała ci swoją historię?

-Tak. Musiała, kiedy na jej korytarzu pojawił się bazyliszek, a ja tam byłem.

-I to tam tak często znikałeś?-zapytał Mistrz Eliksirów masując skronie.

-Eee... Owszem-przyznał Ślizgon-Ale mam pytanie. Skoro ty również kiedyś do niej chodziłeś, dlaczego nie powiedziałeś nikomu, że to bazyliszek był potworem?

-Bo mi nigdy tego nie przekazała. Była tajemnicza do końca-mruknął Snape-A skoro nie było realnego zagrożenia ze strony Dziedzica, nie nastąpiła taka potrzeba. Następnego roku już nie pamiętałem gdzie znajduje się jej korytarz. Mniejsza z tym, jak się czujesz? Jak twoja głowa?

-To tylko draśnięcie, wujku. Madame Pomfrey przesadza-machnął ręką, a drugą odruchowo dotknął bandaży na czole.

-Chcesz mi pokazać to paskudztwo? Sam ocenię-Severus wyciągnął rękę do opatrunku i delikatnie zaczął go odsłaniać-Masz rację, nie wygląda to źle. Krew już nie leci, teraz powinieneś troche dopuścić do tego tlen. Nie założę ci bandaży z powrotem.

-Dobrze, wujku-Draco uśmiechnął się lekko, lecz po chwili jego mina zrzedła-Ja mam jeszcze jedno pytanie.

-Tak?

-Co Voldemort mi zrobi?

-A co ma ci zrobić dzieciaku-Severus wstał.

-Już drugi raz przyczyniam się do jego małej klęski. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie zostawi tak tego-chłopiec wzdrygnął się i opuścił wzrok-Boję się.

-Najważniejsze jest nie dać się lękowi-Snape położył rękę na ramieniu chrześniaka-Kiedy nie będzie widział go w twoich oczach, zostawi cię w spokoju.

Blondyn spojrzał rozpaczliwie na opiekuna Slytherinu. Mistrz Eliksirów miał poważną minę, ale sam chłopiec nie mógł się uspokoić.

-On wykorzysta to, że jestem słaby! Wyciągnie ze mnie jakieś informacje! Wolę zginąć, niż żeby miało się to stać!-panikował Malfoy.

-Hej, hej, hej-wciął się Snape-Nie musisz jeszcze dawać takich aktów heroizmu, spokojnie. Również nie chcę, żebyś musiał iść do tego... Bydlaka. Jednak to od nas nie zależy. Jeśli również zostanę wezwany, będę cię bronił jak najbardziej będę mógł, rozumiesz? Jesteś moim chrześniakiem. To samo zrobiłbym dla Harry'ego czy Luny, ale im takie rzeczy nie grożą.

-No dobrze-Draco uspokoił się-Jak myślisz wujku, kiedy mogę się spodziewać rozmowy z Voldemortem?

-Nie wiem. Musimy czekać i modlić się, by to nigdy nie naszło.

***

Voldemort wrzasnął z furią i po raz kolejny rzucił wściekłe zaklęcie, na kulącego się pod jego stopami Śmierciożercę. Nawet nie patrzył kto nim był.

Gdy tylko Czarny Pan oczami Finnigana ujrzał Pottera, wiedział, że coś będzie nie tak. Głupi 'Wybraniec' znalazł drogę do cholernej Komnaty Tajemnic i on nie miał szansy dokończyć swojego dzieła. Potem połączenie jego i umysłu Gryfona, zostało przerwane. Voldemort z wściekłości zaczął torturować jakiegoś przybyłego do niego po radę mężczyznę, najpierw łamiąc mu różdżkę. Potem ledwo żywego wyrzucił za bramę Dworu Malfoyów i czekał na Petera.

Szczur zjawił się niedługo potem.

-Pettigrew! W tej chwili mów co się stało-zarządał ściskając w palcach różdżkę.

-To młody Malfoy, mój Panie, zdradził miejsce wejścia do Komnaty oraz powiedział Potterowi co się tam kryje. Tylko tyle zdołałem usłyszeć, musiałem się potem ewakuować, słysząc kotkę tego charłaka, Filcha-tłumaczył Glizdogon.

-Draco?!-fuknął Voldemort gwałtownie, Peter potwierdził-Tym razem nikt mu nie pomoże. Kara należy się każdemu zdrajcy.

-Tak myślisz Panie? To tylko dziecko i...

-Mówiłeś coś?!-warknął-Tak myślałem. Dziś wieczorem zwołam oficjalne zebranie, na które Severus dostarczy mi tego dzieciaka.

-Świetny pomysł, mój Panie-zaabsorbował Pettigrew.

-Ty, Glizdogonie wrócisz do Hogwartu i będziesz odgrywał dalej swoją rolę-rozkazał Voldemort, a wymieniony mężczyzna niemal natychmiast zmienił się w szczura. Czarny Pan westchnął zdenerwowany i usiadł na swym tronie, masując skronie.

Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że za rogiem stała bardzo zainteresowana rozmową osóbka. Bellatrix Black mrużyła oczy próbując zrozumieć co się stało. Zresztą ostatnio w ogóle działo się tyle dziwnych rzeczy, że nie mogła sobie nic spokojnie poukładać. Czy był na to czas? Nie. Czas uciekał.

√°°√

Pierwsza część tego rozdziału dotyczy mnie, tak sobie myślę. Nie bez powodu zdarzyła się taka sytuacja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro