Część 40.
Rowley bał się przychodzić na lekcje siódmych roczników, bo młodzież ta była niereformowalna i pyskata. McLevis sam był tylko trochę od nich starszy, więc na dużo sobie pozwalali. Już na samym wejściu nie mógł ich uspokoić, a usadzenie do ławek i zainteresowanie nowym tematem, zajmowało kolejne piętnaście minut.
-Dobra, potraktujcie mnie poważnie choć raz-powiedział z samego początku-Mamy dziś bardzo ważny temat.
Jakaś para ostentacyjnie całowała się, inni rozmawiali, a nauczyciel stanął przed nimi w ciszy. W końcu postanowił się odezwać, choćby miał mówić do siebie.
-Rodzaj obrony, o którym dzisiaj sobie powiemy, jest bardzo zapomniany i mało wykorzystywany. Mówię tu oczywiście o Oklumencji-McLevis spojrzał na dziewczynę bacznie obserwującą go i notującą coś na przemiennie. Posłał jej serdeczny uśmiech, a ona zarumieniła się. Rowley zauważył, że połowa klasy przestała już rozmawiać, tylko z zainteresowaniem czekała na dalszy rozwój lekcji. Usatysfakcjoniwany mężczyzna podjął dalszy temat-Czy wiecie w ogóle czym jest Oklumencja?
-Jest to obrona przed tak zwaną penetracją umysłu z zewnątrz, czyli Legilimemcją-mruknęła jakaś uczennica z końca sali.
-Bardzo dobrze, panno Davis. Pięć punktów dla Puchonów!-powiedział Rowley i zwrócił się do wszystkich-Koleżanka bardzo dobrze nam wyjaśniała. Legilimencja polega na 'włamaniu się' do czyjegoś umysłu, w celu uzyskania wspomnień i jakichś konkretnych zdarzeń z przeszłości. Oklumencja ma przeciwdziałać temu procesowi, polega na postawieniu jakieś tarczy w swoim umyśle, co źle nakieruje naszego oprawcę.
-A powie pan jak brzmi dokładna wymowa tego zaklęcia Legilimencji? -zapytał jeden z chłopaków, należący do grupy 'przewodniczącej' wszystkim ze swojego domu.
-Legilimens-mruknął Rowley-Wielcy mistrzowie potrafiają rzucić to zaklęcie bezróżdżkowo...
-A profesor Snape już samym swoim wzrokiem-przerwał inny chłopak i klasa zachichotała. McLevis stał niewzruszony i choć on sam miał czasem wrażenie, że Severus czyta mu w myślach, nie mógł pozwolić by jakaś banda niedojrzałych dzieciaków tak go traktowała.
-Skończyliście?-zapytał ostro-Więc przejdźmy do dalszej części i zostawmy już profesora Snape'a. Więc co ustaliliśmy? Może pan, panie Clark.
Nieśmiały chłopak, siedzący w jednej z ostatnich ławek, zadrżał słysząc swoje imię, ale wyprostował się i poprawił okulary.
-Oklumencja to sztuka przeciwdziałania Legilimencji. Polega ona na postawieniu tarczy i wyparciu przeciwnika z umysłu.
-Idealna definicja, pięć punktów dla Krukonów-Rowley uśmiechnął się, a Clark odetchnął z ulgą. McLevis wiedział dość dużo o jego sytuacji rodzinnej. Chłopak był po prostu biedny, gdyż wyprowadził się od rodziny w dość młodym wieku, ale dla matki i ojca najbardziej liczyły się jego oceny.
Dopiero wtedy raczyli wspomóc go finansowo. Rowley stwierdził, że sam by uciekał z takiego domu jak najprędzej.
Jego drugą ulubioną osobą w tej klasie, była Cecil Davis. Puchonka była sumienna, inteligentna, ale jednocześnie dość skryta i tajemnicza. Dziewczyna uczęszczała na wiele dodatkowych zajęć i sama pomagała innym uczniom w nauce, szczególnie pierwszakom, którym było jeszcze ciężko się przystosować. Miała dobre podejście do nauki i Rowley wierzył, że kiedyś sama stanie w jednej z sal Hogwartu jako profesorka.
-Kujoooon-śmiech jakiegoś ucznia wyrwał go z rozmyślań i spojrzał na owego chłopaka rozgniewany.
-Doprawdy? Clark przynajmniej coś w życiu osiągnie, a jeśli nie zdasz u mnie tego roku, to kiepsko widzę twoją przyszłość, Marks.
Marks natomiast był typem szkolnego podrywacza i popisywał się na każdym kroku. Jego oceny były słabe, ale chłopak miał to głęboko w poważaniu. Głupie dziewczyny szalały za nim i nikt nie potrafił im wytłumaczyć, że to nic im nie da, bo taki dureń szuka jedynie przygody.
Marks wstał i zacisnął pięści.
-To nie pan będzie o tym decydował-wycedził przez zęby, a Rowley uśmiechnął się pod nosem.
-Czyżby? Przecież mogę oblać ci ten rok, co?-zapytał, a chłopak zrobił się czerwony na twarzy i wyjął różdżkę.
-Nie ma pan prawa-warknął. Nagła agresja chłopaka postawiła wszystkich na nogi, ale McLevis dalej stał spokojnie.
-Odłożysz różdżkę i uspokoisz się za drzwiami. Nie mam ochoty mieć zdemolowanej klasy, bo jakiś uczniak się zdenerwował.
Marks wycelował różdżką w nauczyciela, który zwyczajnie stał nie próbując znaleźć swojej broni.
-Tchórzy pan?-syknął chłopak.
-Zwariowałeś? Wyrzucą cię za takie coś! -krzyknęła Cecil i to nagle ona znalazła się na celowniku. Dziewczyna cofnęła się kilka kroków i natrafiła na ścianę. Wtedy też wszyscy, włącznie z McLevisem poczuli niebezpieczeństwo. Mężczyzna dobył swojej różdżki.
-Siadaj po dobroci Marks-warknął. Chłopak odwrócił się w stronę nauczyciela, uśmiechnął szatańsko i wyszeptał pod nosem inkantację. Blado różowy promień światła trafił bardzo szybko prosto w serce McLevisa. Mężczyzna jęknął i osunął się na biurko przy którym stał. Uczniowie byli jak spetryfikowani.
-Legilimens-wymruczał Marks. Chłopak zaczął wirować we wspomnieniach nauczyciela.
Małe dziecko biegło po uliczce, a wokół padał niesamowicie ulewny deszcz. Przed jedynm z domów czekała na niego kobieta, stojąca pod daszkiem. Gdy tylko ujrzała chłopca, odetchnęła z ulgą i pomachała mu, a on cały mokry wleciał w jej ramiona.
-Wróciłem mamo, przepraszam że trochę później, ale chciałem jeszcze pograć...-tłumaczyło się dziecko.
-Jestem na ciebie bardzo zła, zdajesz sobie sprawę jak się martwiłam? Ojciec w pracy, a ty się szwędasz nie wiadomo gdzie!
-Byłem tylko u Lucasa!
Scena zmieniła się i teraz owa kobieta z synem siedzieli przy kominku w kompletnej ciszy. Po chwili dołączył do nich mężczyzna o zaroście i rudawych włosach, był dobrze zbudowany. Wyglądał na typowego skandynawczyka.
-Słuchaj, nie możesz o tym nikomu powiedzieć. Zwykli ludzie nie zareagowaliby na to dobrze, magia to nie jest dla nich coś normalnego-powiedziała matka-Wiem, że chciałeś powiedzieć przyjacielowi, ale raczej bym ci odradzała.
-A ty i tata? Przecież on jest mugolem!-powiedział w proteście chłopiec.
-Hmm... Jest wiele takich przypadków jak my, a nawet czasem jest sobie para dwójki mugoli i mają dziecko z mocą.
Kobieta przytuliła się do męża, a ten zaczął bawić się jej włosami. Chłopiec nadąsał się.
Następna scenka byla bardzo krótka i szybka, ale mówiła wiele o dawnej miłości jaka łączyła matkę i ojca małego Rowleya. Oboje siedzieli w parku, dziecko się bawiło, a oni śmiali do siebie i przytulili się. Kobieta zmrużyła oczy.
-Kocham was.
Jednak to, co pojawiło się następnie, było niepokojące. Starszy, około czternastoletni McLevis, siedział w swoim pokoju na łóżku i nasłuchiwał zasmucony.
-Nienawidzę cię, zawsze robisz problemy!-kobiecy krzyk przeszył ciszę.
-A może to ty. Nie pomyślałaś?
-Aha, na pewno. Musimy go stąd zabrać, boję się, że to się stanie!
-I to moja wina?
-Tak, przez ciebie nas znaleźli. Na pewno!
-To przez twoje chore zdolności. Gdybyś nie była tym kim jesteś, nasz syn i my nie bylibyśmy w ogóle zagrożeni.
Gdy przerażającą ciszę w klasie przerwał lekki jęk bólu profesora McLevisa, a potem jego krótki urywany krzyk, Cecil Davis ocknęła się i postanowiła to przerwać. Podbiegła do Marksa i mocnym wlanięciem wytrąciła mu różdżkę z ręki. Chłopak jak wyrwany z transu zamrugał kilka razy oczami, po czym złapał Davis za szyję. Dziewczyna uniosła nogę i wymierzyła mu kopniaka w brzuch. Puchoni i Krukoni nagle znaleźli się przy Marksie i obezwładnili go na tyle ile mogli.
-Niech ktoś idzie po panią Pomfrey, jakiegoś nauczyciela lub dyrektora! Szybko-jakaś Krukonka wydała rozporządzenie, a Clark i Cecil od razu znaleźli się przy drzwiach.
-Idę do najbliższej klasy-powiedziała dziewczyna.
-Ale najbliszej masz lochy!
-Więc tam się udam, idź po dyrektora.
Cecil pomimo bólu szyi z łatwością się wykłócała, gdyż z natury była uparta. Dziewczyna bardzo szybko dotarła do lochów, a tam wbiegła do sali pełnej uczniów i oparów eliksirów. Zemdliło ją na moment ale szybko odzyskała siły, gdy ujrzała profesora Snape'a tuż obok niej.
-Co to miało znaczyć?-wycedził-Chcesz, żeby ktoś mi klasę wysadził, bo jakaś dziewucha wbiega tu bez konkretnego powodu i ich straszy?
-Bez urazy, ale jeśli ktoś ma ich straszyć, to z całą pewnością nie ja-dziewczyna obrzuciła Mistrza Eliksirów krytycznym spojrzeniem.
-Ty wstrętna...
-Przyszłam tu z innego powodu!-mruknęła i w dwóch zdaniach streściła co się stało. Snape wyrzucił uczniów z sali, szybko z pomocą Davis zabezpieczył kociołki i po chwili razem byli już na schodach, a potem korytarzu niedaleko sali Obrony. Wbiegli tam spodziewając się najgorszego, ale zastali grupkę uczniów stojących koło McLevisa pocierającego skronie.
-Profesorze Snape! Marks uciekł, nie ma go!-zawołała jakaś dziewczyna.
-Zaraz zarządzę poszukiwanie. Co z tobą?-zwrócił się do McLevisa. Mężczyzna podniósł zabójczy wzrok na starszego kolegę i z powrotem go opuścił.
-Bardzo fajnie. Właśnie jeden z uczniów rzucił na mnie dwa mroczne zaklęcia-burknął-Koniec lekcji na dziś, możecie się rozejść i dziękuję.
Wszyscy uczniowie zgodnie posłuchali, a gdy tylko znaleźli się za drzwiami, Rowley usiadł na ławce szkolnej.
-To nie był Marks-westchnął.
-Jak to nie? Od Davis słyszałem pełną wersję wydarzeń, łącznie z tym, że jej też chciał zrobić krzywdę, a myślę że dobrze pamiętała osobę jaka miała ochotę ją udusić-sarknął mężczyzna, ale Rowley pokręcił głową.
-Nie rozumiesz. Dzieciak taki jak on nie umiałby dobrze rzucić tego zaklęcia, szczególnie że dopiero je poznał.
-Nie zapominaj, że Marks jest już dorosły, mógł się obracać w złym towarzystwie i gdzieś zasłyszał. A tak właściwie nie mogłeś go wypchnąć z umysłu?-zapytał Snape.
-Zanim rzucił na mnie Legilimens, potraktował mnie innym zaklęciem. Miało blado różowy promień, tylko tyle pamiętam. No i zrobiło mi się słabo. I tak, dałem mu fałszywe wspomnienia ostatkiem sił, nie martw się. Niestety nie odbiegały daleko od prawdy-odparł McLevis i potarł się po czole-Potem ocknąłem się z hordą młodzieży nas sobą. Musimy znaleźć Marksa.
-Z wielką chęcią jego też potraktuję Legilimencją-mruknął Severus i razem z młodszym kolegą ruszyli do gabinetu dyrektora. Okazało się, że po całej szkole rozwlekły się już wieści o wyczynie Carola Marksa, dotarły też do Minervy i Albusa, którzy podążali właśnie w stronę sali Obrony. Spotkali się w połowie drogi. McGonagall doskoczyła do młodego nauczyciela.
-Wszystko w porządku?!-zapytała i wzrokiem ogarnęła zewnętrzny stan zdrowotny chłopaka. McLevis westchnął zażenowany.
-Oczywiście.
-Nauczyciele już odwołali dzisiejsze zajęcia i prefekci odprowadzili uczniów do dormitoriów, a ktokolwiek widział pana Marksa, ma się stawić u Flitwicka, który jest przecież jego opiekunem-oznajmił Dumbledore-Severusie, choć, sami również poszukamy chłopaka.
Snape skinął głową i podążył za dyrektorem. Wchodzili przez każde drzwi po kolei, a gdy w końcu znaleźli się w łazience, Mistrz Eliksirów zadał pytanie które dręczyło go przez cały czas.
-A co jeśli ten cały Marks odważy się zrobić coś Harry'emu?
-Nie martw się, Severusie-powiedział dobrodusznie Dumbledore-Zadbałem o to, by prefekci mieli na niego specjalne baczenie.
Lecz Snape nie słuchał, bo jedyne co zwróciło jego uwagę, to noga wystająca przez szparę między ścianą, a drzwiami. Ktoś nieprzytomny tam leżał. Mistrz Eliksirów wyciągnął różdżkę i wycelował.
***
Rowley był właśnie 'pocieszany' przez większość damskiej części kadry, gdy do gabinetu w którym siedzieli wpadł Dumbledore i Snape, którzy trzymali przerażonego Marksa. Wszystkie nauczycielki wstały i zaczęły z wyrzutem patrzeć na chłopaka, który chyba nie za bardzo orientował się co właściwie działo się wokół.
-Panie Marks, coś mi mówi, że będę musiał pańskie zachowanie zgłosić. Co więcej prawdopodobnie zostaniesz nie tylko wydalony ze szkoły, ale jako pełnoletni poniesiesz konsekwencje. Kto by pomyślał, żeby rzucać mroczne zaklęcia na nauczyciela!-oburzył się Dumbledore, a Marks wyglądał jakby miał zaraz zginąć. Upadł na kolana.
-Błagam... Niech chociaż pan mi uwierzy... Ja nic nie pamiętam! Nic nie zrobiłem! -chłopak schował twarz w dłonie i zaniósł się płaczem.
-Uczyłeś się tu! Dorastałeś, a teraz tak się odwdzięczasz?-zapytała Pomona Sprout, która przyjęła wyjątkowo wojowniczą postawę.
-Nie... Naprawdę, nic nie zrobiłem...-Marks skulił się. McLevis przygryzł wargę. Teraz jeszcze bardziej utwierdził się w swojej teorii, że ktoś podszywał się pod Carola. Ktoś potężny czarnomagicznie, z pewnością dorosły.
-Weź przestań, ja ci wierzę-burknął pod nosem i nie zwracając uwagi na twarze zaskoczonych ludzi wokół, podszedł do chłopaka i podał mu rękę chcąc pomóc wstać. Marks był tak samo zdziwiony jak i przerażony.
-P... Pan mi wierzy?-wyjąkał. Teraz zupełnie nie przypominał tego, kim był na codzień, czyli wielkiego podrywacza. Wyglądał na zagubione dziecko.
-Oczywiście. Sev, dyrektorze. Muszę z wami porozmawiać na osobności.
***
-Jesteście naiwni. Nic nie wiecie o mojej władzy i potędze. Chcecie ze mną walczyć, a nie możecie stoczyć bitwy sami ze sobą. Wasze słabości wyniszczą was samych, może z moją małą pomocą. Lepiej dołączcie do mnie. Ja wiem, jak okiełznać emocje, zwalczyć wady i w końcu poczujesz się doceniony. Chcesz tego, prawda? Pragniesz!
Wy, zwykli śmiertelnicy jesteście tacy beznadziejnie przewidywalni! Już mi się to nudzi, potrzebuję rozrywki
Dołączysz?
KOMENTAAAAARZE
Witajcie ludziki. Jako że już 40 rozdział, postanowiłam się rozpisać. Niestety wyszedł niezły misz-masz i nie wiem czy wszystko jest zrozumiałe przez was.
Bajo! 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro