Część 15.
Ferie świąteczne już się zakończyły, uczniowie wrócili do Hogwartu, nieświadomi tego, że Voldemort wrócił. Sam Czarny Pan na razie nic nie zrobił, ale Snape nigdzie nie puszczał Harry'ego samego.
I ten dzień był bardzo niefortunny, gdyż już pierwsze strony proroka codziennego nie miały dobrych wieści.
"Najwięksi poplecznicy Sami-Wiecie-Kogo na wolności!
Jak donosi jeden z aurorów, Morgan Augustin, dziś, około drugiej w nocy na terenie Azkabanu ktoś podłożył ogień. Płomień dosłownie kruszył ściany. Wielu więźniów zostało rannych, jest kilku zabitych. Jednak przejdźmy do meritum sprawy. Na pewno kojarzą państwa nazwiska 'Black', 'Lestrange'. To te bardziej znane, ale jednak nieliczne jeśli chodzi o całą liczbę uciekinierów. Prosimy na siebie uważać i być w stanie gotowości!
Więcej szczegółów na stronie piątej"
***
Rowley McLevis westchnął cicho, gdy ostatni piątoklasiści opuścili salę. Zaczął porządkować biurko cicho nucąc pod nosem, gdy nagły ból w lewym przedramieniu sprawił, że książki i zapiski wypadły mu z ręki. Zaklął łapiąc się za piekącą rękę i przewrócił oczyma. Był głodny. Miał iść właśnie na obiad. W ogóle od kiedy Voldemort wzywa po południu?
Mężczyzna zamknął klasę i poszedł do Wielkiej Sali.
Spotkał tam Minervę rozmawiającą z Severusem i Dumbledorem. Poprosił tych dwóch, żeby na chwilę przerwali swoją rozmowę z McGonagall.
-Snape, ty też? -zapytał, a Mistrz Eliksirów spojrzał na niego, jakby bredził-Cholera, czy ty też zostałeś wezwany?
-Nie-odparł powoli, jakby rozmawiał z człowiekiem mającym gorączkę i halucynacje.
-A ja tak! O takiej porze. Pewnie do dworu Malfoyów. Sprawdzę, czy z nimi wszystko w porządku-westchnął Rowley i spojrzał smutno przez drzwi, na Wielką Salę pełną pysznych dań obiadowych-Załatwcie mi jakieś zastępstwo na kolejną godzinę z trzecioklasistami. I weźcie mi kilka pierogów z serem! Żegnam.
McLevis wyszedł na błonia i rozłożył ręce w geście "błagam zabierzcie mnie stąd", po czym dotknął piekącego przedramienia różdżką. Otworzył oczy i znajdował się przed bramą do Dworu Malfoyów. Westchnął i skierował się w jej stronie. Zniknęła, gdy przez nią przeszedł i wtedy szybko wszedł do środka. Był tu raz, ale jakoś nie ciągnęło go do powrotu do tego mrocznego miejsca. Wzdrygnął się, gdy usłyszał głosy.
Szedł dalej. Do jego wrażliwego nosa alergika, doszedł zapach jedzenia. Przymknął oczy i już wiedział, że pochodzi on z miejsca do którego zmierzał. To trochę podniosło go na duchu. Wszedł przez duże, rzeźbione wejście wprost do sali, w której znalazł się poprzednim razem. Wtedy, kiedy źle się to dla niego skończyło. Wzdrygnął się na wspomnienie lecącej w jego stronę klątwy. Oprzytomniał, gdy przywitał go chłodny głos.
-Spójrzcie, moi drodzy. Pewnie pamiętacie Rowleya McLevisa, który na jednym z naszych spotkań nie popisał się swoją uległością, ale jednak bardzo w nim to cenię. Chłopak jest młody, więc ma inne postrzeganie świata. Bardzo nam się to przyda. Zasiądź obok, mój drogi chłopcze. Przygotowaliśmy dla ciebie miejsce-powiedział Voldemort szczerząc się co jakiś czas. Jego głos przeszywał do szpiku kości, ale gdy Rowley usłyszał zaproszenie do posiłku, od razu z niego skorzystał. Jednak najpierw trzeba było pokazać klasę. Wtedy wzrokiem ogarnął wszystkich zebranych i dopiero ujrzał wielkie zło. Koło wręcz chorowicie bladej Narcyzy Malfoy, siedziała druga kobieta. Jej oczy były rozbiegane, uśmiech wręcz obłąkańczy, a gęste, spłowiałe loki okalały całą jej twarz w wielkim nieładzie. Była bardzo wychudzona, jej twarz lekko poszarzała. Bellatrix Lestrange. Obok najprawdopodobniej siedział jej mąż, Rudolf. Wokół było jeszcze kilka osób, których Rowley nie kojarzył.
Pomimo ogólnego obrzydzenia podszedł najpierw do Belli i ucałował ją w przerażająco kościstą dłoń. Potem już z większą pewnością przywitał się z Narcyzą i jej mężem i z wszystkimi po kolei. Na koniec podszedł do swojego Pana i skłonił się, by obdarzyć pocałunkiem jego szatę. Wstał i w końcu zajął swoje miejsce.
-Smacznego i dziękuję za zaproszenie, mój Panie-powiedział nonszalancko i uśmiechnął się zabierając do jedzenia.
-To dość rodzinny obiad. Nie zapraszaliśmy wewnętrznego kręgu, gdyż to dziś spotykamy się ze starymi przyjaciółmi. Bellę i Rudolfa zapewne już znasz-zaczął Czarny Pan-Ale przedstawię ci resztę-i wymieniał nazwiska, myśląc, że McLevis je zapamięta. Skrycie nie miał zamiaru-Ich wyjście z Azkabanu było wręcz historyczne. Nie zdążyli tylko ci, którzy nie byli na tyle inteligentni. No cóż... Widocznie nie byli mi potrzebni.
-Mój Panie-piskliwy głosik Bellatrix zwrócił na siebie uwagę-A dlaczego to ten młokos jest tu z nami, a nie na przykład Snape, którego tak dawno nie widziałam? Stęskniłam się za naszym nietoperzykiem-powiedział lekko przeciągając niektóre wyrazy. W sumie to chyba wszyscy zadawali sobie to pytanie, bo nagle nikt nie jadł i każdy patrzył na Voldemorta. Ten wyszczerzył zęby. Z tej odległości Rowley stwierdził, że jego szkliwo jest nad wyraz żółte.
-Och, czekałem aż ktoś zada to pytanie-powiedział usatysfakcjonowany Voldemort-Mój chłopcze, pozwolisz, że podzielę się z nimi twoją historią?-zapytał McLevisa, a ten już wiedział o co chodzi. Kiwnął głową potwierdzająco i uśmiechnął się sztucznie.
-Słuchajcie uważnie, gdyż jest to ciekawa historia, a nie będę jej powtarzał. Zaczęło się od tego, że wszystkie podania głoszą, że Irma Black urodziła trójkę potomków dla Polluxa. Cygnusa, Walburgę i Alfarda.
Jednak jest to przekłamanie jakich mało. Gdy ich potomkowie, miali już dawno swoje dzieci, zdarzyła się pewna... Wpadka. Otóż Irma ponownie zaszła w ciążę. Urodziła się dziewczynka. Wszyscy dobrze wiemy, że Alfard został wydziedziczony z rodu Blacków, ale wszyscy o nim słyszeliśmy, prawda? A z nią było gorzej. Została nazwana Cassiopeia, na cześć siostry Polluxa. Już jako mała dziewczynka wyrażała zbyt duże zainteresowanie mugolami. Ukryto ją praktycznie przed światem, dlatego drogie Bello, Narcyzo, nic nie wiedziałyście. Wysłano ją na prywatne nauczanie magii zdala od domu. Do Szwecji. Jednak tam na swoje własne nieszczęście poznała jakiegoś Norwega, mugolowatego McLevisa-Voldemort splunął, a w Rowley'u zawrzało. Zabolało go to-Zakochała się i uciekła. Wzięli ślub. Po kilku latach urodził im się syn. Obecny tu obok mnie chłopak.
Narcyza szerzej otworzyła oczy. To był jej kuzyn. Pamiętała jego przerażenie, kiedy pierwszy raz oberwał Cruciatusem. Została, by spytać się, czy pomóc. Jeszcze nie wiedziała, że z tym chłopakiem łączy ją więcej niż mogłoby się wydawać. Bellatrix prychnęła rozbawiona całą historią.
-Kontynuując-Voldemort podjął temat dalej-Czternaście nieszczęsnych lat później, na prośbę Irmy znalazłem ją, tą zdrajczynię. Jednak musiałem rozprawić się najpierw z Potterami. Wysłałem tam moich Śmierciożerców, Rudolfa, Augustusa i Antonina-wszyscy trzej byli w sali i próbowali sobie przypomnieć. Taki Rockwood od razu pokiwał z potwierdzeniem głową, że pamięta wypad do Norwegii-Zjawiliście się tam. Pamiętacie może, że w domu były dwie osoby? Przebrzydły mugolowaty McLevis ukrył syna, a Cassiopeia założyła zaklęcia zabezpieczające. Jak dziś widzimy wyszło to na dobre. Rowley, który miał prywatne nauczanie magii, również zaczął uważać, że mugole i szlamy niech trzymają się od czarodziejskiego świata z daleka. Nie mógł pojąć swojej matki, prawda, Rowley?
Chłopak jak wyrwany z transu uśmiechnął się i skinął głową.
-Zgadza się. Moją matkę zawsze uważałem za wariatkę. Nie wiedziałem, że umrze, ale jakoś spłynęło to po mnie. Postanowiłem kontynuować naukę magii, szybko się usamodzielniłem. Jeszcze tego samego roku, jesienią usłyszałem o domniemanej śmierci naszego Pana. Zaciekawiłem się tym wszystkim. Śmierciożercami, ideologią, którą popierałem... Postanowiłem was odszukać. Znalazłem i bez najmniejszego wahania przyjechałem tu, mając siedemnaście lat. Wytrwale czekałem osiem lat i opłaciło się. Nasz Pan sam mnie znalazł, jako strapioną duszę. Wstąpiłem bez najmniejszego wahania. Dziś mija chyba już czwarty miesiąc od mojej nieoficjalnej inicjacji-powiedział Rowley, ale w głębi duszy czuł się potwornie. Czy to własnie to Snape przeżywał tak często? Maskowanie swoich prawdziwych uczuć, udawanie, że jest się kimś innym... To był pewnie tylko kawałek życia szpiega. Ile on się dziś nakłamał. Ale to miało wyjść dopiero pod koniec marnego żywota Voldemorta.
-Witamy w rodzinie-powiedziała Narcyza i posłała mu nikły uśmiech. Tak naprawdę była przerażona jak można było tak zniszczyć dwudziestopięcioletniego chłopaka. Nie przejął się śmiercią rodziców? Przecież był jeszcze dzieciakiem! I to czternastoletnim!
Myśli Narcyzy od razu spoczęły na jej synu. W końcu nie wydało się, że w dniu pojawienia się Voldemorta w ich posiadłości był tam i Draco i Snape. Wszyscy byli tak przerażeni, że o tym zapomnieli. Bała się o syna. A teraz uświadomiła sobie, że jej kuzyn-psychopata jest jego nauczycielem. Nie to, że Bella była normalna. Doskonale się dobrali rodzinnie.
Kobieta nawet nie słuchała co mówią inni. Zauważył to Lucjusz i delikatnie ujął jej dłoń. Spojrzała w jego szare zmartwione oczy i wymusiła lekki uśmiech. Narcyza wiedziała jedno-musi ostrzec Severusa.
Komentarzeeeeeeeee
BOŻE NIGDY WIECEJ NIE PISZĘ NIC O DRZEWIE GENEALOGICZNYM BLACKÓW. ZNAM JE NA PAMIĘĆ I MAM JUŻ DOSYĆ! Swoją drogą ciekawe, czy wy też się pogubiliście? 😜 W przyszłym rozdziale dużo Seva i Harry'ego, obiecuję 💚
W mediach mały Rowleyek z mamusią!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro