Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 101.

Luty był wyjątkowo chłodnym miesiącem, na przemian padał śnieg i grad, a gra w Quddittcha była bardzo nieprzyjemna i czasem wręcz niemożliwa. Harry właśnie wracał zziębnięty z treningu, gdy zobaczył zgarbioną sylwetkę Dumbledora przemykającą po korytarzu.

-Dzień dobry, dyrektorze-powiedział chłopak uprzejmie. Albus odwrócił się w jego stronę, mruknął coś i ruszył dalej. Zdziwiony Potter zmarszczył brwi, ale przez myśl przeszło mu, że starszy mężczyzna ma ostatnio sporo nerwów w związku z lokalizowaniem Horkruksów. Wzruszając ramionami ruszył na spotkanie z ojcem. Mógł wyżebrać od niego kubek gorącej czekolady, na którą bardzo miał ochotę. Szczęśliwie korytarz w lochach był pusty, więc na spokojnie wszedł do gabinetu opiekuna. Bellatrix właśnie się na niego darła, wymachiwała rękoma na wszystkie strony, a on spokojnie opierał się o biurko z zamkniętymi oczami-Dobrze, że rzuciliście zaklęcie wyciszające. Co się dzieje?-westchnął Wybraniec.

-Twój ojciec...-zaczęła Bella, a w tym momencie Snape przewrócił oczami, stanął stabilnie na ziemi i przerwał małżonce.

-Nic takiego, a na pewno nie dotyczy to ciebie-powiedział.

-Och, Harry, jesteś cały zmarznięty-kobieta zmarszczyła brwi.

-Gdzie się szwendałeś?-mruknął Snape szukając czegoś w składziku eliksirów.

-Miałem trening, jak co tydzień-prychnął chłopak-O co się kłóciliście? Wyjątkowo mnie to interesuje-Harry zerknął na ojca, który właśnie łyknął jakiś eliksir, prawdopodobnie uspokajający.

-No Bella, słuchamy, powiedz mu-sarknął Snape podchodząc do biurka i wyjmując stos esejów do sprawdzenia.

-No-kobieta zatrzymała się i chrząknęła-Naturalnie o imię dla dziecka. Poród na dniach, a dalej nic nie mamy.

Potter wybuchnął śmiechem i obydwoje dorosłych spojrzało na niego gniewnie.

-Nie widzę w tym nic śmiesznego-prychnęła Bella, a Severus natychmiast ją poparł-To poważny problem.

-Myślałem, że dzieje się coś poważnego. Wyglądaliście, jakbyście chcieli się nawzajem pozabijać-Gryfon uśmiechnął się złośliwie-Jak się nie zdecydujecie na imię, to zawsze ktoś inny może za was wybrać, popieram potencjalną kandydaturę profesora McLevisa.

-Nie-powiedzieli Snape'owie jednocześnie.

-Myślimy mimo wszystko o czymś tradycyjnym-mruknęła Bella-Ja chciałabym Lacerta, od gwiazdozbioru.

-Musisz wiedzieć, że Lacerta znaczy jaszczurka-stęknął Snape-Chcesz nazwać naszą córkę od gada?

-No twoje imię znaczy dosłownie poważny, srogi, surowy i ponury więc się nie wypowiadaj-prychnęła, a Snape już się zjeżył by rzucić jakąś ripostą, jednak nigdy nie wyszła ona z jego ust, bo do pokoju wleciał jasny feniks-patronus Dumbledora.

-Witaj Severusie, sprawa, którą do ciebie mam nie może zostać odłożona na później. W moim gabinecie czeka na ciebie świstoklik w postaci mugolskiego batonika, mam nadzieję że go rozpoznasz. Masz pięć minut do aktywacji-Snape prychnął pod nosem i przewrócił oczami.

-Wygląda na to, że musimy przełożyć naszą kłótnię-westchnął teatralnie-Albus się stęsknił.

-Nie wracaj za późno i uważaj na siebie-Bella pocałowała policzek męża, a Harry zastanawiał się jak szybko zmieniały się jej humory, chociaż sam ostatnio często doświadczał tego dziwnego zjawiska.
Snape wyszedł kominkiem wprost do gabinetu dyrektora i ujrzał na jego biurku zapakowany w papierek batonik. Usiadł przy stole, gdyż zostało mu jeszcze kilka minut i czekał zastanawiając się co Dumbledore może od niego chcieć. Ostatnio staruszek dziwnie się zachowywał, ale miewał różne dziwactwa już wcześniej. W końcu świstoklik się aktywował i z nieprzyjemnym szarpnięciem Severus wylądował przed opuszczonym domkiem na brzegu morza. W małym, szarym budynku było tylko jedno piętro, okna zostały dawno wybite. Wiatr smagał policzki Mistrza Eliksirów, który wdrapał się na parapet i wskoczył do jednego z pomieszczeń, który chyba miał być salonem. Zgodnie z przewidywaniem czarnowłosego, dyrektor czekał na niego w środku. Jego wzrok był smutny, zatroskany i bardzo przygnębiony.

-Co znowu się stało?-westchnął mężczyzna-I czemu jesteśmy akurat tutaj?

-Severusie, chłopcze-Albus zamknął oczy-Nie będzie to przyjemna rozmowa, ani dla mnie, ani dla ciebie.

***

Cecil energicznie szła korytarzem mijając wielu uczniów. Spotkała Lupina, który był teraz drugim nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią i chwilę porozmawiali o nadchodzącym semestrze. Rowley na razie nauczał cztery klasy pierwsze, które wymagały bardziej tłumaczenia, niż konkretnych żywych przykładów, ponieważ jego ręce jeszcze się leczyły. Mężczyzna był szkolnym bohaterem, prawie wszyscy bardzo cieszyli się z jego powrotu. Pojedyncze jednostki z rodzin silnie związanych z Czarnym Panem okazywały mniejszy entuzjazm. Davis żyła swoim najlepszym życiem u boku mężczyzny, z którym w końcu czuła się bezpiecznie. Dawne czasy z Clarkiem odeszły w niepamięć i dłużej nie siedział w jej głowie.

Dziewczyna pożegnała Remusa i ruszyła do komnaty swojego partnera. Gdy weszła, zdawało się, że nikogo tam  nie było. Jedynie cichy szelest i ciężki oddech uświadomiły ją, że ktoś tam jest. Rozejrzała się i w najciemniejszym punkcie zobaczyła skuloną postać, obok której była plama wymiotów, którą sprzątnęła jednym ruchem różdżki. Rowley siedział na ziemi trzęsąc się, płacząc i kołysząc do przodu i do tyłu. Cecil nie musiała przechodzić żadnego kursu magomedycznego, by wiedzieć, że człowiek przed nią był w środku ataku paniki. Uklęknęła obok i w pierwszych chwilach wsłuchiwała się w jego oddech. Niepożądany dotyk mógł tylko pogorszyć stan McLevisa, więc zdecydowała się po prostu do niego mówić.

-Kochanie, jestem tu-szepnęła-Jak mogę ci pomóc?

-Idź, idź sobie stąd-zamajaczył niemrawo.

-Jestem tu dla ciebie, razem damy radę-powiedziała delikatnie.

-On wróci, on mnie zabije-oddech Rowleya gwałtownie przyspieszył-I zabije was wszystkich.

-Jesteś bezpieczny i gdyby Voldemort chciał cię dopaść, zrobiłby to dwa miesiące temu. Dziś jest dziewiętnasty lutego, minęło bardzo dużo czasu-głos Cecil był spokojny i opanowany, chociaż w środku sama drżała-Mogę cię dotknąć?-spytała. Ostrożnie skinął głową i starła mu łzy z policzka.

-On wie, Cec... On wie, że powiedziałem o Horkruksach-szepnął przerażony mężczyzna, a dziewczyna delikatnie zaczęła jechać kciukiem po bliznach na jego niedawno wyleczonych rękach-A ja? Ja uczę się jak posługiwać się różdżką, jak pierwszoroczny...

-Rowley, jesteś tu bezpieczny, rozumiemy się? Nawet gdyby ktokolwiek nas zaatakował, nie będziesz walczył-mruknęła Davis.

-Ale ja chcę!-McLevis się wzdrygnął-Chcę go wykończyć, tak jak on wykończył mnie...-profesor OpCM zaczął się krztusić i bezwiednie wpadł w ramiona Cecil, która głaskała go po plecach, a scena bardzo przypominała moment w którym odnalazła go w dworze Voldemorta.

***

-Albusie, przejdź do rzeczy, mam do zakończenia kłótnię z małżonką-prychnął Snape, ale dyrektorowie nie było do śmiechu, nie tym razem.

-Severusie, mówienie o tym co stało się w Dolinie Godryka wiele lat temu jest dla mnie ciężkie tak samo jak dla ciebie, ale nie mamy dziś innego wyboru-westchnął Dumbledore, a Mistrzowi Eliksirów zrzedła mina-Obydwaj doskonale wiemy, że Harry nigdy nie był zwykłym dzieckiem.

-Oczywiście-potwierdził Severus marszcząc brwi. Co takiego dyrektor chciał mu przekazać?

-Z dobrych wiadomości, namierzyłem wiele Horkruksów, wszystkie są w naszym zasięgu-Albus podszedł do wybitego okna i spojrzał w szare fale-Ale wracając... Jaka była Lily z twojej perspektywy?

-Nie rozumiem po co miałbym o tym mówić-syknął Snape, ale widząc wzrok starego człowieka przewrócił oczami i kontynuował-Cóż, jak ją poznałem była pełna miłości, życzliwości i szacunku do innych.

-To prawda, oddała życie za własnego syna-wtrącił dyrektor, obserwując jak Mistrz Eliksirów odwraca się w stronę ściany-A ty cały czas się za to wszystko karzesz.

-A dziwisz mi się? Gdyby nie ja, dzieciak miałby normalną rodzinę.

-Harry ma ciebie, Severusie. Wydaje mi się, czy nie mówił kiedyś, że gdyby miał możliwość zmiany przeszłości, to i tak chciałby byś to ty go wychowywał?

Snape odwrócił się gwałtownie.

-Bo nie dane było mu poznać innej rzeczywistości-syknął-Gdyby Potter i Lily nie umarli, znienawidziłby mnie w szkole i chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.

-Chłopcze, doceniaj to co jest ci dane, póki to masz-szepnął Dumbledore-Teraz nadszedł czas na złe wieści.

-Zamieniam się w słuch.

-Lily bardzo kochała Harry'ego, wolała stanąć na drodze Voldemortowi, niż pozwolić mu go dopaść. Wiemy dobrze, że zginęła, ale jej miłość była tak ogromna, że odbiła mordercze zaklęcie wycelowane w Harry'ego-mówił spokojnym tonem Albus.

-Nie musisz mi tego streszczać, przecież wiem, co tam się stało-mruknął ponuro Snape i nagle zapragnął być z powrotem w swojej komnacie podczas kłótni z Bellą.

-Nie, Severusie, nie wiesz. Przeoczyliśmy najważniejsze-głos dyrektora spoważniał-Dlaczego Harry może rozmawiać z wężami? Dlaczego jego więź z Voldemrotem jest aż tak silna? Dlaczego jego wizje są z pierwszej osoby?

-Nie wiem-przyznał Snape.

-Cząstka Voldemorta jest w Harrym-zapadła cisza, a profesor poczuł jak ziemia usuwa mu się spod nóg-Twój syn jest Horkruksem.

Ciężko był opisać emocje, które siedziały w głowie Mistrza Eliksirów, który próbował oddalić usłyszaną właśnie informację. Zaczął kręcić głową, oparł się o ścianę i powtarzał jak mantrę 'nie'. Jego podopieczny, jego dziecko, było niczym narzędzie w rękach szaleńca.

-Czyli...-przełknął ciężko-Czyli Harry będzie musiał zginąć?

-Tak, musi umrzeć-odparł Albus-Tylko w ten sposób możemy pokonać Voldemorta.

-Od jak dawna wiesz?-spytał Snape beznamiętnym tonem po krótkiej chwili ciszy.

-Czy to istotne?

-Od kiedy?!-Mistrz Eliksirów zacisnął dłoń na różdżce. Dumbledore zawahał się.

-Skupmy się na tym co czeka nas w przyszłości.

-W przyszłości?! Dla mnie nie ma przyszłości, dla Harry'ego tym bardziej. Utrzymywałeś go przy życiu, by zginął w odpowiedniej chwili-Snape zacisnął zęby, a paznokcie tak mocno wbijały mu się w drugą dłoń, że czuł krew pod palcami.

-Severusie...

-Chcę zostać sam.

-Se...

-Idź stąd-Mistrz Eliksirów wycelował różdżką w dyrektora, który posłał mu zatroskany wyraz twarzy i z cichym 'pyknięciem' zniknął. Severus rozumiał, czemu Albus wybrał to miejsce, kiedy z ogromnym bólem, cierpieniem i zdradą wrzasnął. Fundamenty domku zadrżały, a on zaczął demolować wszystko wokół.

***

Rowley umył twarz i wrócił do sypialni, gdzie czekała na niego Cecil. Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech.

-Jesteś bardzo dzielny i mądry-mruknęła.

-Ale nie jestem małym dzieckiem, żebyś musiała mi to mówić-prychnął McLevis i dał partnerce buziaka w czoło. Spokojny moment przerwało nagłe wtargnięcie kominkiem Bellatrix. Miała zaciętą minę i było wiadome, że coś się stało.

-Rodzę-oznajmiła skonfundowanej parze. Cecil zeskoczyła z łóżka.

-No to do Skrzydła Szpitalnego i to natychmiast-zarządziła.

-Nie, słuchajcie, muszę urodzić w dworze mojej siostry, tak zażądał sobie Czarny Pan-spojrzała kątem oka na Rowleya, nie miała zamiaru wywołać w nim nieprzyjemnych wspomnień-Severusa nie ma, zawiadomcie go jak wróci, błagam.

-Oczywiście-odpowiedział McLevis-Lepiej już idź, bo za chwilę, to ja będę ten poród odbierał-zaśmiał się-Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Gdy Bellatrix trzymając się za brzuch znowu weszła do kominka, Cecil spojrzała na Rowleya uważnie.

-Jak się teraz czujesz?

-Już dobrze, nie musisz skakać nade mną jak nad małym dzieckiem-mężczyzna przytulił swoją dziewczynę i pogłaskał ją po włosach-Pójdę poczekać na Severusa.

-Ciekawi mnie gdzie jest-westchnęła Davis.

***

Severus rozprostował palce i rozejrzał się dookoła. Domek, który już wcześniej był ruiną, teraz wyglądał pięć razy gorzej. Na dworze zrobiło się już ciemno, siedział tu już około trzech godzin, w międzyczasie zdążył się wyżyć nie tylko na otoczeniu, ale i na sobie. Prostymi zaklęciami zaleczył pokaleczone ręce i gdy doprowadził się do względnie dobrego wyglądu, teleportował się pod Hogwart. Dotarcie do lochów trochę mu zajęło i na pewno jako pierwszego widoku nie spodziewał się leżącego na jego fotelu Rowleya. Młodszy mężczyzna leżał z zamkniętymi oczami i ostrzegawcza lampka zapaliła się w umyśle Snape'a. Podbiegł do McLevisa i przyłożył dwa palce do jego szyi szukając pulsu.

-Ooo, w końcu przyszedłeś-zaspany nauczyciel OpCM otworzył jedno oko-Ile można na ciebie czekać? Gdzie byłeś? Niemrawo wyglądasz.

-Nieistotne, co się stało?-zapytał Mistrz Eliksirów zmieniając temat.

-Twoja żona zaczęła rodzić.

-Słucham?!

-Przyszła, oznajmiła, że rodzi i wyszła-Rowley wzruszył ramionami-Trochę już minęło, więc lepiej do niej idź.

-Jest u Narcyzy?

-Owszem.

Severus dosłownie wbiegł w swój kominek, by za moment znaleźć się w salonie dworu Malfoy'ów. Lucjusz siedział przy stole i właśnie sączył jakiś alkohol.

-Dobrze, że jesteś-mruknął widząc przyjaciela.

-Urodziła już? Wszystko jest w porządku?

-Tak, macie śliczną córeczkę-powiedział Lucjusz nalewając drugi kieliszek trunku Severusowi-Ma twoje oczy. Bella teraz śpi.

Snape chwycił zaoferowany alkohol i wypił go na łyk, co oburzyło Lucjusza, który wyznawał zasadę, że takimi rzeczami należy się delektować. Mistrz Eliksirów nie czekał na jego tyradę, skierował się ku schodom. Pokój w którym spała Bellatrix był ciemny, bo czarne zasłony wpuszczały naprawdę skąpą ilość promieni słonecznych. Obok łóżka stała kołyska, którą Severus doskonale pamiętał z czasów Dracona. W środku leżało małe zawiniątko, które delikatnie wziął na ręce. Dziewczynka spojrzała na niego gniewnie, była jeszcze czerwona i spuchnięta, ale oczy faktycznie miała jego. Dawno nie trzymał w rękach małego dziecka i gdzieś w środku miał przeczucie, że może zrobić mu krzywdę. Jego córka ziewnęła i wyraz jej twarzy sugerował, że zaraz zacznie płakać, więc zaczął ją kołysać. Miał wrażenie, ze rola ojca takiego niemowlaka zupełnie do niego nie pasuje, ale pocieszał się faktem, że tym bardziej Belli rola matki.

-Adara-mruknął patrząc na dziecko-Pójdę z twoją matką na kompromis, będziesz miała imię po gwieździe, ale na pewno nie nazwę cię jaszczurką.

Trzymając córkę, Severus poczuł jak w jego sercu osiada chłód. Jednego dnia urodziła mu się potomkini i tego samego dnia dowiedział się, że jego syn w niedalekiej przyszłości będzie musiał zginąć. Był rozdarty i prawdziwie przestraszony.

^^^

Dawno mnie nie było i nawet nie będę się znowu tłumaczyć, jakby ktoś był ciekawy czemu, to niech do mnie pisze. Kocham Was i mam nadzieję, że mi wybaczycie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro