Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 100.

Severus nie przepadał za świętami, gdyż z reguły kojarzyły mu się ze spędzaniem ich z rodziną, której przez wiele lat nie miał. Dodatkowo uważał, że to tylko głupi, mugolski zwyczaj, który został niepotrzebnie przeniesiony do świata czarodziei. Teraz jednak patrzył z nieco innej perspektywy-zdobył przyjaciół, miał dzieci i żonę. Oczywiście w trakcie roku szkolnego wszystko musiał ukrywać, więc przerwa świąteczna mogła być świetnym pomysłem na spędzenie czasu razem.

Wigilię postanowili obchodzić w Hogwarcie, a na następny dzień dostali zaproszenie od Molly. Bellatrix cieszyła się na wspólnie spędzony czas, ale teraz siedziała na łóżku intensywnie wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą.

-W porządku?-zapytał Snape unosząc brew.

-Mała potwornie się wierci i kopie. Chyba jednak będzie miała mój charakter-prychnęła kobieta-Wariatka w ogóle nie odpoczywa.

-Jak ja wytrzymam z taką gromadą?-Snape westchnął i pokręcił głową.

-Sev, sporo ostatnio myślałam-Bella spojrzała ma męża poważnie-To tak cholernie zły czas na małe dziecko...

-W jakim sensie?-Mistrz Eliksirów usiadł obok niej na łóżku.

-Oczywiście nie chodzi o to, że żałuję, bo to wszystko co stało się w moim życiu miało jakiś cel, ale spójrz na to z innej strony. Jesteśmy nielojalni Voldemortowi, na każdym kroku czeka na nas zagrożenie. A co jeśli się dowie?

-Uspokój się i nie myśl o tym teraz, jak widać Czarny Pan nie jest na tyle domyślny-Snape objął Bellatrix ramieniem-Zadbam o wasze bezpieczeństwo.

***

-Pansy?-Harry odwrócił się w stronę biegnącej do niego dziewczyny. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, po czym ostentacyjnie wskoczyła w ramiona chłopaka-Nie miałaś być na święta z rodziną?

-Eh tak, cóż, matka powiedziała że w tym roku wyjeżdżają gdzieś dalej i nie chcą mnie zabierać ze sobą, więc oto jestem-zaśmiała się-Ale mam wrażenie że to wcale nie z powodu wyjazdu. Może szykują się kłopoty.

-Cieszę się, że zostałaś-Potter dał jej buziaka-Chodźmy na śniadanie, bo umieram z głodu.

-Mogę usiąść przy waszym stole?-zapytała nieśmiało dziewczyna.

-No pewnie, co to za problem? Jesteśmy parą już od kilku tygodni, a ja nie mam zamiaru się ciągle ukrywać, poza tym podejrzewam że Ron, Hermiona i reszta się domyślają, Draco z pewnością zauważył. Dziś oficjalnie się dowiedzą, co o tym sądzisz?

-Cieszę się, że uważasz to za coś poważnego-Parkinson zachichotała, po czym podała chłopakowi rękę. W Wielkiej Sali było naprawdę mało osób, w tym roku została dosłownie garstka i każdy podobierał się w małe grupki przy stołach. Gdy Harry z Pansy weszli, zwrócili na siebie uwagę głównie Gryfonów. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, od jakiegoś czasu podejrzewała, że ta dwójka kręci ze sobą na poważnie. Luna również siedziała przy stole Gryffindoru, ale ku zaskoczeniu Wybrańca, nigdzie nie było Malfoya. Razem z Pansy usiedli na swoich miejscach.

-Eee, cóż, pewnie większość się domyślała, ale dla nic nie wiedzących, to chciałem tylko powiedzieć, że Pansy i ja jesteśmy razem-przy wszystkich dał jej buziaka w policzek i usiadł.

-No no stary, gratulacje-powiedział Ron z uznaniem, Granger posłała im wesoły uśmiech, a Luna patrzyła zamyślona w stolik.

-Gdzie Draco?-zapytała nagle Pansy, biorąc do ręki rogalika.

-Cóż, miał zostać w tym roku w szkole, ale jego rodzice nagle zmienili decyzję-mruknęła Hermiona, doskonale wiedząc dlaczego tak się stało.

-Ach, szkoda-szepnęła dziewczyna, patrząc w talerz. Przerwa świąteczna w domu Malfoy'ów równała się ze spędzeniem jej w obecności Voldemorta i Śmierciożerców. Chyba każdy zdawał sobie z tego sprawę, więc wokół zrobiło się trochę smętnie.

-A ty nie miałaś jechać do rodziny?-zapytała Granger chcąc trochę ocieplić atmosferę.

-Cóż, owszem, ale dzisiaj moja rodzina nagle zmieniła plany, nie chcieli mnie brać ze sobą-odparła dziewczyna-Nie, że jakoś bardzo żałuję-dodała ciszej.

-Dzień dobry profesorze Lupin-powiedziało chórem kilka osób w stronę ich aktualnego nauczyciela OpCM. Był świetny, miał dobre podejście, a przede wszystkim był totalnym przeciwieństwem Umbridge, co było jedną z głównych zalet. Odkąd zaczął uczyć, w szkole w końcu zapanował względny spokój, oczywiście nikt nie sądził że na długi czas. To po prostu nie leżało w naturze Hogwartu.

W tym samym czasie w Skrzydle Szpitalnym dwie osoby oddawały się dość namiętnym pocałunkom, które z lekkim zdegustowaniem obserwowała madame Pomfrey stojąca w drzwiach. Odchrząknęła znacząco, a od razu odsunęli się od siebie jak oparzeni.

-Cecil, czy mogłabyś łaskawie zejść z naszego pacjenta?-spytała starsza kobieta, powodując, że dziewczyna dziko się zarumieniła-Dziękuję. Widzę, że już dobrze się czujesz Rowley? To świetnie, bo właśnie dzisiaj dostajesz oficjalny wypis. Możesz wrócić do obowiązków, ale niestety nie w pełni.

-Co mam przez to rozumieć?-McLevis zmarszczył brwi.

-Że na dobry początek możesz uczyć, no nie wiem, dwie klasy?-magomedyczka wzruszyła ramionami widząc zirytowaną minę chłopaka-Nawet nie zamierzam słuchać twojego narzekania, Dumbledore oczekuje cię o dwunastej w swoim gabinecie.

-Dobra, nie zamierzam się kłócić-zaśmiał się Rowley-Właściwie to chciałem Ci bardzo podziękować, gdyby nie ty... Nie wiem jakbym sobie poradził.

-Podziękuj Cecil, chociaż nie wątpię że to zrobisz-westchnęła magomedyczka-To ona czuwała przy tobie non stop. Jak twój ojciec? Słyszałam że znalazł pracę?

-Owszem, musiał zmienić nazwisko, ale rozpoczął normalne życie.

-Bardzo się cieszę z tego powodu-magomedyczka uśmiechnęła się pod nosem-Dobrze, idźcie już sobie stąd.

***

Snape nie patrzył na zegarek, więc nieco się zdziwił, gdy wybiła już dwunasta. Spojrzał poważnie na Bellatrix, ona nieco zmarszczyła brwi nie za bardzo rozumiejąc.

-Idę do gabinetu Albusa, będziemy szukać sposobu na zniszczenie horkruksów, bo Poppy w końcu wypuściła Rowleya ze Skrzydła Szpitalnego-oznajmił poprawiając kołnierz.

-Dobrze-odparła Bella, ale Severus zobaczył, że chciała coś jeszcze koniecznie powiedzieć. Spojrzał na nią pytająco-Nie sądzisz, że Harry powinien przy tym być?-podsunęła mu dyskretnie-W dużej mierze to wszystko go dotyczy.

-Jeśli dyrektor wyrazi taką wolę-Mistrz Eliksirów wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia-Jakby coś się działo, wiesz gdzie mnie szukać.

Był zdenerwowany i zdawał sobie sprawę, że jego żona to dostrzegła. Wybrał nawet drogę schodami, a nie kominkiem, co robił tylko w momentach kiedy chciał się wyciszyć. Wiele niepokojących myśli zalało jego głowę. Co, gdyby okazało się, że ten sposób jest do niczego? A jeśli się uda, to jak zareaguje Voldemort?

Dotarł do gabinetu w kilka minut, ale przed wejściem wziął głęboki wdech. Rowley czekał już w środku razem z Albusem, Syriuszem i Remusem.

-Witajcie-przywitał się z towarzyszami-Dołączy do nas ktoś jeszcze?-skierował się w stronę Albusa.

-Owszem, Severusie-dyrektor odchrząknął-Posłałem po Harry'ego, w końcu jego ta sprawa w dużym stopniu dotyczy.

-To może od razu powinniśmy przeprowadzić to wszystko w wielkiej sali, by na pewno nikt nie czuł się urażony?-Snape prychnął kpiąco i musiał przyznać, że o ile na swój sposób kochał Pottera, to nie chciał by był przy tak istotnych spotkaniach dorosłych.

-Och Snape przestań-burknął Syriusz-Nie mam dzisiaj ochoty na twoje głupie gadanie-dodał i Mistrz Eliksirów był gotowy się kłócić, ale do gabinetu wszedł Harry, więc to go powstrzymało.

-Dzień dobry-przywitał się z każdym i w końcu stanął z boku czekając na rozwój sytuacji.

-Możemy zaczynać-Albus położył na środku stolika medalion Slytherina. Zdawał się jakoś wyjątkowo przyciągać Wybrańca, było w nim coś dziwnego, mrocznego-Ponieważ nikt nie miał innych koncepcji, spróbujemy zniszczyć tego horkruksa przedmiotem ściśle z nim związanym. Rowley, czyń honory.

McLevis zagryzł wargę i był wyjątkowo blady, co nie uszło uwadze Snape'a. Mężczyzna sporo przeszedł, a teraz stał przed próbą zniszczenia swojego największego wroga i obawiał się, że coś pójdzie nie tak-było to całkowicie zrozumiałe.
Wziął do ręki kieł bazyliszka, a Remus szybkim ruchem otworzył medalion. Od razu w powietrzu atmosfera zgęstniała i wokół zrobiło się chłodno, dało się słyszeć szepty.  Rowley zaniemówił stojąc i patrząc wprost w horkruksa, ledwo mógł oddychać.

-Teraz! Zrób to!-krzyczał Syriusz zasłaniając uszy, gdy niepokojące szepty się nasiliły. Wtedy McLevis odkrył w sobie jakieś pokłady nieznanej dotąd siły, zacisnął zęby i wbił kieł w sam środek medalionu. Wszystko wokół ucichło, każdy myślał, że to już koniec, dopóki nagle Harry nie krzyknął z bólu i nie wpadł prosto w wyciągnięte ramiona Snape'a, zaciskając dłonie na rękawach czarnej szaty swojego ojca i powstrzymując krzyki. Ból był nie do zniesienia, wiedział, że stoi teraz nad nim wiele osób próbujących pomóc, ale nie mógł przebić się przez dziwną barierę.

Snape szczerze przestraszył się, gdy Harry wpadł prosto na niego, krzycząc i wijąc się dookoła. Nie poczuł nawet okropnego bólu mrocznego znaku, który go nagle dopadł.

-Harry, Harry spójrz na mnie do cholery-mruknął próbując przywołać swojego syna do rzeczywistości. Dumbledore zmarszczył brwi i delikatnie dotknął policzka Gryfona. Wybraniec z cichym stęknięciem opadł bezwładnie w ramiona ojca. Syriusz stał obok z szeroko otwartymi oczami, a Rowley zagryzł wargę zastanawiając się, czego był właśnie świadkiem. Harry smętnie otworzył oczy.

-Masz, dobrze ci zrobi-Remus podał mu pasek czekolady.

-Naprawdę zawsze nosisz ją ze sobą?-zapytał słabo chłopak, otrzymując w odpowiedzi uśmiech.

-Jak się czujesz?-Snape zapobiegliwie zobaczył czy jego synowi nie wzrosła temperatura.

-Wszystko w porządku, nie jestem właściwie pewien co się przed chwilą stało.

-Mam nadzieję, że wszyscy zdajecie sobie sprawę, że to co tu zaszło zostaje tylko w naszym gronie-Dumbledore zmierzył wszystkich poważnym wzrokiem.


***


Trzeci dzień świąt miał przebiegać jak zwykle-śniadanie, potem wspólne nudzenie się, obiad i tak dalej, ale oczywiście coś musiało przerwać tę rutynę. 

Harry i Pansy siedzieli na korytarzu, gdzie teoretycznie nikt nie miał im przeszkadzać i pocałunkami zajmowali wolny czas. Dziewczyna lubiła się droczyć z Gryfonem, była to chyba wina jej głębokiej Ślizgońskości, ale i jemu to odpowiadało. Mogli tak wspólnie siedzieć godzinami, nawet jeśli oboje by milczeli.

-Po przerwie świątecznej naszą pierwszą lekcją są eliksiry, czy to nie cudowne?-sarknęła Parkinson.

-Marudzisz, nie będzie tak źle-prychnął Harry-Poproszę ojca, by dał nam wszystkim dojść do siebie.

-Kochany jesteś, ale wiesz przecież, że to nie zadziała-dziewczyna zachichotała i chciała coś jeszcze dodać, gdy nagle na korytarz wpadł Malfoy, którego w ogóle nie powinno tam być.

-Draco-Harry bardziej stwierdził niż zapytał-Nie powinieneś być z rodziną?

Blondyn tępo wpatrywał się w nich, nic nie mówiąc. To znaczy było widoczne, że próbował coś z siebie wydusić, ale jednocześnie miał jakąś blokadę. Stał na pewną odległość, póki nagle się nie ocknął i nie zaczął iść szybko w ich stronę.

-Pansy, nie miałem wyboru-szepnął i upadł przed nimi na kolana. Harry otworzył szeroko oczy, będąc zaskoczony takim zachowaniem-Zmusili mnie.

-Spokojnie, Smoku-Ślizgonka uśmiechnęła się delikatnie-Wstań i powiedz co się stało.

-Twoja rodzina nigdzie nie wyjechała-mruknął cicho-Okłamali cię, żeby móc mnie wypytać.

-Nie rozumiem-dziewczyna zmarszczyła brwi.

-Z jakiegoś źródła dowiedzieli się, że trzymasz się blisko Harry'ego-wytłumaczył Malfoy pospiesznie-I postanowili się upewnić, dali mi Veritaserum i... Ja przepraszam, nie mogłem nic poradzić...

-Och, Draco, nie mam do ciebie żalu-szepnęła Pansy, choć jej głos i dłonie drżały-I tak by się dowiedzieli.

-Co konkretnie im powiedziałeś?-spytał oschle Harry. Naprawdę starał się zachować spokój, ale to mogła być sytuacja bez wyjścia. Nie winił Draco za to, że powiedział prawdę, kto by się oparł działaniu Veritaserum? Winił siebie, że dopuścił do tej sytuacji. Teraz jego dziewczyna miała bardzo poważny problem, jej rodzina należała do tradycjonalistów, albo zabiorą ją ze szkoły, albo zastosują bolesną karę cielesną. Mogli też wymyśleć coś nowego, osobliwego, w końcu zajmowali się czarną magią.

-Co was łączy-szepnął blondyn patrząc w podłogę-Nigdy nie mówiliście, ale od zawsze to widziałem. Pytali też, czy od dawna, nie umiałem odpowiedzieć.

-Draco, to nie twoja wina-teraz głos Pansy był stabilniejszy i mniej rozedrgany. Mogło się wydawać, że pogodziła się ze swoim nadchodzącym losem-Moi rodzice nigdy nie powinni byli zastosować na tobie czegoś  wbrew woli. Zapłacą za to, choć jeszcze nie teraz.

-Przepraszam, Pans... Jestem beznadziejnym przyjacielem-Malfoy zacisnął dłonie w pięści i zagryzł zęby, był w stanie przyjąć na siebie każdy komentarz. Wiedział, że zawiódł.

-Jesteś najlepszy. Powiedz, czy ktoś inny przyznałby się do tego? Zapewne moja rodzina obiecała, że nie powiedzą, kto był informatorem. Mimo to, przyszedłeś i ostrzegłeś mnie-odparła spokojnie Parkinson.-Powiedz mi tylko, przyjdą tu?

-Tak, może nawet dzisiaj...

-Zaprowadź go do Luny i reszty, uspokój go trochę, a ja poproszę ojca o pomoc-mruknął cicho Harry. Dziewczyna skinęła głową i każdy ruszył w swoją stronę. Potter wpadł do gabinetu Severusa, ale oczywiście go tam nie było. Bellatrix spojrzała na niego znad książki.

-Co się dzieje?-spytała.

-Musisz mi pomóc, błagam-w oczach Harry'ego czaiły się zdradzieckie łzy. Kobieta widząc to, od razu się poderwała.

-Ktoś ci coś zrobił?

-Chodzi o Pansy, jej rodzina dowiedziała się-wydukał ciężko-Chcą ją dziś zabrać.

Bella zamilkła widząc panikę w oczach przybranego syna. W jej głowie rodziły się kolejne myśli i pomysły, które pozbawione były sensu. Liczył się czas, którego być może mieli mało. Dobrze znała Parkinsonów, wiedziała, że potrafią być bezwzględni również dla członków swojej rodziny. Poczują się zdradzeni, więc tym surowiej będą chcieli ukarać córkę. Nie mogła do tego dopuścić.

-Skąd wiedzą?

-Mieli wyjechać, ale okłamali Pansy. Tak naprawdę udali się do dworu Malfoy'ów i siłą dali Veritaserum Draco-odparł Harry.

-Jak mogli?-Bellatrix zacisnęła zęby. Draco  był jej siostrzeńcem, kimś bardzo bliskim, a oni potraktowali go jak ścierwo, bo chcieli uzyskać informacje. Malfoy był tylko niewinnym dzieciakiem, Pansy zresztą też, miała prawo zakochać się w kim tylko chciała. Właśnie wtedy Bellatrix uświadomiła sobie ważną recz. Miała przewagę i argument-jeden, aczkolwiek niepodważalny. Jej kartą przetargową był Voldemort-Nie musisz się martwić, Harry. Matka znalazła sposób.


***


-Ależ moi drodzy, chyba nie do końca rozumiecie misję, jaką dałam waszej córce. Uwieść samego Wybrańca jest naprawdę ciężko, ale świetnie dała sobie radę. Powinniście być dumni, że w tak młodym wieku jest tak oddana naszemu Panu. A jak to jest z Wami, hmm?


^^^

Wiem wiem, długo mnie nie było, ale to wina szpitala, więc nie bijecie, ładnie proszę


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro