IV
Nie rozumiała tej złości, przecież nic się nie stało. Wściekłość wyciskała łzy z jej oczu, co tylko jeszcze bardziej ją rozsierdzało. Miała dość zachowywania się odpowiednio do sytuacji, chciała reagować tak, jak czuła. Ale czemu towarzyszyła jej taka furia, skoro nie wystąpił żaden bodziec?
Psychiatrę miała za trzy tygodnie. Nie powinno jej to wkurzyć. Tak samo jak to, że termometr wskazywał trzydzieści cztery stopnie Celsjusza ani to, że w całym domu unosił się smród spalonego mleka. Tylko, że nikt dziś nie gotował mleka i nikt prócz niej nie czuł tego zapachu.
Nienawidziła siebie. A była zmuszona żeby spędzać ze sobą całe życie, które w tym momencie wydawało się wiecznością. Jak męczące może być spędzania wieczności z osobą, której się nie znosi? Nie chciała się przekonać. Chciała wrzeszczeć, zdrapać skórę na przedramionach i przestać tak rozpaczliwie szlochać, gdy zamazywała kolejną kartkę papieru zielonym mazakiem. Ktoś, kto uznał, że ten sposób wyładowuje emocje, nigdy nie próbował cięcia się. Przypomniało jej się, jak Magnus kiedyś polecił jej rysowanie po miejscach, gdzie chciała zrobić sobie krzywdę, ale walenie pięścią w przedramię nie wystarczało, a co dopiero delikatny nacisk pisaka czy rwące szczypanie długopisu.
Świat płonął, nie tylko ona. Nigdy się nie wydostanie z tego pożaru. Ta złość nigdy się nie wypali, nigdy, nigdy, nigdy. Zawsze będzie złym człowiekiem, mimo słów innych osób, bo oni jej nie znali. Mówili, że ją kochają, ale kochali tylko to, co chciała im pokazać, co pozwoliła im zobaczyć, kochali te łatwe, nieskażone części niej. Czy jakikolwiek żywy człowiek byłby w stanie zaakceptować prawdziwą ją? Na pewno nie ona.
Pisała, słuchała muzyki i biła siebie, robiła te wszystkie rzeczy, które pozwalały jej uporządkować myśli lub zwyczajnie zapomnieć, ale to wszystko wracało. Za każdym razem, gdy myślała, że już sobie poradziła, coś się waliło, nie zawsze przez konkretne sytuacje. Tylko myśli, tylko zmęczenie, tylko ta kobieta w autobusie mówiła za głośno, tylko materiał tej bluzki przylegał za bardzo.
Planowała już zakończyć terapię, ale nie była pewna, czy powodem naprawdę było to, co chciała powiedzieć mamie. Oficjalnie już jej nie potrzebowała. Tak naprawdę jej chronofobia wariowała na myśl o straceniu godziny tygodniowo, choć może ta godzina właśnie byłaby produktywna. Tak naprawdę jej myśli stawały się głośniejsze i głośniejsze, zagłuszając sens tych sesji. Tak naprawdę jej cały świat kręcił się teraz wokół traumy, która uaktywniła się bez wyraźnego powody, a to wydarzenie było jednym z nielicznych, o których nie miała zamiaru rozmawiać z nową terapeutką. Może to nie w samej terapii tkwił problem, a właśnie w kobiecie. Właściwie chodziła do niej całkiem krótko.
A może problem tkwił w Percy.
Wychodziło na to samo. Terapeutka chciała, by Percy spisywała i analizowała emocje. A ona marzyła, by nimi wybuchnąć, nie zastanawiając się na konsekwencjami. W końcu okazać to, co czuła. Nie marszczyć czoła, tylko bić w ścianę, zanosić się płaczem, robić te wszystkie brzydkie rzeczy, które bywały tak ładne opisywane przez osoby, które wcale nie czuły za dużo i za mocno. Jasne, ryczenie w bluzę ukochanej osoby mogłoby być w porządku, ale jej ukochane osoby zostawiły by ją, gdyby wyznała, co siedzi w jej głowie, zresztą smarki wyglądały okropnie. Tak samo rzyganie, bo chyba nie istniało nic obrzydliwszego, niż wymuszanie wymiotów. No, chyba że dotyk. Usprawiedliwiania przemocy seksualnej nie chciała widzieć na oczy nigdy więcej. Nie chciała o niej słyszeć. Nie chciała o niej myśleć i nie chciała mieć o niej koszmarów każdej nocy, o których zaraz zapominała, tak samo, jak nie pamiętała jego twarzy gdy ją dotykał, więc to nie mogło być takie złe. Przecież nie pamiętała.
Nie mogło być złe, bo przecież się zgodziła, bo przecież w końcu do niczego nie doszło, bo przestał, co z tego że trzęsła się i zabrało jej słów, mogła jedynie powtarzać "nie" wciąż i wciąż, chyba nigdy nie będąc tak obrzydzona swoim ciałem. Widziała go ostatnio w tramwaju i równie dobrze mogłaby zdjąć ubrania i kąpać się w Styksie, wszystko bolało, całe ciało, chciała utonąć w tym Styksie i nigdy więcej nie patrzeć na niego, na siebie, na ten świat, chciała oślepnąć i tylko słuchać muzyki.
###
Tak samo jak wczoraj, napisałam ten rozdział w jakieś czterdzieści minut, po prostu usiadłam i pisałam, miał mieć jakieś czterysta słów, ale bez notatki miał sześćset sześćdziesiąt jeden, ups. Powinnam robić coś w rodzaju zadania domowego na terapię, ale może po prostu usiądę na tym fotelu, popłaczę, nie wypowiem słowa przez pięćdziesiąt minut i wyjdę, też ciekawa opcja. Miłego popołudnia! Uważajcie na siebie, jest straszny upał, przynajmniej u mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro