Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI NICO VI

Musiałem działać szybko. Widziałem, że Reyna depcze mi po piętach, ale od momentu, kiedy jadłem ostatnie naleśniki, upłynęły już 4 godziny. To zbyt dużo. Na myśl o tym, że mógłbym ich nie dostać, miałem drgawki. W związku z tym podczas opuszczania się ze ścianki wykonywałem dużo większe susy niż zazwyczaj. Na dół dotarłem w jakieś 20 sekund, co było niezłym wynikiem, ale co najważniejsze: był to wynik lepszy od tego uzyskanego przez moją przyjaciółkę. Co oznaczało, że dziś jej język zasmakuje naleśników tylko za moim przyzwoleniem. Wiedziałem, że ma na nie ochotę, ale też znałem pretorkę. Jej duma nie pozwoli jej mnie błagać o cokolwiek. No trudno. Zje dopiero rano. O, co do Reyny, właśnie zeskoczyła ze ścianki obok mnie. Odgarnęła włosy z twarzy, odsłaniając swoje śliczne, czarne oczy. Były błyszczące i miały w sobie niespotykaną głębię. Rzadko kiedy się takie widzi, a ja miałem je ciągle. Byłem szczęśliwy, że Rey wróciła. Bardzo. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko, mówiąc:

- Naleśniki, dodadzą Ci skrzydeł! Nieźle, Nico. Całkiem nieźle. Ale jak tylko jeszcze trochę potrenuję...

- Tak, wiem - przerwałem jej - spotkamy się tu ponownie i skopiesz mi tyłek. Jestem za. Fajna ta taka "rywalizacja" - do ostatniego słowa dodałem szczyptę ironii - Ale jestem już głodny. 

- Głodny na naleśniki? - zapytała Rey, unosząc jedną ze swoich brwi.

- Za dobrze mnie znasz - odparłem - Owszem, głodny na naleśniki. I tylko to. Żadnych schabowych. Mamo. 

Tym razem brwi Reyny zmarszczyły się. 

- Nie nazywaj mnie tak!

- Dobrze, mamo. Yyy, to znaczy Reyno - musiałem to dodać, bo nie miałem ochoty, by pewna rzymska włócznia wypatroszyła mnie w drodze na kolację. 

Dziewczyna skinęła głową, zadowolona, po czym obróciła się na pięcie i skierowała tam, skąd dochodził zapach jedzenia. Bez słowa podążyłem za nią. 

Nie będę znów opisywał kolacji. No pyszna była, chociaż nawet to nie dorównuje niebieskim naleśnikom Sally Jackson. Po posiłku zastanawialiśmy się, co dalej. Nie byłem pewien, czy nie powinniśmy pójść już do domku i położyć się spać. Ścianka była dość męcząca, szczególnie dla Rey, która była tam przecież pierwszy raz i mocno się stresowała. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie, by przekonać się, że ma ona jeszcze siłę, by coś porobić. Myślałem nad spacerem po lesie lub plaży, ale z drugiej strony moglibyśmy też udać się na cowieczorny koncert domku Apollina. Pomyślałem, że najlepiej, jeśli tę decyzję podejmie Reyna. Przedstawiłem jej opcje, a po chwili namyślania się dziewczyna odpowiedziała:

- Normalnie, wolałabym się z Tobą przespacerować. Ale w sumie, nie zostajemy tu już długo, więc...

- Chwila - przerwałem jej - Jak to nie zostajemy już za długo?

Spuściła głowę, ale po chwili podniosła ją z powrotem.

- No tak, zapomniałam Ci powiedzieć... Chejron uznał, że może przyda Ci się mały wypoczynek. Z dala od grupy początkującej i Willa. Więc pozwolił mi zabrać Cię na parę dni do Nowego Rzymu. Poza tym - mrugnęła do mnie - Mam mieć na Ciebie oko. 

Mój mózg analizował chwilę jej słowa. Po chwili uśmiechnąłem się szeroko. 

- Oh, tak! To jest doskonały pomysł. Dawno mnie tam nie było. Jak tam u Hazel?

- Sam zobaczysz - jej ton sugerował, że będę pozytywnie zaskoczony, więc nie naciskałem. Lubię niespodzianki. 

- No dobra - odpowiedziałem - Ale wracając do tematu, wybierasz wieczorny koncert, tak?

- Tak. Zanim wyjedziemy, chciałabym to zobaczyć. W Obozie Jupiter wybierzemy się na spacer po...

- Po Ogrodach Bachusa. 

- Skąd wiedziałeś, że to powiem?

- No wiesz, Rey. Znam Cię. 

***

Koncerty odbywały się w starogreckim teatrze, tak jak przedstawienia teatralne. Na środku rozpalano wielkie ognisko, wokół którego zasiadali bądź stawali muzycy. Dzisiaj raczej krzątali się wszędzie wokół, nie przypadał bowiem wieczór muzyki poważnej. Patrząc na instrumenty i stroje dzieci Apollina, dzisiaj pomieszają się wszystkie gatunki, jak to bywało zazwyczaj. Uwierzcie mi, mix God Is a Woman i Psychosocial to dość rzadkie widowisko, ale za to unikatowe. No i w wykonaniu naszych muzyków jakimś cudem brzmi dobrze. Przy wejściu na teatr codziennie wywieszany był plan koncertu, tak jak i dzisiaj. Spojrzałem na listę, złożoną z 19 pozycji. Wyglądała tak:

1. Tinfoil/Faint (Extended) - Linkin Park
2. All Star - Smash Mouth
3. Blood In The Cut - K. Flay
4. Kings And Queens - 30 Seconds To Mars
5. Side To Side - Ariana Grande ft. Nicki Minaj
6. Until It's Gone - Linkin Park
7. Diamonds - Rihanna
8. Love Myself - utwór autorski
9. My Dad Is Better Than Yours - utwór autorski
10. Nothing Else Matters - Metallica
11. Barbie Girl - Aqua
12. The Lazy Song - Bruno Mars
13. Bullets - Archive
14. What You Need - BMTH
15. MANTRA- BMTH
16. Chelsea Smile - BMTH
17. Polarize - twenty one pilots
18. Levitate - twenty one pilots
19. Who We Are - Imagine Dragons

Z tej listy można wysnuć dwa wnioski:

a) Koncerty to było niezłe pomieszanie z poplątaniem, ale warto było zostać na niektóre kawałki;

b) Podczas muzykowania dzieci Apollina szerzyły nienawiść między sobą. 

No bo w sumie to nie było dziwne. Tworzysz mosh pit z ludźmi na Faint, a potem nagle wyskakuje Side To Side, gdzie mosh pit w ogóle nie pasuje. No cóż, przynajmniej bywało śmiesznie, chociaż reakcja większości herosów na pozycję 9 to było jedno wielkie zamieszanie i obrzucanie przekleństwami, w tym często zmuszanie do przejścia do następnej piosenki. Najbardziej jednak ciekawiła mnie reakcja Reyny, która wpatrywała się w listę, a jej brwi unosiły się wyżej i wyżej. W końcu zapytała:

- Ej, oni to wszystko serio grają na jednym koncercie?

- Owszem - odparłem rozpromieniony - ale spoko, nie brzmi to aż tak źle, jak mogłoby się zdawać. Gorzej z zachowaniem herosów na pozycji 9 i przy momencie, w którym mosh pit zostaje zniszczony. 

- Wcale się niektórym nie dziwię. Lubię Polarize, ale kto to umieścił po Chelsea Smile?

- Chyba ktoś, kto nie lubi tych fajnych zabaw, w które się bawią metalheadzi - odparłem. - Chodź, będzie fajnie!

No i było fajnie. Mogę śmiało powiedzieć jedno: nawet nie wiedziałem, że znam tekst Barbie Girl na pamięć, ale kiedy zacząłem się wygłupiać w śpiewanie tego utworu z Reyną, oboje wypluliśmy cały jego tekst, dość mocno zszokowani. Na Chelsea Smile wdrapałem się jej na plecy i nie chciałem zejść. Przy reszcie ogólnie dobrze się bawiliśmy i sporo skakaliśmy. Koncert zakończył się około godziny 23, a my, już dość zamęczeni, wróciliśmy do domku 13. Rzuciliśmy się na łóżko i pomyśleliśmy o tym samym. Zapytałem:

- Nie chce Ci się już kąpać, co nie?

- No nie. I myć zębów też nie. Robimy to jutro?

- Yy, tak. To świetny pomysł. 

Reyna uśmiechnęła się i usiadła. Wskazała na małą skrzyneczkę na moim kredensie. 

- Co tam trzymasz? - spytała. 

Spojrzałem na skrzynkę.

- Oh, tu... - zakłopotałem się chwilę, próbując ubrać moje myśli w słowa - Jak na syna Hadesa przystało, kolekcjonuję zdjęcia poległych herosów. Dbam, żeby nie zapomniała o nich historia - dodałem. 

Reyna spojrzała na mnie wzrokiem, który wyrażał troskę i zaciekawienie. Zapytała, chociaż trochę nieśmiało:

- To... Szlachetny cel. Czy mogę je obejrzeć? Chciałabym się o nich też trochę dowiedzieć. 

- No pewnie. Oglądaj. 

Dziewczyna wstała i wzięła pudełko, po czym wróciła na łóżko. Usiadłem obok niej. Rey otworzyła wieczko i rozłożyła zdjęcia. Po chwili spytała:

- Kim oni są? I czemu mają złączone zdjęcia?

Spojrzałem na osoby, o których mówiła Rey. Dwóch uśmiechniętych blondynów, jeden dość niski. 

- Michael Yew i Lee Fletcher. Dawni grupowi domku Apolla. Michael poległ podczas Wojny z Kronosem. Lee w Bitwie o Labirynt. 

Dziewczyna skinęła głową.

- To straszne - powiedziała - Że tylu młodych ludzi musi umrzeć. Jako herosi jesteśmy zagrożeni od 12 roku życia. To nie jest normalne. I na pewno nie fair...

- Ale za to ratujemy inne istnienia - powiedziałem - Chociaż to nie zmienia faktu, że to faktycznie straszne. Mieli tylko po 16, 17 lat. 

- Tak. A ten tu to kto?

Popatrzyłem na inne zdjęcie. Szerokie ramiona. Brązowe, kręcone włosy. Brzydka, ale przyjacielska twarz. 

- Charles Beckendorf - rozpoznałem go bez trudu - Uprzedzając pytanie, zginął na akcji z Percy'ym Jacksonem. 

Reyna uniosła brwi. 

- Jak?

- Przeprowadzali sabotaż. Pamiętasz, opowiadałem Ci kiedyś o tym gościu, Luke'u Castellanie - to mówiąc, pokazałem odpowiednie zdjęcie - Tym tutaj. Tuż przed ostateczną bitwą z Kronosem tamta dwójka chciała wysadzić statek o nazwie Andromeda. Na nim był Luke, wtedy już Kronos, a także Alabaster C. Torrington, chłopak z domku Hekate i Ethan Nakamura, ten chłopak tutaj - wyciągnąłem inne zdjęcie - Charles poświęcił się i wysadził statek, zabijając wszystko, co było na nim, poza Percy'ym, Ethanem, Alabasterem i Kronosem. Później, podczas wojny z tytanami, zginęła także dziewczyna Charlesa, Silena Beauregard. Służyła Kronosowi jako szpieg, ale na koniec zbuntowała się, zabijając drakona. Dzięki niej wygraliśmy. 

Reyna skinęła rozumiejąco głową. 

- Wow, pamiętać to wszystko...

- Jeśli znało się tych ludzi, wcale nie jest trudno - zapewniłem ją.

- Rozumiem. Może na dzisiaj pochowajmy już te zdjęcia, co? 

- Dobra. Jeśli kiedyś będziesz chciała, możemy je pooglądać jeszcze raz. 

Dziewczyna skinęła głową. 

- Będę pamiętać, Nico - oznajmiła. 

Nie byłem pewien, czy była świadoma dwuznaczności wypowiedzianego zdania, ale skinąłem głową. 

- Wyglądasz na zmęczoną, Reyna. Idź już lepiej spać. 

- A Ty? - zapytała dziewczyna. 

- Ja? Ja przypilnuję, żebyś Ty ładnie zasnęła, a potem sam pójdę spać. 

Reyna odziewnęła coś z uśmiechem.

- Zgoda, tato. Dobranoc.

- Ej, nie nazywaj mnie tak.

Rey zatkała uszy palcami i zasnęła, a niedługo potem chrapałem i ja. 

Na drugi dzień obudziliśmy się około 10. Dosyć późno, ale wystarczająco wcześnie, by zdążyć na autobus. Jeśli odpowiednio szybko się spakujemy. Rozpocząłem moją standardową procedurę w tej kwestii: Wziąłem ubrania i zacząłem je wciskać na siłę do plecaka, ale Reyna szybko interweniowała. Zabrała mi zmiętą, czarną koszulkę i zapytała:

- Co Ty robisz? Nie wiesz, że jak się poskłada, jest więcej miejsca? Wyciągaj to wszystko, no już. Jest jeszcze czas.

Wyburczałem coś pod nosem i wysypałem ciuchy na podłogę. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tego całego składania, ale im dłużej się pakowałem, tym lepiej to działało. Na koniec spakowałem 2 razy więcej ciuchów niż zwykle, a została mi jeszcze 1/4 plecaka wolna. Dołożyłem tam skrzyneczkę ze zdjęciami herosów i parę innych bibelotów, spakowałem gitarę w pokrowiec i podziękowałem Reynie za użyczenie mi tajemnych zasobów wiedzy o pakowaniu bagażu. (Co było trochę niedorzeczne, bo to ja podróżowałem Cieniem z 12 tonowym posągiem na plecach). Gotowi do drogi wyruszyliśmy pożegnać się z Chejronem i nielicznymi obozowiczami. Kiedy dotarliśmy do Wielkiego Domu, poza centaurem zastaliśmy nieoczekiwanego gościa. Przy stole siedziała obozowa Wyrocznia, Rachel Elizabeth Dare, popijając herbatę. Odwzajemniłem uśmiech. Chejron zaprosił nas gestem do środka. Kiedy usiedliśmy przy stoliku, stary nauczyciel splótł z zakłopotaniem palce i oświadczył:

- Obawiam się, że Wasz wyjazd właśnie trochę się skomplikował. 

Pobladłem.

- Jak to, Chejronie? Dlaczego? Czy coś się stało?

Twarz centaura nie wykazywała żadnych emocji. Posępnym głosem zwrócił się on do Rachel:

- Przeczytaj im, moja droga.

A Wyrocznia przeczytała. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro