Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III REYNA III

Szybko powiem jeszcze, że tak, piosenka będzie przy każdym epizodzie xD. Nie zawsze bohaterowie będą o niej wspominać, ale ogólnie będę dawał takie, które wydają mi się odpowiednie. Jakby ktoś chciał się w to zagłębiać to zalecam tłumaczyć sobie teksty.

NIE BYŁAM PRZYGOTOWANA NA TEN WIDOK. Na początku nie zauważyłam Nica, ale zauważyłam krew. Wypływała ona na posadzkę zza zasłony przy ostatnim łóżku. Na podłodze leżał czarny sztylet, zakrwawiony. Serce we mnie zamarło. To była jego broń. I wątpię, żeby ktokolwiek inny takiej używał. W Domku panowała przerażająca cisza. Zawołałam cicho:

- Nico?

Brak odpowiedzi. Mój kikut zapiekł z emocji. Ruszyłam w stronę jego łóżka. Leżał tam. Jedną rękę miał odchyloną tak, że spoczywała powyżej jego głowy. W dłoni ściskał kopertę. Drugą miał przyłożoną nadgarstkiem do brzucha. Koszulka była lepka od krwi. Odchyliłam delikatnie jego kończynę i zobaczyłam to, czego nie chciałam zobaczyć, ale wiedziałam, że tam będzie. Zacisnęłam zęby i załkałam. Rana była okropna. Od nadgarstka prawie po bark. Zapytałam się, czy mnie słyszy, jednocześnie podnosząc go i przewieszając sobie przez plecy. Brak odpowiedzi. Krew była świeża i płynęła obficie, co znaczyło, że może jest jeszcze szansa, by go uratować. Nie potrzebowałam być córką Plutona, żeby czuć, jak szybko uchodzi z niego życie. Założyłam mu opaskę uciskową, moją. Oczywiście, że zawadziłam o jego ciało kikutem, podczas nakładania. Zaczął on z powrotem krwawić, zabolał jeszcze mocniej. Ale to nie było śmiertelne. Najwyżej utracę dłoń. A chłopak, którego ja... Do którego byłam przywiązana, który znał mnie jak nikt inny... Mógł umrzeć. Wybiegłam z Domku 13 na łąkę, szlochając. Zobaczyłam Willa Solace'a; kierował się do infirmeriów z jakimś innym obozowiczem. Ciekawe, czy to dlatego Nico... Reyna, skup się. Pomyślisz o tym później. Zebrałam się w sobie i z moich płuc wypłynęło rozdzierająco głośne:

- POMOCY!!!

Herosi odwrócili się w moją stronę. Jeden zaklął, drugi (Will) pobladł i skierował się biegiem w naszą stronę. 

- Co mu się stało? - zapytał syn Apolla. - I co Tobie się stało?

- Nie ma na to czasu - wyjąkałam - gdzie teraz?

- Za mną. 

Pobiegliśmy do szpitala polowego, potykając się w całym tym stresie o trawę. Will pokazał mi, gdzie położyć Nica. Potem zabrał się do roboty. Jako syn boga leczenia, był w stanie samym dotykiem delikatnie zahamować krwotok. Po 10 minutach pracy lekarz odsapnął.

- Nic mu nie będzie? - Zapytałam zatroskana.

Will uśmiechnął się delikatnie, ale wzrok miał wbity w ziemię. 

- Wszystko będzie w porządku. Może teraz przyjrzymy się Twojej ręce, hmm?

Zbliżył dłoń do mojego kikuta, ale ja cofnęłam się. 

- Chcę zostać tutaj - oświadczyłam. 

- Reyna - chłopak spojrzał na mnie dużymi, niebieskimi oczyma - jeśli teraz czegoś nie poradzimy...

- Wiem. Mogę nigdy nie odzyskać dłoni. Zabrzmi to głupio, ale jak coś mam ją w plecaku. A teraz daj mi tu być.

Medyk spojrzał na mnie ze smutkiem.

- Proszę, Reyna. Zanim będę musiał wyprowadzić Cię w inny sposób.

Spojrzałam pytająco. Nie wyglądał, jakby mi groził. Pokręciłam jednak przecząco głową na znak, że dobrowolnie stąd nie pójdę. Will skrzywił się. W jego oczach chyba błysnęły łzy. Po chwili powiedział podniesionym, smutnym głosem:

- Jona, mamy tu wstrząs pourazowy i odciętą dłoń. Proszę, pomóż mi przenieść tę dziewczynę do sali operacyjnej. Trzeba ją zszyć z powrotem. 

W pokoju pojawił się ten drugi chłopak, z którym syn Apolla spacerował po Obozie. We dwójkę chwilę na mnie patrzyli, po czym nagle mnie podnieśli. Wiłam się i wyrywałam, ale zaskoczona i bez dłoni niewiele mogłam zrobić. Po chwili leżałam na łóżku operacyjnym. Oczywiście musieli mnie przykuć. Magicznie. Kiedy tylko ułożono mnie w pozycji horyzontalnej, z materaca wyskoczyły kajdany. Przypomniała mi się opowieść Percy'ego Jacksona o sklepie z materacami wodnymi, które tak naprawdę były pułapkami na półbogów. Mogłam się teraz poczuć jak on. Nie próbowałam już się wić. To by i tak nic nie dało. Jednak gdy blondyn w fartuchu uniósł strzykawkę, zdecydowanie dość mocno drgnęłam. Wykrzyczałam:

- Co to jest?!

Po policzku Willa autentycznie spłynęła łza. Coś mi mówiło, że on też dzisiaj sporo przeszedł. 

- To tylko narkoza, Reyna. Spokojnie; nie wij się bo nie trafię Ci w żyłę. No już, to nic nie boli. Obudzisz się z dłonią. 

I wstrzyknął mi w żyły płyn. 

Ludzie, no dajcie spokój. Już niedawno MIAŁAM sny. Oczywiście, teraz też o mnie nie zapomniały. 

Stałam na burzowej chmurze. Nie spadałam, ale też nie wiedziałam, czy może zaraz tego nie zrobię. Postawiłam krok; było to uczucie; jakbym chodziła po śniegu i wiedziała na pewno, że w którymś miejscu pod spodem jest pułapka. Po chwili przyzwyczaiłam się do tego uczucia i zaczęłam stawiać stopy pewniej. Po paru minutach marszu (no bo co innego miałam zrobić?) ujrzałam przed sobą 3 czarne, kamienne trony. Na każdym siedziała staruszka, dziergały one wspólnie coś na drutach. Przypomniała mi się kolejna opowieść Percy'ego. Utożsamiłam te babcie z Mojrami. Obok nich stał jeszcze ktoś, ktoś potężny. Była to wysoka, piękna kobieta. Na tyle piękna, że zdołałam zidentyfikować ją jako Wenus. W pewnym momencie babcia po prawej wskazała na mnie zakrzywionym palcem i wycharczała głosem (który brzmiał jakby przez ostatnie 4000 lat paliła 2 paczki dziennie):

- O, tu jest ta ladacznica! Podejdź no tu, kobito!

Nie wiedząc co zrobić, zbliżyłam się do nich i uklękłam. Próbowałam oddać im jakąś należną cześć, ale zanim zdążyłam się odezwać, Mojra z lewej krzyknęła:

- Wiesz, co zrobiłaś, niewdzięcznico??!

Z rękawa środkowej staruszki wytoczyła się czarna kulka wełny. Końcówkę miała wyraźnie uciętą. 

- Wiesz, czyja to? - warknęła Mojra. 

Dwie pozostałe spojrzały na mnie, oczekując odpowiedzi. Nie byłam głupia. 

- Nica di Angelo, Pani. 

- Tak! - wykrzyczała w odpowiedzi - I wiesz, co się dzieje, kiedy jest przecięta?

Przełknęłam ślinę. 

- Osoba do której jest przypisany kłębek umiera, Pani. 

Mojry spojrzały po sobie i wspólnie wymruczały:

- Przynajmniej nie jesteś głupia. A więc...

Zanim zdążyły dokończyć, odezwała się do mnie Wenus:

- Reyna, nie pamiętasz już o klątwie?

Bogini uśmiechnęła się zalotnie, a ja przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na nią nienawistnym wzrokiem. 

- Pamiętam, Pani. 

Wenus zaklaskała dłońmi. 

- Och, to świetnie, moja droga! W takim razie przynajmniej nie będzie Ci szkoda po tym, jak zakończysz gadkę z Mojrami. Proszę bardzo, kontynuujcie - To ostatnie było skierowane do emerytek na tronach. 

- A więc - powiedziała środkowa - wracając do tematu, nić jest dalej przecięta. A Ty musisz coś z tym zrobić. 

Zamrugałam. Nie wierzyłam, żeby one mnie o to prosiły. Mojra po prawej dostrzegła niestety mój wyraz twarzy. Rozpromieniła się. 

- Patrzcie, co za inteligentna, młoda dziewczyna! Tak! Musisz zabić Nica di Angelo!

- Chwila, a tej nici nie da się jakoś ponownie związać? - zaprotestowałam stanowczo; w oczach jednak panoszył mi się strach. 

Środkowa Mojra zaśmiała się nerwowo. 

- Emm, no, normalnie już parę razy tak robiłyśmy, ale ta jest jakaś zepsuta! Patrz sama!

- Nie musicie, wierzę Wam na słowo. Ale - tutaj przybrałam trochę bardziej ostrzegawczy wzrok -  Nico di Angelo nie jest zepsuty. Nigdy nie mów tak o nim w mojej obecności. 

Staruszka chyba zrozumiała, że jestem wściekła, bo zrobiła głupią minę i zapadła się głębiej w siedzisku. Głos zabrała Mojra z lewej. 

- Na pożegnania dajemy Ci 6 miesięcy. A teraz się zwijamy, bo nie zdążymy na wieczorne bingo na Olimpie. Nara!

I 3 emerytki znikły w wybuchu szarej mgły. W związku z czym rzuciłam się na Wenus, z zamiarem uduszenia jej na miejscu. 

- To Twoja wina! Ty to zrobiłaś z nitką!

Oczywiście musiałam po prostu przeniknąć przez ciało Nieśmiertelnej, nie czyniąc najmniejszej szkody. Wenus poprawiła tylko fryzurę i uśmiechnęła się. Powiedziała:

- Oh, no wiesz, to taki piękny i romantyczny scenariusz... Ale możesz być dumna! Będę się Wam przyglądać codziennie z Olimpu! 

- ZABIJĘ CIĘ!! - wyplułam to z siebie niczym wokalistka Arch Enemy, po czym chmury rozstąpiły się i spadłam.

Spadłam z łóżka. Moje ciało łupnęło o drewnianą posadzkę, a miejsce, w którym był kikut, zetknęło się z ziemią pierwsze. Zabolało jak cholera. Stęknęłam cicho i spojrzałam na rękę, pewna, że właśnie zwiększyłam krwotok dwukrotnie (ku irytacji Solace'a, co w sumie było całkiem spoko). I wtedy zobaczyłam. Ona tam była. 

Moja dłoń wróciła na miejsce. Poruszyłam ostrożnie palcami. Sprawiały wrażenie troszkę cięższych niż zazwyczaj, ale były na swoim miejscu. Zgięłam nadgarstek, co zabolało trochę bardziej, ale do przeżycia. Przeczesałam ręką włosy. No, może ten cały Will nie był aż taki zły. Ale teraz muszę się zobaczyć z Nic' iem. Wstałam i przeżyłam drugi szok. Leżał obok. Spał. Ranę miał zszytą i zabandażowaną, a obok łóżka zobaczyłam też kroplówkę. Ale jego klatka piersiowa wyraźnie poruszała się w górę i w dół. On żył. 

Odetchnęłam z ulgą i wstałam. Sen nie miał teraz dla mnie znaczenia. Przysunęłam moje łóżko bliżej niego, po czym siadłam na materacu i położyłam dłonie na jego chłodnym jak zwykle czole. Przejechałam nimi w górę, gładząc jego czarne jak smoła włosy. Patrzyłam na jego twarz. Była blada i przystojna, jak zwykle. Włosy dalej były długie i dzikie, co znaczy: bez fryzjera i bez szczotki. Takie je lubiłam. Zaczęłam bawić się kołtunami, rozplątując mu jeden po drugim. Nie wiem, ile czasu mi to zajęło, ale czułam się dobrze. Wcale mi się nie nudziło. Cieszyła mnie jego ponowna obecność. Moment jednak nie mógł trwać wiecznie. Po wielu godzinach, a przynajmniej tak mi się zdawało, usłyszałam tupot kopyt. Do sali wszedł Chejron w swej pełnej postaci. Nie zmienił się zbytnio odkąd ostatnio go widziałam, może przybyła mu jedna zmarszczka. Lubiłam starego centaura. Był łagodny i miły, i zawsze traktował mnie z szacunkiem, w związku z czym odpłacałam się mu tym samym. 

Tym razem jednak na powitanie uśmiechnął się, ale zakłopotany. 

- Witam Cię, Reyno Avilo Ramirez Arellano, pretorko...

Machnęłam ręką. 

- Przejdźmy do rzeczy. 

Chejron spojrzał na moje dłonie na czole Nica, po czym zapytał:

- Chcesz, abym wrócił później?

Zarumieniłam się i przykleiłam dłonie z powrotem do własnych kolan. 

- Nie, nie trzeba - odpowiedziałam, albo raczej odjąkałam. 

- Dobrze więc. Same formalności, nie martw się. Potrzebuję, żebyś podpisała się tu, tu i tu. 

Spojrzałam na papiery, które mi podał. Z tego, co wyczytałam, były to potwierdzenie pobytu, zaświadczenie, że Obóz Herosów nie ponosi odpowiedzialności w wypadku śmierci bądź poważnych uszkodzeń cielesnych podczas korzystania z lawowej ścianki wspinaczkowej i coś, co było zbyt skomplikowane, żeby chciało mi się to czytać. Wypełniłam wszystko i oddałam centaurowi.

- Od kiedy to w tym obozie panują tak sztywne zasady? - Zapytałam uśmiechnięta.

- Och, Pan D. zapragnął uczynić to miejsce troszkę podobniejszym do Obozu Jupiter. Nie może przestać się zachwycać swoim ogrodem i pomnikiem w tamtym miejscu. 

Zaśmiałam się cicho. No tak, cały Bachus. To dlatego jego pomnik był ze złota. 

- Rozumiem. 

Centaur uśmiechnął się ciepło. Odwrócił się, ale zanim wyszedł, powiedział:

- Uważaj na niego, pretorko. Jeśli Will już nie może, wiem, że Ty staniesz na wysokości zadania - tu zamyślił się na chwilę, po czym dodał - no a swoją drogą, może zmiana otoczenia na parę dni dobrze mu zrobi. Dawno nie był tam, u Was. Może zafundowałabyś mu wycieczkę? O ile nie stanowi to problemu. 

Przez chwilę nie mogłam mówić. Kiedy mój rozmówca podniósł na mnie brązowe, świdrujące (ale łagodne przy tym) oczy, zrobiłam się czerwona jak pomidor i odpowiedziałam: 

- Oczywiście. Nie ma najmniejszego problemu. Zabiorę go. 

- Dobrze więc. Do zobaczenia przy wyjeździe. 

I odgalopował do Wielkiego Domu. 

Kiedy tylko wybiegł, moje dłonie powróciły na czoło Nica. Zdawało mi się, że jest teraz trochę cieplejsze. Ucieszyło mnie to; nie było gorące, a zdrowo letnie. Może się obudzi... Niedługo. 

Jak na zawołanie syn Hadesa odkaszlnął coś o naleśnikach. Na tym jednak się skończyło. Odwrócił się do ściany i ponownie zachrapał cicho. 

Minęły kolejne godziny rozplątywania kołtunów, sprawdzania temperatury i wpatrywania się w twarz aktualnie najbliższej mi osoby. I w końcu uśpiony heros zaczął się budzić. Otworzył oczy, ukazując przymrużone jeszcze czarne tęczówki. Zobaczył mój uśmiech i powiedział:

- Bogowie; czy to Elizjum?

Zarumieniłam się mocno i odwróciłam wzrok. Po chwili jednak okazało się, że Nico jeszcze nie do końca wiedział, co mówi. Potrząsnął mocniej głową i zapytał z czymś, co brzmiało jak wyrzut:

- Co Ty tutaj robisz?

Zdziwił mnie szorstki ton w jego głosie. Postanowiłam to jednak zignorować; może coś mi się przesłyszało. Odpowiedziałam:

- Przyjechałam Cię odwiedzić. No wiesz... Tęskniłam za Tobą. Tyle miesięcy mijało, a Ciebie nie było...

Spojrzał na mnie wzrokiem trochę wściekłym, a trochę zdziwionym.

- Mnie nie było? To Ty nie chciałaś mnie widzieć!

Moje brwi uniosły się. 

- Słucham? - wypowiedziałam to wściekle, ale na koniec i tak głos mi się załamał. W moich oczach błysnęły łzy. - Jak możesz tak mówić...

Nico zmarszczył nos, po czym odwarknął:

- No wiesz, listy. 

W tym momencie oboje zrozumieliśmy, że coś było nie tak. Chłopak odezwał się pierwszy. 

- Reyna - wypowiedział moje imię już dużo bardziej miękkim tonem - czytałaś, co było w kopercie, którą trzymałem?

Szlag. Koperta. Totalnie zapomniałam. Wstałam i chciałam po nią od razu pobiec, ale Nico poprosił:

- Czekaj... Ona poczeka. Na razie chcę mieć pewność, że między nami już w porządku. Pomóż mi usiąść. 

Zrobiłam, jak mówił. A ponieważ kiedy siadał byłam na jego poziomie, zdołał zarzucić mi ręce na szyję i uścisnąć. Odwzajemniłam uścisk, po czym oboje się rozpłakaliśmy. Nico wyszlochał:

- Wiedziałem, że taka nie jesteś. Wiedziałem. Dziękuję, że wróciłaś, Rey. Dziękuję. Przepraszam, że w Ciebie zwątpiłem. 

Po dłuższej chwili odczepiliśmy się od siebie i wytarliśmy oczy i nosy. Oboje byliśmy czerwoni... Tak długo jeszcze się nie przytulaliśmy. No ale Nico właśnie oszukał przeznaczenie. To chyba było teraz całkiem normalne, żeby przytulić się dłużej niż zazwyczaj. 

Wstałam z jego łóżka. Kiedy już miałam wyjść, Nico powiedział cicho jeszcze jedno:

- Dziękuję, że mnie ocaliłaś, Rey. 

W ustach poczułam gorzki smak. Ocaliłam Cię, a teraz kazali mi Cię znów zabić...

Mimo to uśmiechnęłam się zawstydzona na maxa, po czym wybiegłam sprawdzić, co też było w kopercie. 

Szybka notka, bo nie wiem, czy to na pewno jasne:

Reyna ma zabić Nica, ponieważ w momencie jego próby samobójczej Mojry przecięły jego nić. Afrodyta ją zaczarowała tak, żeby odciętego kawałka nie dało się przywiązać do kłębka, przez co technicznie rzecz biorąc Nico powinien być martwy. No. Bajo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro