set
Czymże jest czas? Czym jest ludzka egzystencja wobec tej jednostki? Jednostki, którą człowiek czci najgorliwiej ze wszystkich, chcąc ją sobie owinąć wokół palca. Myśli, że dzięki temu jego życie będzie dłuższe i może w końcu mu się w nim poszczęści. Że może w końcu dorobi się upragnionych pieniędzy i wymarzonego stanowiska. Że w końcu założy rodzinę lub zemści się na tych, którzy wcześniej podkładali mu kłody pod nogi. I wtedy to on będzie się z nich śmiał. Upokorzy ich, tak jak oni jego przed laty. Zrobi to bez skrupułów i beż jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Jak to się mówi: wet za wet. Lub jak kto woli: oko za oko, ząb za ząb zgodnie z kodeksem Hammurabiego.
Lecz czymże jest nieśmiertelność w stosunku do mijającego czasu? Czasu, który zaskarbia swoje ofiary w sidła zwane życiem; grą. Grą, która rozpoczyna się wraz z porodem, a kończy na ostatnim tchnieniu. Lecz co zrobić kiedy tego ostatniego oddechu nie możesz oddać? Bo jesteś skazany na wieczną tułaczkę, w dodatku sam. Jesteś skazany na to, aby oglądać jak twoi najbliżsi starzeją się i odchodzą do tamtego świata zwanego rajem, tudzież arkadią. Bo tam będzie im lepiej. Nie będą musieli cierpieć jak ich ziemskie powłoki. Nie będą musieli cierpieć na głód czy biedę, bo tam mają wszystkie dobra świata pod dostatkiem. I przede wszystkim są szczęśliwi. I spokojni, bo nic ani nikt nie zaprząta im głów, a przede wszystkim uczuć.
Promienie zachodzącego Słońca przebijały się białe firanki, by stworzyć na ścianie zachwycającą grę cieni. I gdyby się przypatrzeć, to dostrzegłoby się, że opowiadają one pewną historię. Historię tak piękną, że łzy stawały w oczach, a serce biło z nadmiaru emocji. Historię nieszczęśliwą, obfitującą w śmierć zaś jednocześnie szczęśliwą, ukazującą siłę prawdziwej miłości. Jednak musiałbyś się przyjrzeć. Przyjrzeć i skupić, bo tę historię mogli dostrzec, jedynie nieliczni. Wybrani, którzy wierzą, że prawdziwa miłość istnieje i ma prawo bytu w w tym zepsutym świecie przepełnionym elektroniką, pieniędzmi i złem. Złem przybierającym postać pięknych kobiet, które uwodziły swoimi wdziękami nocą w klubach dla osób pozbawionych moralności. Osób, które zabłądziły na drodze swojego życia i chciały w ten sposób przekonać się jak to jest.
Zupełnie jak On w tej chwili. Jeon JeongGuk, biznesmen drugiej młodości, który na skinienie palca miał całe państwo, jeżeli nie świat, u swoich stóp. Człowiek nieprzyzwoicie bogaty, a zarazem nieprzyzwoicie przystojny, któremu zazdrościli wszyscy. Podziwiany, a jednocześnie znienawidzony przez brak jakiekolwiek empatii. Jednak nikt nie mógł go za to winić. W chwili kiedy został odrzucony przez ojca, w tak krytycznym dla siebie momencie, wyzbył się wszelkich pokładów człowieczeństwa, którego został nauczony przez Honganga. Ta ignorancja ze strony jego najbliższych nie tylko go zabolała, ale również uświadomiła mu, że tak naprawdę może liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
Zupełnie tak, jak w tej chwili. Kiedy siedział spokojnie na kanapie, a z głośników wydobywały się delikatne dźwięki Fuggi d-moll Bacha. Całości dopełniała trzymana przez niego szklanka wypełniona do połowy whiskey, a z której ścianek spadały pojedyncze krople wody. Tylko po to, by odbyć zadziwiająco szybką podróż z góry na dół, aby następnie zakończyć swój żywot na czarnym materiale spodni biznesmena. Biznesmena, który teraz rozmyślał o pewnym blondwłosym chłopcu, którego spotkał dwa tygodnie temu, a który nadal nie odpowiedział na jego propozycję. Co szczerze powiedziawszy było dla niego nie do pomyślenia. Jak to JEMU odmówiono. Przecież w jego słowniku nie figuruje słowo "nie".
Jednak, jeżeli z drugiej strony by na to spojrzeć, to nie ma się co dziwić. Zapytał o to tak zupełnie niespodziewanie. I nawet nie wiedział co go do tego podkusiło. Czy chęć zrobienia mu na złość czy może faktycznie conocne zabawy w klubach i spanie z pierwszymi lepszymi dziewczynami zaczynały go męczyć? Szczerze? On sam nawet tego nie wiedział. Dlatego też własnie siedział w swoim mieszkaniu, ignorując przy tym cały świat, jak i swojego najlepszego przyjaciela, który powoli zaczynał się o niego martwić, by myśleć. Przemyśleć swoje dziwne zachowanie oraz wszystkie za i przeciw, jeżeli ów chłopiec zgodziłby się być "jego".
Jeon nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale ta jasnowłosa istotka miała coś w sobie, co go do niego przyciągało. Może fakt, że był niewinny i niedoświadczony przez życie? A może te szczenięce i nieufne oczy oraz usta, które już gdzieś kiedyś widział. Usta, które były podobne do tych należących do pewnej osoby. Osoby, którą Jeon starał się wyprzeć z pamięci.
I zapewne siedziałby tak w nieskończoność, gdyby nie uzmysłowił sobie, że Słońce już dawno ustąpiło miejsca Księżycowi, a on w końcu postanowił podjąć decyzję. Nie spocznie, dopóki nie uzyska odpowiedzi na swoje pytanie, bo nie pozwoli, aby jakiś dzieciak go ignorował. Toteż zerwał się z kanapy, upuszczając przy tym szklankę z drogim trunkiem i z cwanym uśmiechem wyszeptał:
- Już niedługo, skarbie. Już niedługo się zobaczymy i będziesz mój.
xxx
W tym samym czasie, w lokalu oddalonym od centrum jakieś dwadzieścia minut drogi na piechotę, siedział niczego nieświadomy Park Jimin. Niski blondyn o wesołym usposobieniu i jeszcze weselszych oczach oraz uśmiechu, który swoją siłą byłby w stanie stopić lodowce. Drobny chłopiec, który świadomie wybrał ścieżkę, którą aktualnie podąża, a który jeszcze nie wiedział, jak bardzo drastyczniej zmianie ulegnie jego życie. Lecz jeszcze nie przyszła na to pora.
Aktualnie młody blondyn był w trakcie swojej zmiany w pobliskiej pizzeri, kiedy to do skromnych progów ów lokalu zawitał pewien jegomość. Rudowłosy mężczyzna o szerokich barkach i ujmującym uśmiechu, którego otaczała aura majestatyczności. Na pewno był z wyższych sfer społecznych, ponieważ można było wyczuć od niego pieniądz. Jednak co tak wykwintny w swym obliczu człowiek robił w tak obskurnym miejscu jak to?
To pytanie właśnie nurtowało młodego chłopca, który to postanowił podejść do nieznajomego.
- Dobry wieczór, co podać? - zapytał cicho. Zrobiłby to głośniej, ale był zbyt onieśmielony jego osobą, dlatego teraz stał w milczeniu, czekając aż klient podyktuje mu swoje zamówienie.
- Najlepiej ciebie - zaśmiał się perliście, zawstydzając tym samym młodszego. Co prawda był tutaj tylko po to, aby wybadać grunt przed zjawieniem się Jeona, ale nie mógł się przed tym powstrzymać. Ten maluch był zbyt uroczy, aby przejść obok niego obojętnie. I może nie był do końca w jego typie, ale co mu zaszkodzi spróbować?
- Przepraszam, ale mnie nie ma w menu.
- Doprawdy? Och, to wielka szkoda. W takim razie poproszę hawajską.
a/n: wróciłam, kto się cieszy? (ja nie wiem co to jest to na górze, ale mam nadzieję, że może być)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro