Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ilgop


Generalne Gubernatorstwo Korei za czasów generała Yamanashi'ego mogło poszczycić się jedynie wszechobecnym strachem o własne życie, jak i tych najbliższych oraz wysokim wskaźnikiem aresztowań zwykłych cywili. Nic poza tym. No może jeszcze listą, gdzie liczba zakazów przewyższała tę nakazów i swobód obywatelskich razem wziętych, a co za tym szło ludzie przez to wszystko czuli się jak w klatce. I to bynajmniej nie złotej. Ponieważ nie tylko nikt ze sobą nie rozmawiał. Bynajmniej. Wszyscy bali się nawet zerknąć na siebie podczas najzwyklejszej przechadzki czy to do pracy czy też w inne miejsce. Nikt z nikim się nie spotykał w obawie, że zostaną oskarżeni o zrzeszanie się przeciwko japońskiej guberni, za co nie spotka ich tylko kara więzienia, ale również publiczna chłosta, jak nie nieskończone tortury w więziennej piwnicy. 

Wszystko było im narzucane. Od tego co mają jeść do tego co mają nosić. A oni musieli się z tym pogodzić i nie wszczynać żadnych burd. We wtorek mężczyźni musieli ubierać odpowiednio skrojone smokingi, a kobiety turkusowe kombinezony? Owszem i to bez żadnego słowa skargi. Wszystko to zależało od ówczesnej fanaberii tamtejszych władz. Tak samo ich życie, które wtedy nie było nic warte. Koreańczycy byli traktowani jak zabawki. Przepychani, popychani, zastraszani i zabijani. Wszystko to było najzwyklejszą grą w rękach okupanta. Zabawą w kotka i myszkę, która miała w sobie opłakane skutki. Śmiertelnymi igrzyskami, które poprzedzał krwawy wyścig szczurów o udawane uznanie wśród kolegów "po fachu".  Natomiast koreańscy manifestanci nie mogli zrobić nic innego, jak tylko umrzeć z nazwą ojczyzny na ustach. 

Zaś dzień po dniu, temu wszystkiemu przyglądał się on. Wysoki brunet o niezwykle delikatnej urodzie i sprytnych oczach. Zawsze ubrany w dopasowany garnitur, a w prawej ręce dzierżąc słomkowy kapelusz z wąskim rondem, przepasany czarną tasiemką. Zawsze o tej samej godzinie, siedział w tej samej restauracji, popijając zawsze tę samą kawę, jaką było mocne espresso. Zawsze siedział sam, jakby w oczekiwaniu na kogoś. Jednak nikt się nigdy nie zjawiał. Tajemniczy jegomość również nigdy z nikim nie rozmawiał. Przesiadywał wyłącznie w ciszy, która nie wiadomo czy była dla niego uciążliwa czy też nie. 

Jednak z czasem coś się zmieniło. Otóż ten sam mężczyzna, który sprawiał wrażenie chłodnego i nieobecnego, zaczął powoli przygasać. Oczywiście nadal miał na sobie dopasowane garnitury, a w prawej dłoni trzymał kapelusz z tasiemką. Nadal spędzał czas w tej samej restauracji, przy tym samym stoliku co zwykle, z tą samą filiżanką kawy co zwykle. Lecz problemem nie był jego wygląd fizyczny. Otóż nie. Mężczyzna każdego dnia wyglądał zadbanie i nienagannie. Problemem była jego niezwykle przygnębiająca aura. Brązowe i sprytne oczy już nie były tak wesołe i nie emanowały błyszczącymi iskierkami jak kiedyś. Teraz były strasznie smutne i przygaszone. Jakby pozbawione chęci do życia, tak samo jak ich właściciel. Nawet w momencie kiedy siedział i popijał kawę jak zawsze, jego postawa nie wydawała się już potężna i silna. Plecy cały czas miał przygarbione, a klatka piersiowa wyglądała na zapadniętą. Usta, zazwyczaj wygięte w delikatnym i sympatycznym uśmiechu, teraz były zaciśnięte w wąską linię.

Tym co się zmieniło, było też to, że oprócz kapelusza, w dłoni trzymał jeszcze mały kartonik. Drobnych rozmiarów prostokącik, który traktował prawie z namaszczeniem. I tylko on wiedział co się na nim znajduje. Można by powiedzieć, że w tej chwili, kiedy to raz po raz zerkał na ten skrawek papieru, przedstawiał się jako obraz nędzy i rozpaczy oraz skrajnego masochizmu. Coś zdecydowanie nie dawało mu spokoju. Kryształowe łzy, tworzyły aktualnie mokre ślady na jego delikatnej twarzy, a plecy trzęsły się od powstrzymywanego szlochu. W oczach osób trzecich musiał wyglądać naprawdę źle i przykro. Och, gdyby tylko wiedzieli - powtarzał w myślach, kiedy to przyłapywał jakiegoś gapia na wpatrywaniu się w jego osobę. Gdyby tylko wiedzieli...

Niestety, ale nic nie trwa wiecznie. Zarówno miłość, jak i smutek. Szczęście, jak i rozpacz. Zwłaszcza życie ludzkie, które zdecydowanie było ulotne. Było jak motyl. Piękne i barwne, ale strasznie szybko się kończyło. Jednak najgorsze było to, kiedy twój osobisty motyl umierał. Twoja największa miłość i szczęście, przesypały ci się przez palce niczym piach, a ty byłeś zmuszony oglądać ich śmierć, mając świadomość, że nie możesz im pomóc. 

Warknął rozeźlony swoimi pesymistycznymi myślami i wstał od małego stoliczka, zaraz opuszczając ulubioną restaurację. Miał dość. Miał serdecznie dość tego wszystkiego, ale nie mógł na siebie ściągnąć niepotrzebnej uwagi. Przynajmniej nie teraz. Już wiedział co musi teraz zrobić. Zdecydowanie wiedział.

xxx

- ChooooooSuuuun - krzyk rozpaczy odbił się od ścian cesarskiego pałacu, ginąc gdzieś w gęstych koronach drzew, podrywając do lotu setki wystraszonych ptaków. Chwila, w której ciało młodej kobiety, zostało pokryte grubą warstwą czarnej ziemi, wyryło mu się w pamięci. Od jej śmierci minął tydzień. Tydzień, który był obfity nie tylko w ból i litry wylanych łez, ale również we wszechobecną wrogość do wszystkiego, co miało związek z jego ojcem. 

Nie pojawił się więcej w świątyni. Zarówno jak jego ojciec, wyparł się swojego pochodzenia i więzów krwi. Stwierdził, że rozpocznie nowe życie. Jednak jak miał to zrobić bez najukochańszej kobiety przy boku? Bez swojego potomka, którego kochałby bezgranicznie i uczyłby go wszystkiego, czego tylko by zdołał? 

To wszystko zostało mu bezprawnie odebrane. BEZPRAWNIE został pozbawiony dwóch powodów do życia, dla których został ściągnięty na ten przeklęty ląd z morskich otchłani. I cóż teraz miał począć?

Spazmatyczny szloch wstrząsnął jego ciałem, kiedy to padł na kolana przed kamienną tabliczką, która pełniła rolę nagrobka. Gdyby mógł, to na pewno zacząłby wyć z rozpaczy, zamiast w zupełnym amoku targać hanbok, który miał na sobie. Nic do niego nie docierało. Żadne słowa czy to rodziny czy nawet najbliższych przyjaciół. Powtarzał sobie, że to on powinien tam leżeć zamiast niej. To on miał się zetrzeć z demonem zarazy, nie ona. Nie ona, która nosiła w sobie jego dziecko, które również zostało mu odebrane. Tuż przed jego narodzinami! 

- Czhojong, przyjacielu - postawnej budowy mężczyzna, przyklęknął obok zapłakanego bruneta, chcąc w jakiś sposób dodać mu otuchy. Dlatego też po chwili objął go jednym ramieniem, zmuszając tym samym do podniesienia się z ziemi w minimalnym stopniu. Był gotów również na to co stało się chwilę potem. Że rosłe ciało mężczyzny, przylgnie do niego w rozpaczy, wypłakując sobie przy tym oczy i wyklinając cały świat. - przyjacielu, błagam cię nie płacz.

- Nic nie rozumiesz! Ja ją kochałem! KOCHAŁEM!

- MY TEŻ JĄ KOCHALIŚMY. MY TEŻ!

Ja też, przyjacielu... Zwłaszcza ja.

xxx

Studia potrafiły być fajne. Studia naprawdę potrafiły być fajne, kiedy to dziekan odwoływał wszystkie zajęcia, a ty na spokojnie mogłeś wrócić do domu zamiast siedzieć przez trzy godziny na obowiązkowych ćwiczeniach z nosem w książce, z której zupełnie nic nie rozumiesz. Kompletnie! Zazwyczaj w takich sytuacjach zastanawiasz się dlaczego wybrałeś takie, a nie inny kierunek lub co takiego biorą ci wszyscy wykładowcy, że z takim zapałem chcą ci o tym wszystkim opowiedzieć. Bo jedyne co możesz z tego wynieść to jedno wielkie nic w głowie i stos notatek, które niekoniecznie są na podany wcześniej temat.

W takiej też sytuacji znalazł się Jimin. Zadowolony, że upiekło mu się i nie został zapytany z historii Królestwa Silla, przemierzał przez kampus, uśmiechnięty od ucha do ucha, a już dawno niewidziane w Seulu słońce, przyjemnie ogrzewało jego drobną sylwetkę. Ten dzień zdecydowanie nie mógł być piękniejszy. Stara, acz naprawdę przekochana, jędza od historii darowała mu publiczne upokorzenie, a na dodatek jego kierunkowi odwołali dzisiejsze zajęcia i kończył pięć godzin wcześniej niż zawsze. Toż to istny cud!

Mało tego. Był dzisiaj umówiony na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie nowej pracy, jako sprzedawca w sklepie z garniturami, więc zyskał dodatkowy czas, żeby odpowiednio się przygotować. Już dawno z odmętów pamięci wyrzucił biały kartonik, który został mu podarowany przez tajemniczego, rudowłosego mężczyznę, będącego wtedy w pizzerii. Zdecydowanie modeling, to nie jego bajka. Był szarą myszką i nie potrzebował większego rozgłosu. Wystarczyło mu zupełnie to co ma. W końcu obiecał sobie, że z każdej wypłaty, jeżeli oczywiście go przyjmą, będzie sobie odkładał jakąś ilość pieniędzy, by w końcu wynająć jakieś większe i lepiej umiejscowione mieszkanie dla siebie i jego starszego brata. 

I kiedy ta myśl zaprzątała jego blondwłosą główkę, a uśmiech nie schodził z jego pełnych ust, zupełnie nie zorientował się, że tuż obok bramy uczelni stoi białe, sportowe Audi, o którego maskę opierał się niedawno wspomniany rudowłosy jegomość. Zupełnie jakby wiedział, że Park będzie korzystał z tego wyjścia, a nie trzech pozostałych. A fakt, że tak naprawdę było, wywołał cwaniacki uśmieszek na jego pociągłej twarzy. Oj, będzie się działo - zachichotał w myślach. Oj, będzie.

- Witaj, Jiminnie. Dawno się nie widzieliśmy...


a/n: obiecałam, więc jest. nieco po dłuższym czasie niż zakładałam i po długim kryzysie, jakim była niemoc twórcza oraz natłok obowiązków i notatek na uczelni, udało się. mogę mieć tylko nadzieję, że to było to, czego oczekiwaliście, chociaż w najmniejszym stopniu. 

z drugiej strony, chciałabym Wam, moi Kochani, życzyć zdrowych i spędzonych w gronie najbliższych świąt Wielkiej Nocy. Aby Zajączek (Jungoo ♥) przyniósł wam same najwspanialsze prezenty, a w Lany Poniedziałek nie zostało na Was suchej nitki (oczywiście w granicach rozsądku!). 

Z mojej strony, to chyba tyle... Widzimy si,ę w następnym rodziale,
See ya! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro