Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dul


Kursywa - retrospekcja

Wszystko zaczęło się w roku 880, kiedy to ja jako jeden z mojego licznego rodzeństwa, wreszcie uzyskałem pełnoletność. A co zaś za tym szło, w końcu mogłem zasiąść w kręgu mojego ojca i uczyć się od niego, jak powinno się obchodzić ze swoimi wyznawcami. Mój ojciec - smok, władca Morza Wschpdniego, był jednym z najbardziej poważaych bóstw w całej Korei. I śmiało mogłem wtedy rzec, że jestem niezmiernie dumny z bycia synem tak ważnej osobistości i tego, że wreszcie mogłem zobaczyć jak "rządzi" się od podstaw:

Wszystko jednak uległo zmianie, gdy do Keunpho zawitał 49 król mocarstwa Silla - Hongang. Z rosnącą dumą i wielkim uśmiechem na ustach, podziwiał miasto, które rozwijało się w zastraszającym tempie. Od samej bramy aż po brzeg morza, dało się zobaczyć ceramiczne dachówki, pokrywające dachy, a na ulicach stały kolorowe stragany. W tle dało się usłyszeć radosne śmiechy dzieci, biegających między ludźmi, a sami mieszkańcy posyłali sobie sympatyczne uśmiechy.

Muzyka wygrywana przez ulicznych grajków, miło umilała posiłek osobom siedzącym w jednej z tamtejszych restauracji. Młodzi chłopcy bawili się w rycerzy, a ich mieczami były kije z pobliskiego lasku. Wszystko było w jak najlepszym porządku, a sam król był tego bardziej niz pewien. Dlatego też podążał na swoim gniadym rumaku, dumnym i dostojnym krokiem, integrując się ze społeczeństwem. Uśmiechał się życzliwie do wzdychających do niego młodych chłopek oraz przyjmował polne kwiaty od małych dziewczynek. Był kontent na widok tych wszystkich ludzi, którzy kochali go jak swojego ojca, odkdąd tylko zaczął sprawować nad nimi pieczę. 

Dlatego też widząc małego i nieporadnego chłopczyka, który najprawdopodobniej zgubił się w tłumie, zeskoczył z konia i schował go w swoich ramionach, obiecując go chronić dopóki nie znajdzie się jego rodzicielka. I choć w sumie nie trwało to długo, bo jak tylko maluch zasiadł na koniu, tak wspomniana wcześniej kobieta dobiegła do nich, padając przy tym na kolana. W skowytach szlochu i obaw o swoją pociechę, jej usta szeptały również najpiękniejsze podziękowanie,jakie ten świat mógł usłyszeć. Jej wdzięczność była nie do opisania, a suche i spękane usta były gotów całować ziemię, po której stąpał ten wspaniały człowiek jakim był król.

I dosłownie i w przenośni.

Królestwo dzięki jego panowaniu mogło odnotować wyż rozwoju gospodarki. Import surowców naturalnych oraz innych dóbr zyskał w skali kraju, co można było określić jako małe zwycięstwo w pięciu się na szczyt. Polityka również uległa poprawie. Odkąd tylko Hongang objął władzę, królestwo polepszyło swoją pozycję, ale również zyskało większe zainteresowanie wśród innych mocarstw. Silla prosperowała dobrze i to najbardziej cieszyło obecnego władcę. To i możliwość integracji ze swoim ludem.

Właśnie też po to odwiedził Keunpho. I tuż po sytym obiedzie, na który siłą został zabrany, postanowił odpocząć nad brzegiem morza. Kontent z rozwoju miasta, zsiadł ze swojego konia i przysiadł na zimnym piasku, przyglądając się pomarańczowemu Słońcu, powoli znikającemu za horyzontem.  Promienie chowały się pod taflą wody niczym kochankowie przyłapani na gorącym uczynku. Okalały się sobą i przenikały wzajemnie, swoją grą wprowadzając dziwną harmonię do oglądanego krajobrazu. Gdzieś w tle rozbrzmiewała melodia wygrywana przez ptaki, zaś delikatny wiaterek smagał ciało władcy, obserwującego to wszystko z zapartym tchem. Bo co jak co, ale żadne kosztowności nie oddałby uroku tego miejsca.

Wszystko jednak uległo zmianie, gdy wcześniej przejrzyste niebo pokryły wściekłe, granatowe chmury, a obserwowane morze zaczęło nieprzyjemnie szumieć. Drzewa zaczęły uginać się od porywistego wiatru, a wokół samego króla i jego orszaku zgromadziła się gęsta mgła. Nieprzenikniona i nieprzejednana. Straszna i gruba, w której nie dało się nawet zauważyć czubka przysłowiowego nosa. Wywołało to oczywisty lęk u zgromadzonych tam ludzi, jednakże to jedno zdanie, wypowiedziane przez miejscowego staruszka, pomogło zapanować mężczyznom nad strachem.

- Mości panie - zaczął słabo, pojawiając się znikąd. - jest pan na terenie smoka, władcy tego morza. Musi mu pan okazać należyty szacunek inaczej gniew jego, będzie cię prześladować do końca twego życia.

Toteż słysząc to Hongang, natychmiast wydał rozkaz, aby w tym oto miejscu powstała świątynia oddająca cześć temu bóstwu. Nie liczyła się cena ani czas budowy. Wiedziony nagłym przeczuciem, król nalegał aby wzniesiona ją jak najszybciej. I gdy tylko rozkaz ten opuścił jego usta, mgła rozproszyła się natychmiast, a morze uspokoiło. Wiatr przestał wiać tak intensywnie, a czarne chmury rozstąpiły się, ukazując fioletowe niebo. W pierwszej chwili można było pomyśleć, że wszystko wróciło do nomy. Wtem jednak lazurowa tafla podzieliła się na dwie części, a z jej czeluści wyłoniła się postać smoka wraz z siedmioosobowym orszakiem. 

Dostojnym krokiem zmierzał do brzegu, pozostawiając za sobą jedynie odgłos ciężkich kroków. Roztaczał wokół się aurę wyniosłości, co zmusiło młodego władcę do padnięcia przed nim na kolana i pochylenia nań głowy. Był gotów na wszystko co go czekało z rąk bóstwa, które jedynie patrzyło na niego srogo, wypuszjąc jedynie obłoki dymu ze swoich nozdrzy.

- Wybacz mi proszę, to naruszenie twej ziemi z mojej strony - skłonił się nisko, gotów na większe poświęcenie. - bardzo przepraszam, ale niestety nie wiedziałem, że mam przyjemność stać na obszarze tak szlachetnego bóstwa jakim jesteś, także zechciej proszę okazać mi łaskę. Jestem gotów na wielkie poświęcenie.

- Wstań z kolan nędzy człowieku - głęboki głos rozbrzmiał, w głowie władcy królestwa, co wprawiło go w lekkie zakłopotanie. Posłusznie wstał, jednakże nadal trzymał spuszczoną głowę, chcąc okazać bóstwu należyty szacunek. - wybaczam ci to wtargnięcie. I wiedz, że trzymam cię za słowo, że faktycznie wybudujesz dla mnie tę świątynią. Jako świadka naszego przymierza, wysyłam wraz z tobą jednego z moich synów. Nadaj mu imię, nakarm, ubierz i uczyń swoim podwładnym. Niech żyje tak jak człowiek. Niech założy rodzinę i znajdzie pracę. Niech będzie on naszym zawartym kontraktem.

Hongang zaś skinął tylko na znak zgody i wyciągnął rękę do młodzieńca w zapraszającym geście. Dopiero gdy ten wszedł w głąb lądu i stanął obok niego nadał mu imię. A nazwał go Czhojong.

xxx

Kilka miesięcy po pamiętnym wydarzeniu z Keunpho, Czhojong dostał urząd wysokiej rangi kypkana. Można nawet rzec, że był prawą ręką króla, doradcą dworu, a także i najlepszym przyjacielem monarchy. Skrupulatnie wygłaszał swoje poglądy, dotyczące królestwa i sprawowania władzy, do których niemal zawsze się stosowano. Dzięki temu całe królestwo jeszcze bardziej rosło w siłę, a Czhojong był jeszcze bardziej poważany. Dzięki jego inteligencji i sprytowi, dobił kilku ciekawych targów, co jeszcze bardziej umocniło pozycję państwa na arenie między narodowej.

Dlatego też król, chcąc się jakoś odwdzięczyć, znalazł swojemu przyjacielowi żonę. Shin ChoSun była jedyną córką generała Shina, a zarazem jedną z najpiękniejszych dziewczyn w całym królestwie. Drobny nosek i duża wiedza, były dla niej znakiem charakterystycznym. Tak samo jak pełne usta, w kolorze dojrzałych malin, które były rozciągnięte w wiecznym uśmiechu. Niespełna kilka miesięcy od zaręczyn, zorganizowanych przez samego monarchę, Chojong i ChoSun w jednej z królewskich komnat, scałowywali sobie z ust przysięgę małżeńską wraz z wyznaniami miłości. Towarzyszył temu uśmiech i wizja wspólnej przyszłości. Szczęśliwej. Spędzonej przy swoi boku.

Jednak wszystko uległo zmianie wtedy, kiedy nikt się tego nie spodziewał.

Był późny wieczór, kiedy to do sypialni ChoSun zbliżyła się sylwetka mężczyzny. Bardzo subtelnie ominął straż i zakradł się do łóżka młodej dziewczyny, doprowadzając ją tym samym na skraj. Ciche jęki zaczęły odbijać się od ścian, a przydługie paznokcie raniły szerokie barki nieznajomego. Bo to nie Czhojong był w łóżku swojej żony, która od pewnego czasu była w stanie błogosławionym. Aktualnie znajdował się on w innym miejscu, a przynajmniej powinien. Gdyż właśnie wyżej wspomniany urzędnik, wrócił wcześniej z dalekiej wyprawy i nie mogąc doczekać się ukochania swojej żony, pośpieszył do jej pokoju. I jakie zdziwienie jego było, gdy zobaczył ją w  ramionach innego mężczyzny. Innego. W objęciach demona zarazy.

"Zabawiając się do późnej nocy,

w rozświetlonej księżycem stolicy,

Wróciłem, a w mym łóżu, 

zobaczyłem cztery nogi.

Dwie kiedyś należały do mnie,

Czyje były dwie inne?

Dwie przeciez były moje,

Cóż zrobić gdy mi je odebrano?

Wyszeptał pod nosem, a wtem jak na zawołanie, demon wyskoczył z łóżka w całej swej okazałości i padł przed urzędnikiem na kolana, błagając o przebaczenie. Paskudna zaraza płaszczyła się i wiła u jego stóp, zarzekając się przy tym, że nigdy więcej nie tknie jego żony, jeżeli będzie przy niej wizerunek Czhojonga. Cichy skowyt opuścił jej usta, kiedy to została pojmana z komnaty, a następnie wyrzucona z zamku. Wszystko po to, aby więcej nikogo nie niepokoiła.

I owszem, stało się tak. Tyle tylko, że demon zdążył zarazić ospą. W czasach kiedy medycyna, tak naprawdę dopiero zaczynała istnieć, ospa była odbierana jako choroba śmiertelna i zaraźliwa. Toteż odizolowano młodą żonę od innych arystokratów, jak i samego urzędnika, który pragnął tylko, aby być w pobliżu ukochanej. Chciał przy niej trwać zgodnie z przysięgą, którą złożył jej, jeszcze nie tak dawno. Jednak wierzył, że uda jej się wygrać w walce z chorobą.

I jak wielkie jego zdziwienie było, kiedy do jego komnaty wbiegł roztrzęsiony medyk, wypowiadający słowa, które na zawsze wstrząsnęły życiem smoczego syna.

- Mości pan, niech wybaczy to najście, ale... niestety nie udało nam się odratować pańskiej żony. Ani dziecka.

xxx

Pogrążony w żałobie, wjechał przez bramę do swojego rodzinnego miasta i niemal od razu pokierował się na wschodnią stronę góry Jongczhu, gdzie znajdowała się świątynia przynależąca do jego ojca. Zatrzymał swojego konia tuż obok bramy głównej i udał się samotnie w głąb świątyni. Z cichym hukiem upadł na kolana przed ołtarzem i zaniósł się niekontrolowanym szlochem, chcąc dać upust swojemu smutkowi. Między spazmami żalu, a braniem oddechu, opłakiwał swoją zmarłą żonę i nienarodzone dziecko, które miało być w przyszłości jego chlubą. Pięściami uderzał o drewniana podłogę, nie mogąc pojąć dlaczego tak się stało.

- Ojcze, pozwól mi wrócić do domu - wykrzyczał w okalającą go ciemność, kiedy tylko choć trochę się uspokoił. - pozwól mi wrócić, skoro tutaj zabrakło dla mnie miejsca. Już nie mam ukochanej osoby, do której mógłbym wracać.

Żadna odpowiedź jednak nie nastąpiła. Postać smoka nie wyłoiła się z mroku i nie zgarnęła swego dziecka w objęcia, chcąc ulżyć mu w cierpieniu. Zamiast tego, w roku pomieszczenia zmaterializował się duch jednego z braci, który z żalem obserwował poczynania swojego rodzeństwa. Dlatego też podszedł do niego po cichu i ułożył mu dłoń na rozdygotanym ramieniu.

- Przykro mi bracie - zaczął smutno, ponieważ znał stanowisko ich ojca w tej sprawie. - niestety, ale ojciec nie wyraził zgody na to byś wrócił. Jesteś przecież umową między sakrum, a profanum, więc dopóki ten kraj istnieje, to niestety, ale nie możesz wrócić.

Rozdzierający krzyk opuścił usta urzędnika, a ciało po raz kolejny zaniosło się szlochem. Pełen żalu i boleści płacz, wypełnił mury świątyni, a brat Czhojonga posłał mu tylko pełne współczucia spojrzenie, zanim rozpłynął się w powietrzu. W całej świątyni dało się usłyszeć jedynie ciche modły oraz płacz, który rozrywał młodemu mężczyźnie serce. Zaraz potem jednak w jego sercu zagościła złość na ojca, który nie wykrzesał z siebie ani grama empatii, i który pozostawił swoje własne dziecko na pastwę losu. I nawet nie namyślając się długo, Czhojong zerwał się z miejsca i wybiegł ze świątyni, odwracając się tym samym od rodziny. Od ojca, na którym zawiódł się najbardziej.

xxx

Deszcz przybierał na sile, bębniąc o plastikowe parapety okien, a w oddali dało usłyszeć się grzmoty. Błyskawice raz po raz, rozświetlały czarne niebo, a wysoki brunat właśnie w tej chwili stał w małym salonie, w skrajnie zapuszczonym mieszkaniu starej kamienicy, mając przed sobą blond włosego chłopaka, który wpatrywał się w niego wielkimi oczyma.

- No więc? - spytał cicho, jakby się bał, że spłoszy tą mniejszą istotę. - zadałem ci pytanie. Kultura wymaga, aby na nie odpowiedzieć.


a/n: tak wiem, nudno wyszło... istnieje możliwość, że poprawię ten rozdział na dniach.

[edit]: ja obiecuję, że tu za niedługo pojawi się kolejny rozdział. cierpliwości.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro