Lato
Patrz! jedna z gwiazd
leci jak głaz
w przestwór głęboki i miękki...
Złocisty kwiat
w ciemności spadł
z mojej otwartej ręki...
Rozgrzane ciało wiło się w bolesnych spazmach, skąpane w blasku złocistych promieni.
Srebrzące się kosmki, odlepiane nerwowo ze spoconego czoła, tańczyły walczyka na znak batuty spragnionych chłodu, długich paluchów.
Mimo wysokiej temperatury i wszelkich dawanych przez siebie oznaków, rozkapryszony Rosjanin nie czuł się najgorzej. Co więcej – miał szczerze wspaniałe samopoczucie, podejrzewał, że najlepsze w historii tegorocznych upałów, a wszystko za sprawą jego najlepszego pod tym nędznym słońcem, cudownego i sprytnego narzeczonego.
– Yuuri, gorąco... – jęknął z niezadowoleniem, udając dziecięcy kaprys.
Na japońską twarz miękko wpłynął delikatny uśmieszek. Westchnął cicho.
– Przysięgam, że czekałem na te twoje narzekania...
– Yuuri?!
–... odkąd zacząłeś się tak teatralnie rochlić na swoim leżaku.
Nikiforov nie miał innego wyjścia, jak pociągnąć nieszczęśliwie łyk kwaśnej, schłodzonej lemoniady.
Gorące fale upałów zdecydowanie nie odpowiadały jego zahartowanej, zimowej naturze. Z dwojga złego wybrałby klimaty Sybiru, niżeli słoneczne dni w jego rosyjskiej wsi. Odnosił wrażenie, że po prostu się ugotuje. Skóra parzyła go boleśnie przy każdym ruchu, tak samo, jak przewiewny materiał bokserek.
Wraz z przelotną myślą, zerwał bieliznę i rzucił ją prosto na kolanka rozkrzyczanego, wściekłego kochanka.
– Victor?! Ubierz się, ale już! – Speszony brunet pośpiesznie zakrył oczy przepoconym materiałem. W reakcji na własny odruch cisnął nim za siebie – kiedy pojął, co ściśle przylega do części jego twarzy, ale momentalnie zasłonił sobie widoki małymi łapkami.
– No co? – chrząknął, jakby rezolutnie. – Przecież widziałeś mnie nago i to nie raz.
– Victor, do cholery! Ubierz te przeklęte majtki!
– Ale odrzuciłeś je...
– VIIICTOOORR?!
–... wprost na grób JJ'a! – wykrzyczeli wspólnie, po czym opadli jednocześnie na rozłożone tkaniny wygodnych leżanek.
Długo się śmiali, żartowali z temperatury, słońca, roznegliżowanego ciała Victora. Kiedy Yuuri ściągnął własne bokserki, roześmiali się nawet głośniej i wydawać by się mogło, że zakochani mają obowiązkiem niezmącone głowy oraz niekończące się zapasy powoli upływającego czasu.
Ku ich niezadowoleniu, wesołą i nader rozognioną sielankę przerwał urwany nagle odgłos brzęczącego do tej pory w akompaniamencie do ich słów silnika.
– Trzeba go pozbierać, prawda? – rzucił jako pierwszy blondyn, spazmatycznie nabierając oddech, uspokajając wciąż zaciskającą się przeponę.
– No trzeba, przecież się zepsuje w takich temperaturach... – przyznał mu rację Katsuki, nadal leniwie korzystając ze słonecznych darów lata.
Cel wpadł w sidła ogrodu... podstępem.
Tak właściwie, to byli do tego zmuszeni. Nie, żeby się bali – och, wykluczone! Przecież niejednokrotnie, nawet sami przed sobą udowodnili, że potrafią skutecznie się obronić.
Jednakże już nie raz czuli, jakby czyhał na ich cenne żywoty. Nie wiedzieć dlaczego, współodczuwali zagrożenie względem wyczynków Jego Młodzieńczej Mości.
Było w nim bowiem coś na wskroś przerażającego. Nie mieli pojęcia, czy to jego stylizowanie się na tego złego i na wieki obrażonego i szczera wiara we własną grozę. Wiedzieli zaś doskonale, że wbrew własnym przekonaniom (choć – czy w tym wypadku nie byłoby łatwiej nazwać tego ewenementu marzeniem?), Jurij – miast dojrzewającym, młodym mężczyzną, był zaledwie przeciętnie rozgarniętym dzieciakiem, co to zjadłszy ogólnoświatowe rozumy sądził, iż zrodził się z boskiej wątroby, czy tam nerki.
Ku ich zdziwieniu, mieli się czego obawiać – bowiem ofiara jak najbardziej była gniewna, nieobliczalna i przede wszystkim nieokiełznana.
Victor niejednokrotnie spowiadał się Miłości ze swych obaw – a jako, że dla Japońskiej godności niezapewnienie swojemu serduszku życiowego ciepełka, szczęścia, niekwestionowanego spełnienia i przede wszystkim spokoju było nieopisaną ujmą i hańbą, wymieniane nieoddzielnie, dokładnie w tej kolejności...
...dlatego właśnie nie mieli wyjścia. I cieszyli się bezgranicznie, kiedy Lodowy Tygrys Rosji z dzikim entuzjazmem i radością przyjął zaproszenie do pilnie strzeżonego ogrodu.
Tym razem plan był doskonały w swej pierwotnej wersji. Nie uzgadniali tego wcześniej, a szczęśliwie okazało się, iż ich osobne wyobrażenia co do śmierci Wróżki krążyły wokół jednakiej sobie myśli.
Artystycznego aktu dokona on sam, we własnej osobie.
Yurio.
Oni, jako bezużyteczne staruchy i zdziecinniała trzoda – ogolony baran i spasiony prosiak, postanowili ułatwić obiecującemu mistrzowi pierwszy i ostatni idealny pokaz – oraz ku jego niewyrażonemu niezadowoleniu, zaprzestać sprzedaży biletów na spektakl na długo przed wykupieniem chociażby jednego świstka.
Plisetsky umrze samotnie – lecz na pewno w szczęściu, ekscytacji i względnej radości.
Po wykonanej pracy, leżeli spokojnie i wygrzewali się w złocistych promieniach letniego słońca. Delektowali się widokiem ogrodu – zadbanych, przyciętych połaci żywozielonych traw, wypielęgnowanych listków i płatków.
Śnieżne stokrotki, niby mroźne punkciki rozprostowywały swe zielone kręgosłupy ponad rozgrzaną murawę. Czerwone cynie uśmiechały się miłośnie do dzikiej róży – damy u schyłku jej rozkwitu.
Rozmarzony Yuuri westchnął przeciągle.
– Powiedz mi, Victor...
– Hmm? – Zmęczony, ale rozradowany narzeczony ułożył się przodem do boskiego kochanka. Srebrzyste włoski połaskotały delikatną skórę nadgarstka.
– Jak myślisz, uda mu się zabić?
Nikiforov przez dłużący się moment nie był w stanie udzielić składnej odpowiedzi.
Yuuri był zbyt zachwycający, żeby się nie rozmarzyć.
Uda, kusząco uniesione ponad wielobarwną tkaninę leżaka odpoczywały po dzisiejszym ostrym treningu. Podobnie całe ręce – od szczupłych nadgarsteczków, po dobrze zbudowane, acz japońsko wąskie ramiona, zażywały kąpieli słonecznej, regenerując się, nabierając sił na kolejny etap prac, tkwiący w tamtej chwili w ich wspólnych, gorących nadziejach i pragnieniach.
I jeszcze to jego oddanie się wspólnej pasji... Rosjanin nie dowierzał w swoje szczęście. Od urodzenia powątpiewał, jakoby miał znaleźć ideał, co to będzie się lubował w mordowaniu i marzył o rozlewie pachnącej, świeżej krwi tak samo, jak on...
– Myślę, że się uda, jest zdolny. A jeśli nie, pozwolę ci go wykończyć.
Słowom towarzyszył ostry dźwięk mocnego silnika. Jurija musiało ogarnąć istne jeździeckie szaleństwo. Bez przerwy dodawał gazu, wymijając wszystkie przeszkody na torze, bawiąc się na przystosowanej specjalnie dla niego, zabójczo trudnej quadowej trasie.
– Już widzę, jak włosy wieją mu do tyłu spod tego panterkowego orzeszka – parsknął ze szczerym rozbawieniem. – Oby tylko rozpędził się wystarczająco.
– Nie martw się, Victor. – Brunet spojrzał na niego uspokajająco i skinął lekko głową. – Linka jest mocno napięta, dopilnowałem tego. Nie ominie jej.
Podciągając niechętnie przywdziane bokserki w istnym upojeniu emocjonalnym, Victor obskakiwał wykrzywione w ekstatycznie bolesnej pozie zwłoki i robił pamiątkowe zdjęcia.
– Yuuri, Yuuri, on tak pięknie się zabił!
Leżący nieopodal, poobijany pojazd podpowiadał, że wydarzenia przebiegły zgodnie z ich zamierzonym tokiem.
Jednomyślnie przypuszczali, że gniewny szczęśliwie osiągnął niebotyczną prędkość. Mogli polegać wyłącznie na swych planach i dowodach upozorowanego samobójstwa.
Rozcięte niemalże na wylot gardło sugerowało, iż Jurij posłusznie nadział swą szyjkę na rozciągnięty, cieniutki drut.
Katsuki oczyma wyobraźni wykreował idealną wizję.
Rozpędzony quad wyskakiwał lekko ponad usypane ze świeżego gruntu wyboje. Nieostrożny Tygrys nie spostrzegł w swym młodzieńczym roztargnieniu i radosnej ekscytacji, że na wysokości jego jabłka Adama, w odległości kilku metrów, rozpościerała się istna linia jego niedługiego życia.
Był naprawdę wdzięczny ulubionej parze staruchów za niespodziankę, jaką mu zgotowali!
Bowiem po pierwsze: nikt nie miał wstępu na ich święte ziemie, nawet Victorowy Papcio Feltsman nie postawił tu swej łapy! A on, niepozorny Yurio miał dostęp do ręcznie zmajstrowanej trasy quadowej – co więcej, dostał oficjalne zaproszenie z gorącym zapewnieniem, iż będzie przemierzał wyskocznie jako pierwszy.
A po drugie... Po drugie, to...
... to było naprawdę, ale tak kurewsko naprawdę urocze i miłe.
No bo ci nieudacznicy, życiowa fajtłapa i jego siwy przydupas, zrobili to z myślą o nim – nawet tego nie ukrywali.
Bez względu na to, jak ogromna była jego niechęć wobec Prosięcia i Łysola, poważnie chciał ich teraz uściskać. Uściskać i odwdzięczyć się, bo ten prezent okazał się być mocno w dechę.
Być może kiedyś pozwolą mu przytargać tutaj Otabeka? Ten to dopiero miałby radochę...
– Wiesz co... – Zamyślił się na chwilę Victor, drapiąc się po czole. – Teraz, jak tak na niego patrzę, to trochę mi go żal.
Yuuri obszedł leżące ciało.
Spoczywająca twarz wyglądała przepięknie.
Jurij po prostu spał. Rzęsy zamkniętych oczu rzucały cień na pobladłe policzki. Rozchylone usteczka ukazywały prawdziwą, niewinną i delikatną naturę Plisieckiego. Złociste włosy roztoczyły się pod spoczywającą główką niczym aureola, zdobiąca łepetynę młodego putto.
– Daj spokój, Vitya! – Nachylił się ponad naciętą szyją. Rana była głęboka. – Przecież on chciał nas wykończyć. Zrobiliśmy to w samoobronie!
Struna miękko wbiła się w alabastrową skórę. Naciągnęła ją lekko do środka, przecinając kolejno błony oraz tkanki.
Wpiła się w nie bezproblemowo, a krew posączyła się wzdłuż bladej, łabędziej szyjki.
Bezceremonialnie podbiła krtań, odbierając młodemu prawo do wyrażenia swej ostatniej woli.
Uparty ostry drut, niczym naostrzony sztylet, przebił gardło dziecięcia – opierając się dopiero na kręgach.
Bezwładne ciałko, jakby porażone, opadło bezsilnie na świeżą, sypką ziemię. Istotnie, nie wydało z siebie okrzyku bólu. Jasna skóra splamiona pachnącymi, metalicznymi kroplami, nabierała spazmatycznie swój ostateczny dech, by wyzionąć go z niewypowiedzianym żalem.
Wygięta w artystycznym łuku, drobna sylwetka primabaleriny, zachwycała Rosjanina niezdrowo.
– Jego twarz jest naprawdę piękna... – westchnął głęboko, klękając obok rozanielonego, niewinnego blondynka. Roześmiał się głośno, uznając, że było to prawdopodobnie najlepsze z najlepszych fotograficznych ujęć jego życia.
– Wygląda, jakby na zawsze utknął w Inie Bauer. – Japoński żart rozbawił morderczą parę, aż z czworga oczu wyciekły słone, gorące łezki.
Usiedli obok ufnych zwłok. Bezsprzecznie ich nieletni przyjaciel, po wyzionięciu z siebie wszelkich życiowych sił, stał się nieprzyzwoicie pięknym okazem.
Wpatrywali się weń, zauroczeni.
– Yuuri, tak mi teraz przyszło do głowy... – zaczął spocony blondyn, opierając się o mokre plecy Katsukiego.
– Hmm?
–... że Yurio ostatecznie chyba odnalazł swoją Agape. Albo nawet się nią stał.
Yuuri zaśmiał się krótko, jakby pocieszająco.
– Masz rację, Yurio stał się Agape. Agape grobową.
Latem ogród dawał im upragnione wytchnienie. Półnadzy, krzątali się po rozognionej, sojuszniczej murawie, ciesząc się kolejnym uwiecznionym i dobrze zapamiętałym, choć niewidzianym aktem najwyższej sztuki.
Nowo posadzone, radośnie żółte irysy wyrastały spokojnie na świeżo usypanym gruncie – były jednak zbyt kruche i delikatne, by o własnych siłach utrzymywać swe cieniutkie płateczki.
Złocisty kwiat
w ciemności spadł
z mojej otwartej ręki...
***
1573 słowa, liczone bez wiersza.
Lato jest moim ulubionym opowiadaniem, doceńmy wszyscy, że choć jeden mój tekst naprawdę przypadł mi do gustu :')
Jako, że nie wszyscy mają się dobrze po wczorajszym rozpołowieniu głowy JJ'a, dzisiaj wpadło coś delikatnego. I mam nadzieję, że dziś macie się znacznie lepiej :)
Teraz sekcja żalu: czy tylko ja nie mam czasu czytać :'( Ludzie, dajcie mi wolne od roboty, cały dzień bym czytała. Obiecuję, że co ważniejsze dla mnie teksty, zacznę pochłaniać już dziś. Postaram się w końcu przeczytać wszystko, mam nadzieję, że niczego i nikogo nie pominę!
Młodym pisarzom ponownie życzę mocy weny, zaś czytelnikom miłej lektury :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro