Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jesień

Ty się pochyl róża bóg

ty się do mnie pochyl

i na ucho jak kolczyk róża – bóg

O modlitwę mnie wabisz o, wabisz

że błysk noża

w najpiękniejsze serce kozy

Z tobą czystość zachować to gorzej

każdy lew by się spalił już dawno

las popiołu z jego grzywy nic więcej

Zdenerwowany, choć wyraźnie podniecony zaistniałą sytuacją, wymachiwał szaleńczo drewnianymi grabiami.

– Kochanie, to naprawdę było zbędne...

– Nie. – Stanowcze warknięcie z japońskich usteczek posłało rozbiegane ciarki wzdłuż napiętych pleców.

Uśmiechnął się pod nosem.

W duchu przyznał, że upór ukochanego jednocześnie imponował mu, jak i na wskroś rozczulał.

Spojrzał ukradkiem na pracującego przy drewnianym stole narzeczonego.

Jesienne, gustownie złożone kompozycje z ususzonych róż piętrzyły się na szerokim blacie –  sam artysta zaś, zbyt skromny, by pomówić o swych licznych talentach, układał kolejne bukieciki w zawstydzeniem zmąconej ciszy. Różowy języczek co rusz zwilżał spierzchnięte, rozchylone usta.

– Uwierz, że...

– Victor, zrozum! – Katsuki uniósł głos, odrzucając susz na gotowe wiązanki. Blondyn w odpowiedzi cisnął narzędzie w pokaźny zbiorek kolorowych, suchych liści, zakładając ręce na opatulonej grubym, wełnianym szalem piersi.

Szare, deszczowe chmury wydawały się rozciągać nad nawet najdrobniejszą pachnącą igiełką w ogrodzie. Wiatr zrywał się nagle, zupełnie niespodziewanie, rozburzając skrzętnie składowane przez mistrza świata złotobrązowe odrzutki.

Cel został zaciągnięty do ogrodu wstrętnym podstępem. Właściwie, to sam chętnie przybył do Rosji!

Yuuri planował to, choć wstydził się przyznać. Obawiał się, że narzeczony zareaguje negatywnie na wieść o jego gorącym pragnieniu, o śnie każdej nocy – burzącym krew w żyłach, przyspieszającym niespokojny puls.

Pomiędzy nimi od nieomal wieków dało się wyczuć ten specyficzny rodzaj dystansu, co to raz na jakiś czas, ku japońskiemu życiowemu nieszczęściu, zmniejszał się na bezecne wyciągnięcie ręki.

Nie do końca był przekonany, czy irytowało go to arcyohydne, bezwstydne podejście do całego otoczenia, czy może odrażająca pewność siebie, wytrzaśnięta z nikomu nie znanych, szemranych źródełek cielesnego szczęścia. Wiedział zaś doskonale, że wbrew zapatrzeniu na dupy światowe, Chris zbyt cienkim i naiwnym kwiatuszkiem był, aby wygrać walkę z samym mistrzem.

Walkę o wolność tyłka jego – oraz jego przyszłego współmałżonka.

Dlatego właśnie ekscytował się niezdrowo na to spotkanie. Nie dziwił się, że urokliwy i na urok łasy Szwajcar przyjął skromne, choć na kilometr intrygą zajeżdżające zaproszenie.

Wino i wspominki, taak? –  podpuszczał go podejrzliwie Victor, zawiązując gruby, kremowy szalik.

– Nie obiecuję, że nie dojdzie do czegoś więcej. – Puścił oczko, przykrywając wymyślony podstęp swoją grzechem nieskalaną niewinnością.

Plan był rozbrajająco zabawny.

Ku jego zdziwieniu, nie pojawił mu się w głowie podczas świadomie pierwszego, nieodpowiedniego sięgnięcia ku jego pośladkom święconym. Co więcej, wizja ta figurowała na liście najświeższych pragnień.

Całkiem niedawno temu, Nikiforov, jak gdyby nigdy nic, paradował na golasa przed spektakl oglądającym, po uszy zarumienionym Giacomettim, który nie pokwapił się nawet, by otrzeć spływającą po niesmacznie niedogolonym podbródku strużkę śliny. Podłzawione ślepia rozwierały się szeroko na widok wysportowanych, gładziuteńkich pośladków.

To wtedy miarka się przebrała. Klął w duchu i wzdychał, pojmując szybko, że nie ma innego wyjścia.

Zboczeńców trzeba po prostu wybijać.

– Yuuri, może wina? – Z żywego natłoku myśli wyrwał go erotyczny, melodyjny wyśpiew, tożsamy fałszywemu pianiu.

– Tak, poproszę... – Zarumienił się i rozpiął pierwszy guzik bielusieńkiej koszuli.

Słodki trunek wypełnił naczynie po same jego brzegi, przy akompaniamencie ciepłego chichotu. Sięgnął po nie i bez zawahania pochłonął połowę odmierzonej, obfitej porcji.

Czerwona kropelka, naśladując bezbarwną, gęstą ciecz, przemierzyła znacznie szybciej od zapamiętanej koleżanki długość od ust, po samą pierś bruneta. Wsiąknęła w anielską tkaninę, pozostawiając po sobie jedynie krwiste wspomnienie.

– Samym winem rozpiąłem twój guziczek cnoty...

– C-co? – Katsuki omal nie udławił się powietrzem. Starał się nie zakasłać, lecz w zamian zachrypiał nieudolnie.

– Tylko żartuję, Yuuuuriii...

Głos. Ten iście denerwujący, na wskroś odpychający, drżący głos wręcz ociekał erotyzmem i naiwną wiarą w szwajcarski seksapil. Zapytany mógłby przysiąc, że właśnie tego brzmienia nie znosił najbardziej, choć nie był pewien, czy zestawiając go z Chrisowym łapskiem, wnerwiający tembr zakończyłby walkę na głównym miejscu piedestału nienawiści.

Mimo wątpliwości dokładnie tyle wystarczyło, by Artysta wszczął swój najbardziej intymny spektakl w historii życiowych aktów.

Wysączył wino do ostatniego siorbnięcia – wyczynowi towarzyszyło zachwycone zielone spojrzenie. On również nie spuszczał pożądliwego wzroku ze swojej ofiary.

Odgarnął opadające, przylegające do mokrego z emocji czółka włosy. Oblizał usta zawadiacko.

– Rozbieraj się, Chris – zakomenderował, wyswobadzając zwiewną tkaninę z objęć skórzanego, czarnego paska. Rozpiął wszystkie guziczki, a zamglone oczy świdrowały duszę przyszłego kochanka w zbrodni.

Zgodnie z planem i założeniami, jakby zaczarowany nieznanym sobie urokiem młodego przeciwnika, Giacometti zdjął z siebie wszystko w jednym, niedługim momencie. Wprawiony, uczynił swój ostatni pokaz najpiękniejszym, jakby podświadomie czuł, że nie zatańczy pod komendą własnych dłoni już nigdy więcej.

Atmosfera zgęstniała, dając nadzieję na więcej.

– To, co wydarzy się w tym pokoju, musi pozostać między jego ścianami. – Podyktowany pragnieniem Yuuri, przysunął się bliżej nagiego, rozłożonego kusząco na twardym, drewnianym parkiecie Szwajcara.

Christophe odpowiedział ledwie zauważalnym skinieniem głowy. Ciszy akompaniowały trzaski kominkowego ognia. Policzki owionął rumieniec rozkoszy, zapędzającej parę w niezapoznane do tej pory, nieodkryte tereny. Choć tego nie uzgadniali, wspólnie chcieli je podbić.

Wysportowane sylwetki zbliżały się ku sobie denerwująco powoli. Usta goniły usta – spragnione dotyku wargi podążały za znęcającymi się, znacząco rozchylonymi, różowiutkimi...

Nieomal przytulone ciała rozdzieliło chłodne ostrze.

Grawer nadział się na nieopierającą się skórę.

Mistrz w swym fachu, Artysta Katsuki zmuszony był pchnąć mocniej, bowiem silne kości broniły pozłacanemu intruzowi dostępu do więzionego w klatce organu.

Prawie niesłyszalne gruchotanie uszkadzanego szkieletu brzmiało niczym serenada dla spragnionych morderczego ukojenia małżowin. Pod ręką czuł specyficzne drżenie, towarzyszące wbijaniu się sztyletu w jeszcze żywe ciało – to ono posyłało przedziwną, napędzającą do działania energię poprzez nóż, aż po sam umysł Japończyka.

Z wyczekiwanej ekstazy, wyraz twarzy ofiary przemalował się w jasny, najszczerszy zawód, ból i świadomość śmierci.

– Dlaczego... – Charczenie wydobyło się z suchego gardła.

Krew, tak jak wino – słodka i pachnąca, pociekła po wyrzeźbionym torsie, goniąc ku dołowi, zdobiąc piękne ciało. Nacięcie powiększało się znęcająco powoli. Czuł, jak drobne ostrze topi się w cieplutkim, zasysającym weń wnętrzu. Krótkie, urywane mlaśnięcia ulegających tkanek koiły zszargane sztucznym szwajcarskim erotyzmem nerwy.

Tuż przed ostatnim pchnięciem, bezwstydny Eros – Król nad Królami wdzięku i seksapilu, zbliżył się do uszka niedoszłego kochanka. Czarne pasma pogłaskały pożegnalnie umierający policzek, szyję.

– Bo macałeś mnie po dupie... – odszepnął wprost do martwego uszka, traktując wychłodzone ciało gorącym powiewem nienawiści.

Sztylet w całej swej okazałości utkwił w sercu słaniającego się bezwładnie na wypolerowane belki Szwajcara. Niekontrolowanie upadł, układając się równo. Tleniona, przycięta grzywa zatańczyła pod naporem delikatnego podmuchu.

I w tym właśnie momencie, Japończyk po prostu stracił kontrolę nad swoim ciałem i umysłem.

To nie do końca było tak, że tego chciał, choć nie mógł też bez zawahania przyznać, iż zupełnie nie miał ochoty. Samo tak... wyszło...

Najsampierw spróbował raz. Trochę nieśmiało uderzył w pierś, ale szybko go wyciągnął. Miękka powierzchnia nie stawiała oporu, wręcz przeciwnie, zachęcała do krwawej eksploracji...

Wbijał więc sztylet wciąż i na nowo, masakrując nieżywy mięsień, penetrując pobladłą, choć nadal opaloną skórę. Nie liczył swoich dźgnięć. Nie widział sensu w matematyce własnego artyzmu.

Każdemu zamachnięciu towarzyszył dziki chrzęst kosteczek, nowy rozlew krwi, uspokajający, tym samym wabiący do zadawania kolejnych, świeższych ran.

Nierówna faktura ciała, pocięte żyły, połamane żebra - wszystko pokryte krwistym aromatem słodziutkiej posoki. Truchło prezentowało się przepysznie, iście wariacko, a Yuuri po prostu cieszył się, że nareszcie może odwdzięczyć się za każde muśnięcie zboczonej ręki, za najdrobniejszy jej gest na jego zimnym, kształtnym pośladku.

Rozwalona klatka piersiowa, uchwycona w odpowiednim kadrze była nie do rozpoznania – Victor nie uwierzy, jak go zobaczy! Nie rozpozna, niemożliwe.

No bo tak – choć nie było to istne dzieło sztuki i do estetyki wykończenia jak i za życia Chrisowi było naprawdę daleko, musiał zrobić fotki, ażeby wręczyć je w specjalnym prezencie ukochanemu.

Dla dramatyzmu fotografii rozlał wino po martwym ciele. Zadbał o kompozycję, umieszczając kieliszki obok torsu, ostrze kładąc na jego ścinkach.

Wszystko czerwone... – zachichotał, wisząc ponad martwym.

Aromat krwi, wymieszanej niechlujnie z alkoholem, rzeczywiście był podniecający.

Twarz utkwiła w nieskończonym grymasie cierpienia. Zapłakany, niewinny, naiwny erotoman z zapędami do samouwielbienia lub wręcz autofetyszyzmu – taka nędzna i bezecna kreatura miała być przyjacielem jego Victora?

– NIGDY! – wykrzyczał, kładąc się na luźnych zwłokach.

Miał ochotę przygnieść je dla świętego spokoju, jakby Chris za chwilkę, za króciutki moment miał w zamiarze podnieść się, ubrać i od nowa denerwować go swoim głosem, ręką, spojrzeniem. W zamian za kolejny akt mordu na bezbronnym zmarłym, przytulił go co sił w spracowanych rękach.

Rozpięta, nieściągnięta koszula nasiąknęła zapachem historycznego Erosa – oraz cieczą z resztek cennych żył.

Uniósł się i spojrzał na pełne, sinoczerwone usta, okalający je zarost. Długie, podkręcone rzęsy spoczywały spokojnie na nieruchomych policzkach. Uśmiechnął się, przenosząc wzrok na dokonane dzieło...

No i znowu nie mógł się powstrzymać! To było od niego silniejsze!

Wcisnął dłoń do ciepłego wnętrza i rozpromienił się na nowe doznanie.

Mlaskające tkanki otuliły małą rączkę. Palcami wybadał pozostałości z ostrych kostek, mięśni. Rozrabiał krwistą klatkę, jak gdyby wyrabiał ciasto – a śmiał się przy tym tak radośnie, że nieświadomy obserwator skojarzyłby go z dzieciątkiem, pierwszy raz badającym piasek w wykopanym dołku.

Gniótł serce, tak mięsiste i twardawe! Skóra wciągała dłoń do środka. Był coraz głębiej, a każdy ruch był jeszcze bardziej ekscytujący.

Gorąc. Żar organów Chrisa parzył delikatną skórkę Japończyka, aż brunet miał wrażenie, że były niedoszły odgryza się za chorobliwy dowód zazdrości, jakim stał się w niedługiej chwili.

Odnosił wrażenie, jak gdyby Giacometti wił się pod naporem palców na jego ciało, jakby może i śmiał się razem z nim, cieszył się szczęściem młodszego, bo on naprawdę, ale tak na poważnie uśmiechnął się lekko...

– Yuuri? – Wybrzmiało niespodziewanie zza jego pleców, aż spiął się w reakcji i podskoczył, wystraszony. – Yuuri, co ty robisz, do cholery?

Rozzłoszczony i jednocześnie zawstydzony, nie zważał na otulające go długie, umięśnione ramiona. Układał ususzone kompozycje, dopieszczając każdą pracę ostatecznymi muśnięciami.

– To naprawdę miłe, że na grobie Chrisa chcesz położyć róże, kochanie... – Westchnięcie podgrzało drobne ucho, a rosyjskie usta muskały odsłoniętą szyjkę w geście gorących i szczerych przeprosin.

Yuuri nagle poczuł się winny. Spojrzał ze smutkiem na pokaleczone ostrymi kolcami opuszki. Winne punkciki zdobiły jasną, suchą skórkę.

– Chris nie był nam potrzebny, Victor. To nie był dobry człowiek.

– Wiem, Prosiaczku, wiem. – Uścisnął mocniej drobne ciałko, oddając mu całe swoje zaoszczędzone ciepło. – Nie mam ci tego za złe.

Stali bez ruchu przy dużym, drewnianym stole, wtulając się w siebie, milcząc. Mordercza energia, choć w jednym wywoływała niepotrzebne wyrzuty sumienia, drugiego napawała niespodziewaną radością.

Zawstydzony Yuuri i szczęśliwy, zakochany Victor.

Jak mógłby się nie cieszyć? Jego kochanie tylko spełniało swoje pragnienia, a on doskonale je rozumiał. Chciał, by ze strony Szwajcara nic mu nie groziło, w naturalny sobie sposób pozbył się potencjalnego przeciwnika, to było przeurocze!

Czy potrzebował jeszcze bardziej dosłownego dowodu miłości? Odpowiedź była zbyt oczywista, by kłopotać się z odpowiedzią.

– Mam tu ciebie i dzięki tobie nikt więcej nie jest mi potrzebny. – Na potwierdzenie swoich myśli wyznał po cichu, a japońskie łzy szczęścia co rusz wsiąkały w miękki materiał kremowego szalika.

Jesień? Jesienią ogród usypiał. Dobrze im znany, sojuszniczy grunt zawierał przymierze ze zgodnymi im liśćmi i okrywał się żółtobrązową kołderką ciszy.

Grzeszne marzenia spoczywały głęboko pod martwym okryciem starych, wysłużonych im roślin. Zebrane wiele miesięcy wcześniej kwiaty zdobiły rozkopaną, jakby gotową na zmiany ziemię.

Kto był różą? Nie chcieli wypowiadać na głos zapamiętanego imienia. Wystarczyło, że zmęczona murawa chroniła jej tożsamość z niewymuszoną wolą.

Deszcz kropił spokojnie z szarych obłoków, jakby zmywając winę z alabastrowych paluszków. Wsiąkał w puszystą glebę, napajając ją nową, niezmierzoną siłą.

Ty się pochyl róża - bóg

ty się do mnie pochyl

i na ucho jak kolczyk róża - bóg

Z tobą czystość zachować to gorzej

każdy lew by się spalił już dawno

las popiołu z jego grzywy nic więcej

***

1721 słów, liczone bez wiersza.

No, kochani! To już trzecie opowiadanie wyzwania!

A ja nawet nie odczułam, że biorę w nim udział. Tym razem nie przejmuję się tekstami tak bardzo, jest mi znacznie łatwiej – choć opowiadanie zdecydowanie jest nieodbieralne, specyficzne, wiem o tym :')

Cieszę się, że są tu osóbki, które żyją po wiośnie i lecie – a co z wami po jesieni, hmm?

Obok lata, jest to mój ulubiony rozdział. Miałam plan napisać o grzebaniu w Chrisie od samego początku tworzenia "Ogrodu", na początku nie byłam zadowolona z efektu. Po czasie jednak powróciłam do rozdziału i uznałam, że nie mam co tutaj zmieniać (dla ścisłości: chciałam dodać więcej grzebania w zwłokach, więcej krwi i odgłosów).

ps jest to też ulubiony rozdział mojej mami :') wiadomo, po kim odziedziczyłam miłość do flaków nonie

Tak jak poprzednio, życzę mocy weny autorom oraz miłej lektury czytelnikom.

Miłego piątku i powodzenia na jutrzejszy ostatni dzień wyzwania! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro