~ Noah ~
— Jesteś pewien, że to ten? — zapytał surowo Noah, wskazując dłonią na nagrobek.
W drugiej trzymał doniczkę z białą różą, którą dostał od Kola. Było mu gorąco. Deszczowy monsun odszedł dawno w zapomnienie, a marcowe słońce zwiastujące rychłą jesień wciąż przypiekało mocno. Jasna marynarka grzała go w plecy.
— Tak, jestem pewien — odpowiedział stanowczo Kibo. — Lało wtedy jak z cebra, ale to na pewno ten.
— Skąd wiesz? — dopytywał natarczywie Noah.
Musiał mieć stuprocentową pewność. Kibo uciekał wzrokiem. Oczy mu poczerwieniały.
— Ma tak samo na imię, jak moja matka, nie zapomniałbym — wyznał, a gula stojąca mu w gardle dała Noahowi do zrozumienia, aby nie dręczyć go dłużej.
Wiedział, że jego matka nie żyje i że to wystarczający dowód na to, że znajdują się w odpowiednim miejscu.
— Chcę zostać sam — powiedział do niego.
Kibo odszedł na stosowną odległość i zatrzymał się na skraju alejki. Noah pochylił się i ustawił doniczkę z różą przy tablicy. Potem tylko stał i patrzył na litery wygrawerowane w kamieniu. Długo. Było tyle rzeczy, o których chciał z nią porozmawiać, za które przyszedł jej podziękować, ale w tej chwili nic nie przychodziło mu na myśl, jak tylko... ogród.
— Zwrócę pani ogród i zadbam o pani syna. Obiecuję.
🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀
Naoh ma dobre serce, tylko... jak zamierza tego dokonać? Ktoś wie?
Do jutra!
Monika :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro