~ Noah ~
Było wcześnie rano. Słońce wschodziło właśnie nad widnokrąg, gdy Noah usiadł na schodkach prowadzących z tarasu do ogrodu i zamyślił się na chwilę. Ubrany znów w elegancką, tym razem białą koszulę i ciemne spodnie, popijał białą herbatę z porcelanowej białej filiżanki ze złotą obwódką. Lubił te zbytki i ich próżne piękno, choć cenił sobie pracowitość i sam nigdy nie bał się zakasać rękawów. Rozejrzał się po ogrodzie. Wszystko, co się w nim znajdowało, było wytworem pracy jego rąk, może poza projektem.
Jego autorem była znana mu i podziwiana przez niego aranżerka, Sara Lee, z którą znał się jeszcze ze studiów.
Myśląc o niej, zerknął na swój złoty zegarek na nadgarstku. Wskazywał dokładnie piątą dwadzieścia dziewięć, ale Noah był pewny, że Sara jest już na nogach. Ludzie tacy jak ona i on, spadkobiercy rodzinnych fortun, nie sypiali dobrze, a świt był ich długo wyczekiwanym zbawieniem. Byli stworzeni i przeznaczeni do ciężkiej pracy, a szczęście przeliczali w ilościach zer na koncie.
Upił kolejny gorący łyk herbaty i gdy odstawił filiżankę obok na stopień, była dokładnie piąta trzydzieści. Z kieszeni spodni wyciągnął telefon. Wśród niewielu numerów, jakie miał zapisane w książce teleadresowej, szybko wyszukał ten właściwy.
Biuro architektoniczne Mr.Lee & Daughter.
— Dzień dobry, z tej strony Noah Cunningham, mam nadzieję, że cię nie obudziłem — przywitał się i zamilkł, aby przyjąć odpowiedź. Ciemna twarz rozmówczyni oraz jej głębokie, poważne brązowe oczy i kilka piegów na zgrabnym nosie ukazały się w jego myślach. — Nie, nie, wszystko w porządku, ale dzwonię w sprawie projektu, który dla mnie wykonywało twoje biuro, pamiętasz go jeszcze? — zapytał, a gdy Sara zapewniła, że oczywiście pamięta, ciągnął dalej. — Widzisz, ja wiem, że to było dawno, ale dosłownie kilka dni temu się zorientowałem, że projekt tarasu nie objął pewnej istotnej rzeczy i trzeba to naprawić — wyjaśnił od razu, a potem znów zamilkł i chwilę słuchał, co Sara miała mu do powiedzenia. — Nie, nie absolutnie, jest wykonany bez zarzutu, to ja zapomniałem wspomnieć o jednym bardzo ważnym szczególe.
Sara znów coś zaczęła mówić, że jak najbardziej, wszystko da się zrobić, tylko musi jej dokładnie naświetlić, na czym polega problem, a on uśmiechnął się bezwiednie sam do siebie. W myślach zobaczył sylwetkę chłopaka ubranego w kurtkę do jazdy na motorze z kaskiem pod pachą i ściskającego w dłoniach rękawice, jakby jego życie od tego zależało, a który trafił do niego kilka dni temu przez zwykłą pomyłkę. W jego ładnej twarzy i brązowych oczach było coś intrygującego, a w sposobie, w jaki wyrażał się o matce coś ujmującego.
Zrządzenie losu? Naprawdę? — pytał sam siebie kpiąco w myślach, a potem nagle usłyszał w nich jego słowa: — Chciałby pan być czyjąś białą różą?
I uśmiech przemienił się w grymas rozgoryczenia.
Pierwszy raz w życiu, ktoś zadał mu takie pytanie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że czekał na nie przez tyle długich lat, a po drodze zaznał jedynie gorzkiego upokorzenia, które zmusiło go do ukrycia się i zamknięcia w twardej skorupie.
Nikt przecież nie chce białych róż!
Poczuł, jak okrutna i niesprawiedliwa prawda chłoszcze go po twarzy.
— Halo? Noah? Jesteś tam? — dopytywał zmartwiony głos Sary w słuchawce.
Ocknął się jak z letargu, choć wciąż miał przed oczami chłopaka w sportowej kurtce i z kaskiem pod pachą. On zjawił się tu, żeby jako jedyny mu odmówić i to właśnie przyciągało go do niego jak magnes. Chciał sprawdzić dlaczego.
Znów się uśmiechnął.
— Tak jestem. Przepraszam, zamyśliłem się. Widzisz, chodzi o to, że róże lubią spokój, a tu na tym lotnisku męczy je wiatr, trzeba temu zaradzić — wyjaśnił, a obraz przystojnej twarzy chłopaka znów wrócił do jego myśli.
Lubił róże, ale czy białe?
🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀
Kochaniutki^^ sprawdź! Myślicie, że to dobry pomysł?^^
Do jutra ;)
Monika :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro