Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Rano Kol, gdy uchylił powieki, czuł tylko trzy rzeczy. Było mu gorąco, chciało mu się pić i... bolał go tyłek. Miał wrażenie, że wstał z martwych. Albo... zszedł do piekieł, bo oto przed oczami miał mroczną sypialnię Noaha.

Co się stało? — pytanie rosło w jego głowie coraz większe.

Usiadł na łóżku, a gdy obejrzał się za siebie, dostrzegł na poduszce białą różę. Wziął ją do ręki i powąchał. Pachniała delikatnie i słodko. Znów spojrzał na nią, a palcami pogładził aksamitne płatki.

— Noah przecież nie lubi ciętych kwiatów — powiedział sam do siebie, a w jego głowie zawył alarm.

Próbował sobie przypomnieć, co działo się wczorajszego wieczoru, ale wszystko było rozmazane i niejasne. Poczuł przerażenie. Wstał i wyszedł z sypialni. Zszedł po szklanych schodach do salonu. Noah stał przy ogromnym oknie i patrzył na taras, popijając jak zwykle białą herbatę z porcelanowej filiżanki.

— Co się stało w nocy? — zapytał go z wyraźnym roszczeniem, nie tracąc czasu na kurtuazję.

Noah nawet nie drgnął. Oczy miał wbite w widok za oknem.

— Ktoś wrzucił ci do drinka narkotyk. Byłeś ledwo żywy, gdy cię tu przywiozłem — wytłumaczył sucho. — Kibo chciał się nim zając, ale mu uciekł. Wiesz, kto to był?

Kol przełknął ciężko suchość w ustach. Nie było czego ukrywać.

— To gangster, u którego mój ojciec zaciągnął pożyczkę dawno temu, a on teraz dręczy mnie i mojego brata o spłatę — wyznał zgodnie z prawdą. — Ale nie o to pytam. Co było później? — zaczął dopytywać.

Noah chwilę milczał. Wciąż nawet na niego nie spojrzał.

— Położyliśmy się do łóżka...

Kol przełknął suchość w ustach po raz drugi. Miał wrażenie, że język przykleja mu się do podniebienia jak bibuła.

— Uprawialiśmy seks? — zapytał łamiącym się głosem.

Wiedział, że tak, ale chciał to usłyszeć od niego.

Noah jednak wymownie milczał.

— Zrobiłeś to ze mną? — podniósł głos Kol.

Tyłek go bolał aż do przełyku, więc o zaprzeczeniu nie było mowy i znów zalała go fala obrzydzenia.

— Nie róbmy z tego wielkiej sprawy — mruknął Noah.

Próbował zlekceważyć sytuację, choć wiedział, że mu się to nie uda. Nie z Kolem.

— Zrobiłeś to ze mną w takim stanie? — wydarł się Kol. — PRZECIEŻ WIESZ, ŻE NIGDY TEGO NIE ROBIŁEM! A nawet gdyby, to...

Noah uścisnął palcami nasadę nosa i zamknął oczy.

— Tak, wiem... — powiedział takim tonem, jakby był zmęczony jego marudzeniem.

Nie miał nic więcej w zanadrzu. Kol skrzywił się z obrzydzenia.

— A może znowu pozwoliłeś na to komuś innemu? — zapytał rozgoryczony. W jego głosie słychać było oskarżenie i przerażenie wymieszane ze złością.

Noah obrzucił lodowatym spojrzeniem.

— Nie mów tak. Wiesz, że bym nie pozwolił — warknął złowrogo.

Kol zawarczał jak wściekłe zwierzę.

— Wiem? Niby skąd? — wrzasnął rozpaczliwie. — Podnieca cię ta przewaga? Podnieca cię to, że byłem nieświadomy? — zapytał, sycząc przez zęby z wściekłości, ale nie czekał na odpowiedź. — Ty obleśna świnio!

Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę sypialni. Wspiął się po szklanych schodach i włożył swoje ubranie ułożone na brzegu materaca. Zszedł znów na dół, próbując nerwowo zapiąć guziki koszuli. Pod pachą trzymał skotłowaną kamizelkę i krawat.

Noah stał tam, gdzie go zostawił, przy oknie, a filiżanka stała na stoliku.

— Kol — zwrócił się do niego prosząco.

— Nic nie mów, jesteś obleśnym dewiantem — warknął Kol, kierując się w stronę wyjścia. — Nie chcę cię znać.

— Podarowałem ci różę.

Kol zatrzymał się w połowie drogi do holu, odwrócił i spojrzał na niego.

— Ty jesteś normalny? I co to niby zmienia? Dałeś mi ją na przeprosiny, za to, że zerżnąłeś mnie, gdy byłem niczego nieświadomy? Przecież to można uznać za GWAŁT!

Na twarzy Noaha nagle przeładowały się emocje. Zmarszczył brwi, a usta zacisnął w wąską linię, jakby się miał rozpłakać. Kol nigdy nie widział go takiego. Emocje nie były jego mocną stroną, a ich okazywanie było jak święty Graal.

— Nie wychodź. Proszę — jęknął błagalnie.

Kol prychnął z pogardą.

— Ty jesteś jakiś popieprzony! W co ja się wjebałem! — wydarł się na całe gardło.

Noah przestąpił z nogi na nogę. Niecierpliwie. Uciekał wzrokiem.

— Powiedziałem ci prawdę, nie wychodź — poprosił. — I jeszcze...

Kol zmarszczył brwi podejrzliwie.

— Coś jeszcze przede mną ukrywasz? — zapytał, widząc go takiego.

Noah spojrzał mu w oczy.

— Powiedziałem ci, że się w tobie zakochałem... niczego nie ukrywam.

Kol oniemiał na moment, ale szybko odzyskał rezon.

— W tej chwili powiesz wszystko, co chciałbym usłyszeć.

— Kocham cię — stęknął desperacko Noah.

I pomimo że przypominał teraz wystraszone dziecko, Kol znów parsknął śmiechem, ale tym razem głośno.

— Popierdoliło cię, Noah!

— Przecież ty też mnie kochasz — zaoponował zdesperowany Noah. — Powiedziałeś, że chcesz to usłyszeć. O co się tak wściekasz? O seks?

— Może o to, że chciałbym się na niego zgodzić!

— Nie zgodziłbyś się?

— Kurwa Noah, ZGODZIŁBYM SIĘ, ale chciałbym to pamiętać! Być świadomy! A nie wyruchany jak truchło! Co z tobą jest nie tak, że robisz takie rzeczy? — wrzasnął Kol, gestykulując rękami. Ubrania upuścił na podłogę. — To była jakaś twoja wyrafinowana kara dla mnie? Za to, że pragnę fizyczności? Z TOBĄ! Poza tym myślałem, że... nie możesz. Niby jak... to się stało...

Noah chwilę patrzył mu w oczy. Nagle zrzucił maskę. Na jego twarzy wymalowało się znów tysiąc emocji. Stał bezbronny i wrażliwy, pozwalając się dźgać obelgami. Widać było w jego spojrzeniu, że czuje bezsilność i nie ma siły się bronić. Po chwili w jego spojrzeniu coś zapłonęło. Ruszył zdecydowanym krokiem w jego stronę. Zderzył się z nim, obejmując go w pasie i pocałował w usta. Popchnął, prowadząc w stronę schodów.

— Zgódź się... teraz — wystękał. — Myślę o tym cały czas. Nie umiem przestać. Coś ty mi zrobił?

Kol zaparł się rękami o jego klatkę piersiową.

— Noah... przestań — próbował się bronić, ale Noah szedł jak taran.

— Proszę, zgódź się teraz — nalegał. — Wszystko ci wyznam, ale bądź mój raz jeszcze, tysiące razy do końca życia — prosił, nie odrywając od niego ust. — Nigdy nie było mi tak dobrze — zapewniał, a jego dłonie wdzierały się pod koszulę i błądziły po jego ciele, chcąc wzbudzić pożądanie. — Obudziłeś we mnie nieposkromione pragnienie na więcej. Nie wiem, co mam z tym zrobić.

Kol ustąpił. Zwyczajnie nie mógł się oprzeć tym ustom, które wreszcie były dla niego dostępne, a Noah zaczął go rozbierać. Ustami błądził po każdym odsłoniętym centymetrze jego ciała. Kiedy byli w połowie schodów, Kol był niemalże znów golusieńki. Potknął się i opadł na stopnie. Noah uklęknął poniżej między jego nogami i pochylił do niego, wspierając ręką o stopień obok jego głowy. Popatrzył mu w oczy, a potem odepchnął się i zaczął zdejmować koszulę pospiesznie.

— Zróbmy to tutaj — warknął i szarpnął Kola za pas, żeby go zsunąć ze stopnia.

Podłożył mu pod plecy zdartą z siebie koszulę i zsunął bieliznę. Kol nie oponował, choć w tym pośpiechu było coś niepokojącego. Pożądanie jednak uderzyło w niego podwójnie, zapewne jeszcze od niewypłukanych z krwiobiegu narkotyków. Dotyk dłoni Noaha i jego ust potęgował je, rozpalał. Potem Noah rozpiął spodnie i napluł na dłoń. Przeciągnął po tętniącej erekcji i przylgnął do jego ciała.

— Noah...

— Rozluźnij się — nakazał Noah i wszedł w niego powoli.

Oczy Kol'owi otworzyły się szeroko, za to brwi Noaha zbiegły się, a usta wykrzywiły w grymasie ciężko znoszonego doznania. Zawisł na moment gdzieś między bólem a rozkoszą. Zaczął się w nim poruszać powoli, a Kol odchylił głowę do tyłu. To było tak obezwładniające, że nie potrafił tego kontrolować. Rozpostartymi szeroko łokciami podpierał się tylko na schodach, a Noah podtrzymywał mu biodra, żeby stopień go nie uwierał w plecy. Ciężko było mu się skupić na czymkolwiek innym niż jego twarz. Niż te jego niemo uchylające się usta i zemdlone spojrzenie.

— Nigdy nie czułem pożądania w ten sposób — zaczął mówić z wysiłkiem Noah. — Potężny stres pogrzebał je gdzieś w czeluściach mojego umysłu, pozostawiając ciało martwe. Próbowałem je wskrzesić różnymi sposobami, pornografią, spotkaniami w 609, a potem wstydziłem się tego przed tobą — stękał. — Bałem się, że będę dla ciebie wybrakowany. Śmieszny. Bezwartościowy. Że mnie odepchniesz, jak tylko się dowiesz. Starałem się nic do ciebie nie poczuć, ale ty... najpierw wzbudziłeś we mnie zaintrygowanie faktem, że ci się nie spieszy, a potem pocałowałeś mnie na plaży, budząc tę energię, której szukałem tak długo. Nie wiedziałem, że jesteś moim lekarstwem... że to, co do ciebie czuję, nim jest. Że jesteś moim bezpiecznym miejscem.

— Noah... Boże... — jęczał coraz głośniej i rytmiczniej Kol.

Z jego oddechem Noah wyrównywał pchnięcia. Długie, energiczne i całkowicie obezwładniające. Stękał z wysiłku, cudem powstrzymując się od spełnienia.

— Noah — jęknął w końcu Kol. — Dochodzę...

Spełnienie uderzyło w jego ciało potężną falą, spinając je spazmatycznym skurczem. Noah nie przerwał pracy biodrami i sam doszedł dosłownie ułamek sekundy po nim. Zatrzymał się, spocony i zdyszany, znów patrząc mu prosto w oczy.

— Chcę, żebyś wiedział, że wczoraj, to też był mój pierwszy raz. Nigdy z nikim nie spałem. Nie byłem w stanie — wyznał. — Ja pamiętam nasz pierwszy raz za nas dwóch. Będę ci o nim opowiadał, ilekroć zechcesz, tylko błagam, chciej...

Kol dyszał ciężko, ale uśmiechnął się i pogładził go po policzku. Jego słowa były wszystkim, co chciał od niego usłyszeć.

— Bo nikt nie dotknął w tobie tego, czego chciałem dotknąć ja — powiedział z satysfakcją. — Ciebie.

Czuł się cudownie bezużyteczny w tej chwili, ale jego serce wciąż pędziło w zawrotnym tempie. Z radości. Ze szczęścia.

— Jesteś tylko mój, Noah.

Noah oparł swoje spocone czoło o jego tors, jakby się w nim chował. Uśmiechnął się speszony.

— Nie wzgardź mną, błagam. Nie przeżyję tego. Wiem, że zrobiłem źle... przepraszam...

— Ale?

— Nie ma żadnego „ale". Nie mam nic na swoją obronę, żadnego usprawiedliwienia. Zrobiłem źle, powinienem był się opanować.

Kol zaśmiał się głośno, tuląc jego głowę do swojego torsu. Szklane stopnie wrzynały mu się żywcem w plecy, ale w życiu nie czuł czegoś podobnego. Tej ulgi i jednocześnie radości, że wreszcie dotarł do niego i że był tylko jego. Niczyj więcej. Bał się, że to nigdy nie będzie możliwe. Objął jego policzki dłońmi i nakazał na siebie spojrzeć. W oczach Noaha wciąż malowała się niepewność i strach, który chciał zetrzeć raz na zawsze.

— Ile ty masz lat, żeby być prawiczkiem? — zapytał prześmiewczo.

— Wiem, to takie krępujące — przyznał skrępowany Noah. — Ale ty nie jesteś lepszy — odgryzł się z odwagą.

Kol znów się zaśmiał.

— Ale ja jestem cztery lata młodszy! — zakpił niewybrednie. — Pamiętasz, jak powiedziałeś, że może to zrządzenie losu, gdy dałeś mi kartę do tego miejsca?

Noah uniósł brwi pytająco.

— Co masz na myśli?

— To nie było zrządzenielosu. To było przeznaczenie. Jesteś moją białą różą, Noah.

🥀🥀🥀🥀🥀🥀🥀

Myślę, że z tej sytuacji nie było lepszego wyjsćia, a Wy?

Do jutra, bo to jeszcze nie koniec ;)

Monika :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro