Epilog
Świeciło słońce. Ciała zostały zebrane z terenu całego miasta. Trawa w Stolicy znów się zieleniła, było niemalże tak, jakby nigdy nic się nie stało. Jakby nigdy nie było żadnej wojny. Ale właśnie, niemalże.
Gabriell i Gaya siedzieli na murku przy strumieniu. Woda wciąż zdawała się mieć lekko żółtawy odcień. Chłopak głaskał psynę – czarnego psa z wielkimi, niebieskimi oczyma. Dziewczyna zaś czuła się niezręcznie nie widząc magicznego stworzenia, które pieścił jej przyjaciel. Psyny bowiem były niewidocznymi dla elfów pupilami boga śmierci. To one zabierały dusze zmarłych do jego królestwa. Ciemne stworzenie nagle zatrzęsło się i znikło. Chłopak wyprostował się.
- Tu nigdy nie chodziło o Madeline – zaczął nagle. Wpatrująca się w dal Gaya niespodziewanie zwróciła na niego uwagę. – To zawsze była Lysa. Jej oczy, włosy, charakter... Miała w sobie coś dzikiego, szalonego. Zawsze przeczuwałem, że to coś mnie zniszczy. Dlatego wybrałem Madd. Liczyłem na to, że mi ją zastąpi. Pewnego dnia leżąc obok niej zrozumiałem, że nikt nigdy nie będzie w stanie zastąpić mi Lysy. Wtedy już nie wiedziałem jak to odkręcić. Potem ta śmierć Madeline...
- Śmierć Madd była dla ciebie szansą by wszystko ułożyć – nagle odezwała się Gaya. – A śmierć Lysy karą za to, że tej szansy nie wykorzystałeś.
Pokiwał smętnie głową.
- Miałaś od początku rację. Jestem idiotą.
Przyznała mu rację.
- Teraz pozostaje mi tylko mieć wyrzuty, że jej nie uratowałem.
- Nigdy nie mogłeś leczyć innych. Nawet chomiki na lekcjach ci umierały, chociaż czary rzucałeś poprawnie.
- Poczucie, że to moja wina pozostanie ze mną do końca.
Wstał. Popatrzył w niebo. Przypomniał sobie jak wyglądały tamtego dnia jej oczy, kiedy odbijały się w nich chmury. Po policzku Gabriela spłynęła samotna łza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro