Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

Pod klifem, na szczycie którego mieścił się stalowy pałac Podkrólestwa Wiatru, ustawiła się spora kolejka czekających na transport elfów. Uruchomiono wyciąg krzesełkowy, który wciągał na szczyt tych, którzy nie potrafili latać. Wkrótce i Gaya z Lysą znalazły się na górze.

- Adrian! – zawołała blondynka wtulając się w niczego niespodziewającego się chłopaka.

- Słonko moje, w końcu jesteś.

Ucałował ją w czubek głowy. Mossbell popatrzyła na nich z ukłuciem zazdrości. Wkrótce jej przyjaciółka zniknęła w tłumie podskakującym w rytm jakiejś piosenki. Lysa stanęła na zewnątrz, przy wejściu.

- Czekałem na ciebie – wylądował za nią jeden z Wietrznych.

- Jason? – zdziwiła się. Chłopak poprawił okulary.

- To moje imię – uśmiechnął się delikatnie. – Nie spodziewałem się, że przyjdziesz.

- Ta impreza to dobra okazja by się upić.

- Takie podejście rozumiem.

Weszli do środka. Grała głośna muzyka, a kolorowe światła wręcz przyprawiały o zawrót głowy.

- Zajmiesz stolik? Przyniosę coś dobrego – zaoferował się Wietrzny ledwo przekrzykując hałas.

Pokiwała głową.

Ruszyła na drugi koniec sali, gdzie znajdowały się jeszcze wolne stoliki. Z zadowoleniem odkryła, że jest tam ciszej, niż przy barku i parkiecie. Usiadła na stojącej w rogu kanapie w oczekiwaniu na swojego towarzysza. W końcu dostrzegła jego sylwetkę wyłaniającą się z tłumu. „Bardzo sympatyczny chłopak" – pomyślała, kiedy ten stawiał przed nią wysoką szklankę wypełnioną wielobarwną cieczą.

- Będzie po tym kac?

- Obawiam się, że będziesz musiała wypić więcej – parsknął śmiechem.

Z pewną dozą ostrożności powąchała zawartość szklanki.

- Nektar wieloowocowy. Całkiem smaczny – chłopak upił łyka swojego napoju jakby na pokaz, że nie jest on zatruty. Lysa wciągnęła trochę słodkiej cieczy przez słomkę.

- Niezłe.

- Mówiłem ci już, że pięknie dziś wyglądasz?

- Nie czaruj – skarciła go żartobliwie.

Zmierzyła Jasona wzrokiem. Wydawał się całkiem uroczym chłopakiem. Chociaż był o rok młodszy od Lysy, to wyglądał na sporo starszego. Poprawił okulary.

- Jak to, nie lecisz na tanie komplementy? – zażartował.

- Musisz się postarać bardziej.

- Tym razem szczerze, wyjątkowo dziś wyglądasz.

- Gaya mnie malowała – upiła porządnego łyka swojego napoju. Nabierała coraz większego uznania do kompozycji smakowych nektarów Podkrólestwa Wiatru.

- Wiedziała dziewczyna co robi. Masz ochotę zatańczyć? Leci całkiem niezły kawałek.

- Mam ochotę wypić to cudeńko – wskazała na swój napój, po czym zassała przez słomkę kolejną porcję słodkiej cieczy.

- Cieszę się, że ci smakuje.

Zapadła nieco krępująca cisza. Aby jej zapobiec, Lysa rozpaczliwie wodziła spojrzeniem po wszystkim, co było w zasięgu wzroku, by znaleźć kolejny temat.

- Byłeś kiedyś na wyprawie? – zapytała w końcu, nawiązując do stalowej obrączki, którą chłopak nosił na palcu. Popularną nagrodą za wypełnienie misji na rzecz królestwa, były właśnie pierścienie.

- Nic bardziej skomplikowanego – wyznał szczerze. – Chodziło o proste szpiegowanie jakiegoś generała, nic ciekawego.

Pokiwała powoli głową.

- A ty? Odbyłaś kiedyś wyprawę?

- Nie miałam nigdy okazji.

- Wydawało mi się, że kiedyś byłem na twoim balu pożegnalnym przed misją.

- To były przyjęcia dla Madd, mojej siostry – Lysa spochmurniała.

- Nie wiedziałem.

- Zdarza się.

- Przynieść ci coś jeszcze do picia? – zapytał patrząc na już pustą szklankę dziewczyny.

- Tym razem coś mocniejszego proszę.

- Robi się. Zaraz wracam.

Skinęła głową. Chłopak zniknął w tłumie tańczących. Lysa powiodła za nim wzrokiem. Nucąc pod nosem kolejny kawałek, mimo ogromu dźwięków, usłyszała fragment rozmowy. Odróżniła w niej głos Gayi, ale drugiej osoby, nie była w stanie zidentyfikować. Rozsiadła się wygodnie, chętna usłyszeć, co się dzieje.

- Ty dobrze wiesz, że tu nigdy nie chodziło o nią.

- To, kurwa, po co się z nią przespałeś?! – przyjaciółka Lysy była wyraźnie poirytowana.

- Oboje chyba potrzebowaliśmy bliskości. Jakoś tak wyszło...

- Jesteś idiotą.

- Myślisz, że mam u niej szanse?

- Gdyby Adrian pieprzył się wcześniej z moim bratem, w życiu bym na niego nie spojrzała.

- To by oznaczało, że jest gejem.

- Ty naprawdę niczego nie rozumiesz?!

- Przepraszam, że trwało to tak długo – nagle ponownie pojawił się Jason. Wybił Lysę z rytmu skupiając na sobie całą jej uwagę. – Coś dużo mocniejszego dla ciebie.

- Dzięki – bez zastanowienia wypiła pół napoju na raz. Gorzka ciecz paliła jej gardło, ale szybko przyniosła rozluźnienie.

Prędko dała się namówić na wspólny taniec. Jeden kawałek, drugi, trzeci. Przerwa na drinka. Kolejny taniec. Alkohol przynosił rozluźnienie. Lysa dawno nie czuła się tak swobodnie. Skakała w rytm muzyki, śpiewała wraz z innymi, chociaż nie znała tekstu. I piła. Bardzo dużo piła, procenty wchodziły jej tego wieczora jak nigdy. Razem z nimi przyszły też zawroty głowy, plątały się jej nogi. Po kolejnych kilku szotach niespodziewanie urwał się jej film.

Zaraz po przebudzeniu, zmierzyła błędnym wzrokiem pokój, w którym się znalazła. Zdecydowanie nie była u siebie.  W panice ponownie otaksowała pełne bałaganu wnętrze mając nadzieję na znalezienie odpowiedzi na pytanie, gdzie się znajduje. Czuła suchość w gardle i ćmiący ból głowy. Jedynym dobrym znakiem było to, że wciąż miała na sobie czerwoną sukienkę ubraną poprzedniego wieczora. Pamiętała jeszcze pierwsze kilka tańców z Jasonem, ale zakończenia imprezy nie mogła za nic wydobyć z odmętów własnego umysłu.

- Obudziłaś się już – do pokoju wszedł chłopak. Świeżo po prysznicu, ubrany od pasa w dół i z koszulką przerzuconą przez ramię. Wyglądał... dobrze.

- Co się wczoraj stało?

- Upiłaś się do nieprzytomności, więc zabrałem cię tutaj.

- Czy my...? – Lysie trząsł się głos.

- Nie – zaprzeczył szybko. – Do niczego nie doszło. Z resztą chciałem cię poznać, a nie wykorzystać.

- Zatem poznałeś nudną alkoholiczkę, która nie zna umiaru – skwitowała sztywno.

- Przynajmniej masz wymarzonego kaca. Napij się – wskazał jej szklankę wody stojącą przy łóżku. Lysa sięgnęła po nią z wdzięcznością. Na raz opróżniła szklane naczynie.

- Dzięki. Będę już chyba iść – wstała.

- Poczekaj – Jasonowi wzrok odbiegł w bok. – Chciałbym ci coś jeszcze powiedzieć. Urządziłem całą imprezę tylko po to, by cię poznać. Odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy na balu pożegnalnym jakieś trzy miesiące temu, nie mogę o tobie zapomnieć. Niby rozmawialiśmy kilka razy, ale ciągle czułem niedosyt...

- Nie chodzę na bale. Musiałeś widzieć moją siostrę, a nie mnie – przerwała mu brutalnie.

- Jesteście do siebie bardzo podobne – wydukał czerwieniąc się.

- Różnice są dwie: jestem tą mniej udaną bliźniaczką i z pewnością nigdy nie chciałbyś mnie poznać. A druga różnica jest taka, że ona jest już martwa.

Zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie.

- Przykro mi – teraz już Jason nie potrafił w ogóle spojrzeć Lysie w oczy. – Ale nie masz racji twierdząc, że nie chciałbym cię nigdy poznać. Powiem więcej, chyba się w tobie zakochałem...

- Przepraszam, ja lepiej już pójdę.

- Nie chciałabyś może kiedyś spotkać się? No wiesz, tak we dwoje...

- Porozmawiamy, kiedy wytrzeźwiejesz.

- Kurde, czemu nie potrafisz zrozumieć, że możesz się komuś podobać?

- Bo przez cały czas pokazuje mi się, że jest ze mną coś nie tak. Jakbyś ty też żył ciągle w czyimś cieniu, to wiedziałbyś co czuję.

Wyszła na balkon. Przerzuciła nogi przez barierkę i skoczyła w dół.

- To jest siedemnaste piętro! – krzyknął za nią chłopak.

Niewiele myśląc, rzucił się za nią. Leciał jak najszybciej tylko potrafił. W połowie drogi w dół, złapał dziewczynę.

- Jesteś wariatką!  - krzyknął sprowadzając Lysę na ziemię.

- Przeszkadza ci to? – w spojrzeniu jej zielonych oczu było coś uwodzicielskiego, niebezpiecznego. – Dzięki ci za ratunek, superbohaterze  - cmoknęła chłopaka w policzek. Odwróciła się na pięcie i odeszła w swoją stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro