3
Lysa długo nie potrafiła się odprężyć. Wpatrzona w ciemność wspominała dni, kiedy z Madeline siedziały do późna w lesie przy nielegalnie rozpalonym ognisku i piekły pianki na ogniu. Wszystko było wtedy takie beztroskie. Czasami dołączał się do nich Gabriell. Obejmował wtedy Madd i nierzadko zasypiał na jej ramieniu. Wtedy zimnymi węgielkami dorysowywały chłopakowi wąsy i różne nieprzyzwoite obrazki na policzkach. Nigdy się za to nie gniewał.
Nastał świt, nim Lysa dała radę zasnąć. Nie dane jej było odpocząć. Nawiedzały ją koszmary, przewracała się z boku na bok na twardej podłodze, a kiedy nastał czas śniadania Gaya brutalnie zerwała z niej ciepłą kołdrę.
- Wstajemy!
- Nie mam siły – westchnęła dziewczyna ledwo podnosząc się z dywanu.
- Nie obchodzi mnie to – blondynka nie pozostawiała Lysie wyboru. – Zaciągnę cię na śniadanie, nawet jeśli będę sama musiała cię uprzednio ubrać i uczesać.
Na szczęście Gaya nie została zmuszona do wykonania swojej groźby. Wkrótce zasiadły na stołówce przy stole Podkrólestwa Ognia. Mimo ogromnego zróżnicowania potraw, Lysa nie potrafiła się na nic zdecydować. Siedziała z pustym talerzem jedynie popijając gorącej, mocnej kawy. Dziwiła ją wesołość wszystkich dookoła, zupełnie jakby nikt nie widział jej tragedii. Miała rację – była dla reszty zupełnie niewidoczna. Tylko Madeline się nią interesowała. Choć otaczał ją tłum elfów, Lysa czuła się strasznie samotna w tej chwili.
- Zjedz coś – Gaya podsunęła jej nagle półmisek wypełniony po brzegi goframi z cukrem.
Mossbell pokręciła głową.
- Bierz te gofry zanim stracę cierpliwość.
Niechętnie nałożyła sobie kilka placków na talerz. Żuła powoli, z trudem przełykając kolejne kęsy.
- Masz tu trochę słodkich wiśni. Twoich ulubionych – ktoś przystawił jej pod nos miseczkę wypełnioną dorodnymi owocami.
- Gabriell? – zdziwiła się Gaya. – Ty przecież jadasz dużo wcześniej.
- Skąd je masz? – Lysa przyjęła smakołyki z wdzięcznością.
- Mam je bo przychodzę na śniadanie skoro świt. Czekałem na was.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Wiem, że jest ci trudno – rozciągnął usta w cienką kreskę. – Chociaż tak mogę poprawić ci humor.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Gabriell zajął wolne miejsce obok niej i zaczął rozprawiać z Gayą na jeden z tych ostatnio popularnych tematów. Lysa nie potrafiła się skupić na ich konwersacji. Za to z nieco większym zapałem pałaszowała swoją porcję śniadaniową.
Zaraz po posiłku ruszyli razem w kierunku areny na zajęcia. Ku wielkiemu niezadowoleniu Mossbell była to szermierka. Głęboko w środku szykowała się na złośliwe przytyki swojego przewodniczącego i znajomych z podkrólestwa. Już nie było Madd, która stanie w jej obronie. Gdy dotarli na miejsce – pod kamienną konstrukcję przypominającą małe Koloseum, większość grupy już tam była. Weszli na arenę. Lysa stanęła z boku, za jedną z kolumn, licząc na to, że do przyjścia Erica nikt jej nie zauważy.
- A ty co się tak chowasz? – „zaczyna się" – pomyślała. – Jesteś Ognistą, masz nosić się z godnością, a nie modlić się do bogów, by nikt cię nie znalazł – zrugał ją ostrym tonem przewodniczący wkraczając na plac.
- Tak jest – wybąkała wychodząc z cienia.
- Do szeregu! – huknął Eric. Nikt nie ociągał się z wykonaniem polecenia. W ułamku sekundy pojawił się równiutki pod linijkę rząd elfów. – Dzisiaj pojedynki na ocenę. Podzielę was.
Bezzwłocznie przystąpił do dobierania w pary swoich uczniów. Mossbell wyłączyła się w oczekiwaniu na swój przydział. Właściwie nie miał on nawet znaczenia. Wiedziała, że będzie to niechybna przegrana.
- ... i Lysa z Carmen – po szeregu przeszła salwa śmiechu. – Macie rację – teatralnie westchnął przewodniczący. – Moja najlepsza uczennica nie może walczyć z tym czymś. Gabriell, ty zmierzysz się z Mossbell.
Chłopak przytaknął beznamiętnie.
- Zaczynajcie.
Stanęli naprzeciwko siebie i wyciągnęli miecze. Jak na złość, Eric stanął nad tuż obok szykujących się do pojedynku Lysy i Gabriela gotowy wytykać dziewczynie wszystkie błędy. Westchnęła ciężko przyjmując odpowiednią postawę. Rozpoczęli walkę. Nie minęła chwila, jak Mossbell straciła pierwszy punkt.
- Ktoś stara się jeszcze mniej niż zwykle – skomentował głośno przewodniczący. Zacisnęła zęby próbując zmusić się do koncentracji. Chociaż przyniosło to jej dwa punkty, to jednak wobec surowego przełożonego nie miało to żadnego znaczenia.
- Wykończ ją – rzucił jakby od niechcenia.
Chłopak posłuchał. Trzy szybkie sztychy, cięcie od dołu i Lysa już leżała na ziemi. Eric wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
- Ty się zastanów, czy w ogóle jesteś jedną z nas.
Odszedł bezceremonialnie. Gabriell pomógł wstać przyjaciółce.
- Zostaw mnie – wymamrotała. – On ma rację, chyba Czara się pomyliła. Nie jestem Ognistą, tylko jakąś porażką.
- Poddając się? Na pewno tak – dołączyła do nich Gaya po wygranym pojedynku.
- Czara nigdy się nie myli.
- Skąd wiesz? – rzuciła sarkastycznie Lysa kierując się do wyjścia. – Może kiedyś się pomyliła, ale my o tym nie wiemy? Nawet magia jest omylna. Tak jak ten, kto jej używa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro