Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

Lysa długo nie potrafiła się odprężyć. Wpatrzona w ciemność wspominała dni, kiedy z Madeline siedziały do późna w lesie przy nielegalnie rozpalonym ognisku i piekły pianki na ogniu. Wszystko było wtedy takie beztroskie. Czasami dołączał się do nich Gabriell. Obejmował wtedy Madd i nierzadko zasypiał na jej ramieniu. Wtedy zimnymi węgielkami dorysowywały chłopakowi wąsy i różne nieprzyzwoite obrazki na policzkach. Nigdy się za to nie gniewał.

Nastał świt, nim Lysa dała radę zasnąć. Nie dane jej było odpocząć. Nawiedzały ją koszmary, przewracała się z boku na bok na twardej podłodze, a kiedy nastał czas śniadania Gaya brutalnie zerwała z niej ciepłą kołdrę.

- Wstajemy!

- Nie mam siły – westchnęła dziewczyna ledwo podnosząc się z dywanu.

- Nie obchodzi mnie to – blondynka nie pozostawiała Lysie wyboru. – Zaciągnę cię na śniadanie, nawet jeśli będę sama musiała cię uprzednio ubrać i uczesać.

Na szczęście Gaya nie została zmuszona do wykonania swojej groźby. Wkrótce zasiadły na stołówce przy stole Podkrólestwa Ognia. Mimo ogromnego zróżnicowania potraw, Lysa nie potrafiła się na nic zdecydować. Siedziała z pustym talerzem jedynie popijając gorącej, mocnej kawy. Dziwiła ją wesołość wszystkich dookoła, zupełnie jakby nikt nie widział jej tragedii. Miała rację – była dla reszty zupełnie niewidoczna. Tylko Madeline się nią interesowała. Choć otaczał ją tłum elfów, Lysa czuła się strasznie samotna w tej chwili.

- Zjedz coś – Gaya podsunęła jej nagle półmisek wypełniony po brzegi goframi z cukrem.

Mossbell pokręciła głową.

- Bierz te gofry zanim stracę cierpliwość.

Niechętnie nałożyła sobie kilka placków na talerz. Żuła powoli, z trudem przełykając kolejne kęsy.

- Masz tu trochę słodkich wiśni. Twoich ulubionych – ktoś przystawił jej pod nos miseczkę wypełnioną dorodnymi owocami.

- Gabriell? – zdziwiła się Gaya. – Ty przecież jadasz dużo wcześniej.

- Skąd je masz? – Lysa przyjęła smakołyki z wdzięcznością.

- Mam je bo przychodzę na śniadanie skoro świt. Czekałem na was.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. Wiem, że jest ci trudno – rozciągnął usta w cienką kreskę. – Chociaż tak mogę poprawić ci humor.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Gabriell zajął wolne miejsce obok niej i zaczął rozprawiać z Gayą na jeden z tych ostatnio popularnych tematów. Lysa nie potrafiła się skupić na ich konwersacji. Za to z nieco większym zapałem pałaszowała swoją porcję śniadaniową.

Zaraz po posiłku ruszyli razem w kierunku areny na zajęcia. Ku wielkiemu niezadowoleniu Mossbell była to szermierka. Głęboko w środku szykowała się na złośliwe przytyki swojego przewodniczącego i znajomych z podkrólestwa. Już nie było Madd, która stanie w jej obronie. Gdy dotarli na miejsce – pod kamienną konstrukcję przypominającą małe Koloseum, większość grupy już tam była. Weszli na arenę. Lysa stanęła z boku, za jedną z kolumn, licząc na to, że do przyjścia Erica nikt jej nie zauważy.

- A ty co się tak chowasz? – „zaczyna się" – pomyślała. – Jesteś Ognistą, masz nosić się z godnością, a nie modlić się do bogów, by nikt cię nie znalazł – zrugał ją ostrym tonem przewodniczący wkraczając na plac.

- Tak jest – wybąkała wychodząc z cienia.

- Do szeregu! – huknął Eric. Nikt nie ociągał się z wykonaniem polecenia. W ułamku sekundy pojawił się równiutki pod linijkę rząd elfów. – Dzisiaj pojedynki na ocenę. Podzielę was.

Bezzwłocznie przystąpił do dobierania w pary swoich uczniów. Mossbell wyłączyła się w oczekiwaniu na swój przydział. Właściwie nie miał on nawet znaczenia. Wiedziała, że będzie to niechybna przegrana.

- ... i Lysa z Carmen – po szeregu przeszła salwa śmiechu. – Macie rację – teatralnie westchnął przewodniczący. – Moja najlepsza uczennica nie może walczyć z tym czymś. Gabriell, ty zmierzysz się z Mossbell.

Chłopak przytaknął beznamiętnie.

- Zaczynajcie.

Stanęli naprzeciwko siebie i wyciągnęli miecze. Jak na złość, Eric stanął nad tuż obok szykujących się do pojedynku Lysy i Gabriela gotowy wytykać dziewczynie wszystkie błędy. Westchnęła ciężko przyjmując odpowiednią postawę. Rozpoczęli walkę. Nie minęła chwila, jak Mossbell straciła pierwszy punkt.

- Ktoś stara się jeszcze mniej niż zwykle – skomentował głośno przewodniczący. Zacisnęła zęby próbując zmusić się do koncentracji. Chociaż przyniosło to jej dwa punkty, to jednak wobec surowego przełożonego nie miało to żadnego znaczenia.

- Wykończ ją – rzucił jakby od niechcenia.

Chłopak posłuchał. Trzy szybkie sztychy, cięcie od dołu i Lysa już leżała na ziemi. Eric wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.

- Ty się zastanów, czy w ogóle jesteś jedną z nas.

Odszedł bezceremonialnie. Gabriell pomógł wstać przyjaciółce.

- Zostaw mnie – wymamrotała. – On ma rację, chyba Czara się pomyliła. Nie jestem Ognistą, tylko jakąś porażką.

- Poddając się? Na pewno tak – dołączyła do nich Gaya po wygranym pojedynku.

- Czara nigdy się nie myli.

- Skąd wiesz? – rzuciła sarkastycznie Lysa kierując się do wyjścia. – Może kiedyś się pomyliła, ale my o tym nie wiemy? Nawet magia jest omylna. Tak jak ten, kto jej używa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro