Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

Kamienne Miasto, jak zawsze, przywitało ich lekkim zapachem spalenizny i szczękiem broni. Kute w ciężkim granicie budowle rzucały długie cienie na ubite ścieżki i placyki. Wyryte na mieszkaniach elfów władających mocami ognia numery zdawały się nie mieć końca. Jeszcze jeden plac, kolejny zakręt, znów jakiś zaułek, zakręt, ostatnia prosta... Lysa ledwo trzymała się na nogach. Miała stanowczo dość tego dnia. Wsparła się na porośniętej bluszczem ścianie, kiedy kumpel otwierał jej drzwi.

- Oddaję Lysę – oświadczył Gabriell współlokatorce przyjaciółki. Dziewczyna resztkami sił weszła do swojego „domku" przypominającego wyglądem jaskinię. Chwilę później już leżała na ziemi. Potknęła się o krawędź dywanu i runęła na niego jak długa. Jęknęła głucho, boleśnie obijając się o podłogę.

- Kurwa, Gab, coś ty jej zrobił?! – Gaya momentalnie zrzuciła z kolan ostrzony jeszcze ułamek sekundy temu sztylet. Chłopak nie wiedział, czy elfka idzie zrobić mu krzywdę, czy może pomóc Lysie, więc instynktownie wycofał się o kilka kroków. Wbrew wątłej posturze, Gaya świetnie radziła sobie z walką wręcz. Ona jednak uklękła przy współlokatorce na dywanie. – Kochana, wszystko dobrze?

- Wszystko daleko od dobrze – szatynka podniosła się z ziemi zaciskając zęby, by choć odrobinę ukryć grymas bólu. Zachwiała się. Przyjaciółka ledwo zdążyła przytrzymać Lysę, by ta znów nie padła na ziemię.

- Idioto, pomóż mi! – warknęła na Gabriela, który z urazą kryjącą się w oczach pomógł jej bezpiecznie usadowić Lysę na jej łóżku.

- Nie jestem idiotą – wymamrotał po drodze. Filigranowa elfka zgromiła go wzrokiem.

- Co takiego się wydarzyło?

- Znaleźli Madeline – odpowiedział szybko i bezbarwnie chłopak. Choć mówił do Gayi, to jego ciemne oczy wciąż skupione były na postaci szatynki, która objęta apatią wpatrywała się w pomarańczową pościel. Niespokojnie mięła w dłoniach swoją czerwoną koszulę. Oddychała szybko, niestabilnie, jakby za chwilę znów miała się rozpłakać. Za to Gaya jedynie pokiwała ponuro głową obejmując ramieniem przyjaciółkę.

- Nie żyje? – zapytała tak, jakby otwarcie zaciśniętych w wąską kreskę ust przychodziło jej z trudem. Nie musiała usłyszeć odpowiedzi, by poznać druzgoczącą prawdę. Gwałtownie podniosła się z łóżka współlokatorki i poczęła chodzić w kółko po pokoju ukradkowo rzucając spojrzenia to na Gabriela, to na Lysę. Przez kilka minut idealną ciszę zagłuszał tylko tupot jej szybkich kroków. – Jak to się stało?

- Wąż – głos Mossbell przeciął powietrze jak nóż.

- Niemożliwe! – Gaya otworzyła szerzej oczy. – Przecież ona była Zmiennokształtną!

- Wiem – Lysa nie mogła oderwać wzroku od własnej pościeli. Łzy zapiekły ją w oczach, ale nie pozwoliła im swobodnie spłynąć po policzkach. – Na domiar złego, rana była po wewnętrznej stronie lewego przedramienia. Ukryta tak, jakby nikt nie miał jej znaleźć – te słowa zawisły w gęstniejącym powietrzu.

- Myślisz że... - Gayi głos uwiązł w gardle. Gabriell skinął głową. Lysa nie poruszyła się. – Przecież to straszne...!

Nikt nie odpowiedział. W powietrzu zawisła nieznośna cisza. Mogło się wydawać, że nawet kurz przestał opadać powoli na ziemię.

Zaskrzypiały drzwi. Moment ogarnęła aura grozy, niepewności, lub napięcia. Nawet trwająca w letargu Mossbell spojrzała w kierunku wejścia. Ku zaskoczeniu wszystkich, do środka wsunął się chłopak Gayi.

- Cicho u was jak w grobie – Lysa uciekła spojrzeniem, Gabriell poszedł w jej ślady, a Gaya zaśmiała się nerwowo zerkając ukradkiem na przyjaciółkę, jakby sprawdzała, czy na pewno wytrzymuje ten paskudnie dobrany do chwili żart.

- Adrian! – wykrzyknęła w końcu podchodząc do ukochanego. Blondyn omiótł wzrokiem pokój w poszukiwaniu źródła nadzwyczajnego zachowania całej trójki. Nie zauważywszy nic szczególnego, przytulił czule swoją dziewczynę.

- To teraz obiecany trening? – zapytał odrywając się od dziewczyny. Ta skinęła głową zakrywając malujące się na jej twarzy napięcie uśmiechem.

- Świetnie – Lysa wstała gwałtownie z łóżka. – Mogę pójść popatrzeć?

- Tak – odpowiedział bez zastanowienia Adrian.

- Nie – niemal w tym samym momencie zaprzeczyła jego dziewczyna. Chłopak spojrzał się na nią pytająco, ale ona nie zwróciła na to większej uwagi. – Nie najlepiej się czujesz, kochana. Odpocznij. To był męczący dzień.

- Sama chyba wiem, co będzie dla mnie lepsze – mruknęła jak obrażona trzynastolatka Lysa i opadła zrezygnowana na łóżko.

- Zostanę z nią – rzucił Gabriel, kiedy Adrian i Gaya wychodzili z jaskini. Lysa powiodła za nimi tęsknym wzrokiem.

Kiedy tylko zamknęły się drzwi, dziewczyna zakryła twarz poduszką w całkowitym poczuciu beznadziei. Nie potrafiła płakać, krzyczeć, nawet zwyczajne oddychanie stało się wyzwaniem. Chłopak usiadł na skraju łóżka. Nie dotykał jej, nie pocieszał, nic nie mówił. A gdyby tylko chciał, to i tak nie wiedziałby jakie słowa mają sens. W milczeniu obserwował cierpienie Lysy coraz bardziej nienawidząc się za to, że nie potrafi jej pomóc. Zaciskał pięści tak mocno, że niezagojone na dłoniach rany zaczęły się otwierać ponownie.

- Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – zapytała nagle. Jej drżący głos tłumiła przyciśnięta do twarzy poduszka. – Tam w świątyni zaczęłam się zastanawiać, czy po mojej śmierci matka płakałaby równie mocno.

- Lysa... - położył jej dłoń na ramieniu. Zadrżała. A on nagle zapomniał, co chciał powiedzieć.

- Ona zawsze była taka dobra dla wszystkich... Zawsze uśmiechnięta, zawsze pomocna, bezinteresowna... Zawsze mnie wspierała, jako jedyna wierzyła, że nie jestem taką szermierczą porażką. A teraz nagle jej nie ma... Nie rozumiem, jak ktoś mógł ją zabić.

- Tego nie wiesz.

- Jak to nie wiem?! – poderwała się z miejsca jak oparzona. – Węże nie zabijają zmiennokształtnych! Na pewno nie w pachwinę i na pewno nie w taki sposób, by było to niewidoczne! Jeszcze mi wytłumacz, co by robiła za Kamiennym Miastem. Bardzo bym chciała to wiedzieć!

Gabriell wziął głęboki oddech.

- Uspokój się – wycedził ledwo trzymając nerwy na wodzy. Wiedział, że jeśli straci kontrolę nad emocjami, to nie będzie potrafił utrzymać swoich destrukcyjnych zdolności w szachu.

- Jak ja mam siedzieć spokojna?! Straciłam jedyną osobę, która od początku we mnie wierzyła, zawsze mnie rozumiała! Nie dotarło do ciebie? Madd nie ma!

- Wiem o tym! – nie wytrzymał. Dywan pod jego stopami zaczął płonąć. Ogień szybko się rozprzestrzeniał, ale dwójce odpornych na niego elfom to nie przeszkadzało. W pomieszczeniu rosła temperatura, robiło się duszno.

- Wiesz, ale nie rozumiesz! – dyszała ciężko. – Już nikt mnie nie rozumie – padła na kolana i wybuchła płaczem. Łzy parowały jej jeszcze na policzkach. Dławiła się własnym łkaniem, kiedy Gabriell znów stał nad nią bezradny. Bezradny i wściekły na samego siebie – znów nie udało się mu zapanować nad własnymi mocami.

- Ogniu, chodź do mnie – ledwo wyszeptała dziewczyna. Posłuszne płomienie wirując w powietrzu dały się jej wchłonąć jakby nigdy nic.

- Staram się ciebie zrozumieć. Ale masz rację, chyba ona jedyna była bliską ci osobą – chłopak mówiąc to miał nadzieję, że Lysa zaprzeczy, że powie, że jego też traktuje jako przyjaciela, ale nic takiego nie nastąpiło.

- Wyjdź. Chcę pobyć sama.

Bez dyskusji wyszedł. A ona ponownie została sama ze swoją tragedią. Długo leżała zwinięta w kłębek na podłodze. Zmartwiała, bez płaczu, bez krzyku, bez emocji. Zupełnie jakby była zawieszona w nicości. Nie czuła nic, dotyku szorstkiego dywanu, roznoszącego się po pokoju zapachu spalenizny, ani smutku. Oczy zaszły jej mgłą wspomnień. Chociaż w nich Madeline wciąż była żywa i uśmiechnięta. Znowu siedziały razem na błoniach, Madd żywo opowiadała historie ze swojej ostatniej wyprawy. Lysa w pamięci odtwarzała najdrobniejsze szczegóły twarzy siostry. Niebieskie oczy, piegi, drobna blizna poniżej dolnej wargi...

- Co ty robisz na podłodze? – dziewczyna nawet nie zauważyła nawet jak do pokoju wchodzi Gaya. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, by jej odpowiedzieć. Nie potrafiła też zebrać energii, by podnieść się z dywanu. A może po prostu brakło jej siły woli, aby tego dokonać? – Lysa, wstawaj. Świat się nie zawalił.

Pokręciła głową w odpowiedzi.

- Jutro też jest dzień i zajęcia. Wypada odpocząć.

Zaprzeczyła.

- Dobrze, zatem śpij na podłodze – Gaya straciła cierpliwość. Zakryła współlokatorkę kołdrą i zgasiła światło. – Dobranoc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro