Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16

- Lysa, ty tutaj?! – ktoś krzyczał do niej.

- Gaya?

Przyjaciółki wpadły na siebie zupełnie niespodziewanie.

- Dobrze cię widzieć jeszcze przy życiu.

- Ciebie też.

- Gdzieś tu jeszcze był Gabriell. Przynajmniej te pół godziny temu jeszcze biegał w okolicy...

- Lysa? – dosłownie chwilę później nadbiegł wspomniany chłopak. Umazany krwią, z podartą koszulką, ale całkiem żywy. – Uwaga!

Na całe szczęście zdążył w locie zniszczyć całą serię strzał. Ich drzazgi posypały się na stojące nieopodal dziewczyny. Obie osłoniły twarze od drewnianego deszczu.

- Zaczynamy zabawy ciąg dalszy – Gaya wskazała palcem nadjeżdżający transportowiec. Kiedy już można było myśleć, że sytuacja pod pałacem się uspokoiła, pojawili się kolejni żołnierze.

- Robimy to?

Blondynka kiwnęła głową każąc Gabrielowi osłaniać siebie i Lysę. Dziewczyny złączyły dłonie. O barierę roztaczającą się nad ich głowami rozbił się grad strzał. Spomiędzy ich palców zaczęły wypływać smugi jasnego światła. Kolejny trzask wywołany uderzeniem grotów o magiczną sferę. Energia wymykająca się z dłoni Ognistych zaczęła nabierać kulistego kształtu.

- Teraz! – krzyknęła Gaya.

Gabriell posłusznie opuścił barierę. Wirująca magiczna kula poszybowała w kierunku opancerzonego samochodu. Wybuch nastąpił na miejscu. Niewielu żołnierzy uratowało się z eksplozji. Ale tym, którym się to udało, wyciągnęli szable i zaczęli biec w ich kierunku. Część z nieprzyjaciół została zatrzymana przez inne elfy, ale ta druga część przedarła się przez szyk i wypuszczając raz po raz strzały parła na przód.

To był tylko krótki jęk. Lysa złapała się za brzuch padając na kolana. Jej przyjaciele odwrócili się machinalnie. Kolejny grot drasnął w udo Gabriela. Nie przejął się tym. Podtrzymał Mossbell nie pozwalając jej stracenie równowagi. Gaya zaś wyciągnęła miecz szykując się na atak trzech nadbiegających żołnierzy. Jednego posłała w wieczny niebyt skomplikowanym zaklęciem. Dwaj następni dopadli ją. Rozpoczęła się rozmowa trzech mieczy.

Chłopak pomógł Lysie usiąść. Otoczył ich prostą sferą ochronną. Strzała przebiła jej ciało na wylot. Uszkodziła płuco.

- Kurwa - zaklął.

Dziewczyna oddychała dość płytko, złapała się za ranę. Nie krzyczała. Gabriell ułożył jej głowę na swoich kolanach. Panikował. Trzęsły mu się ręce, nie potrafił skupić myśli.

- Ratuj ją, idioto! – krzyknęła Gaya oglądając się na ułamek sekundy do tyłu.

- Ja – ja nie umiem! Moja energia ją zabije.

- Jeśli nic nie zrobisz, umrze i tak! – blondynka z trudem obroniła się przed atakiem dwóch mężczyzn na raz. Jedna z kling przycięła jej włosy.

- Czy to koniec? – zapytała Mossbell żałośnie. W jej zielonych oczach odbijało się niebo. Wyjątkowo pochmurne tego dnia.

- Będzie dobrze – mamrotał chłopak bardziej do siebie niż do niej.

Otworzył należącą do dziewczyny saszetkę. Znajdujące się w niej szklane fiolki stanowiły w głównej mierze już tylko odłamki szkła kaleczące palce. Mając nadzieję, że cokolwiek tym wskóra, nalał jej do gardła specyfiku, którego buteleczka jako jedyna była w całości. Dłonie trzęsły mu się tak, że część wywaru wylał na ziemię. Nic się nie stało.

Wraz z jego wzbierającą paniką, trawa wokół niego zaczęła więdnąć, a kwiaty obumierać. To znów destrukcja zaczęła przejmować kontrolę nad jego zdolnościami. Gabriell widział nasiąkającą krwią koszulkę przyjaciółki. Próbował zastosować jakąś opaskę uciskową, wszystko, byle by tylko nie użyć magii.

- Cholera, zrób coś! – Gaya posłała do tyłu jakieś słabe zaklęcie leczące. Zgodnie z planem, trafiła nim w Lysę. Poskutkowało.

Szkarłatna ciecz przestała brudzić sczerniałą trawę. Chłopak odetchnął z ulgą. Dziewczyna bardzo ostrożnie usiadła i wyjęła z klatki piersiowej strzałę. Rana zasklepiła się do reszty. Naraz upadła ponownie. Zaczęła się dławić kaszleć, pluć własną krwią.

- Błagam cię, nie rób nam tego – usłyszała głos Gabriela, nim odeszła na spotkanie z siostrą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro